wtorek, 27 grudnia 2016

Notatka grudniowa #24 + #25 + #26 + #27

Ho ho!
No, i wyszła kumulacja we wtorkowym wpisie. Najgorzej, iż nie notowałam na bieżąco, więc muszę się teraz wysilić i przypomnieć sobie, co też takiego robiłam przez ostatnie 4 dni :)


W nocy z piątku na sobotę nie spałam za wiele - leki niezbyt działają i topię się w tym, co leci mi z nosa i oczu. To znów temperatura rośnie i trzepie mną na wszystkie strony. Jeśli usnę i obracam się na bok, wybudza mnie ból stawów. Wykończona zwlekam się rano z łóżka (jak na złość, właśnie zapadałam w sen..), bo przed świętami zajęć nie brakuje. Z biegiem dnia nawet się rozkręcam i dopiero przy wigilijnym stole nadchodzi apogeum (tak wtedy myślałam).

Wigilię spędzaliśmy u wujostwa, z dziadkami. Wieczerza zaczęła się nieco wcześniej, ponieważ kuzynka musiała iść do pracy, a chcieliśmy się wszyscy przełamać opłatkiem. Aby nie była stratna, snapowałam jej wszystko, co się działo (ona odwdzięczała się snapami swego pustego miejsca pracy - tyle dobrze, że mogła spędzić nockę w spokoju), a działo się to, co zwykle: szaleństwa kotów, jedzenie, picie, jeszcze więcej jedzenia, prezenty, znów jedzenie i klasyka, gdy przy stole siedzi fizjoterapeuta, czyli Natala, a co mi jest!? 

Wcześniejsza biesiada niestety nie zaowocowała wcześniejszym powrotem do domu, choć po cichu liczyłam, że skoro rodzice zrezygnowali z Pasterki, by trawiące nas infekcje nie przerodziły się w hospitalizację, to wrócimy do domu przed północą. 

Nie.

Powrót do domu nie oznacza też położenia się spać, gdyż z rodzicami otwieramy nasze prezenty pod naszą choinką. Zwykle bardzo cieszę się na ten moment: ciszę, kieliszek orzechówki na trawienie lub porzeczkówki na rozgrzanie po kościele i rozmowy. Tym razem pragnęłam tylko, by ktoś już mnie zastrzelił. Kaszel chciał mnie zabić, słoń siadł na klacie, a z nosa puściła się krew. 


Noc z soboty na niedzielę była jeszcze fajniejsza - tym razem zasypiałam, a to, co mi się śniło, zapewne sam King by podchwycił.. Plan na niedzielę wyglądał następująco: obiad u nas. W praktyce od rana w kuchni, bo obiad zawsze musi być wypaśny, a przygotowania zajmują czas. Na 15 min przed przybyciem gości wciąż latałam w piżamie, a o biżuterii przypomniałam sobie już po wymianie gości.

Wymiana gości następuje, gdy dziadkowie postanawiają jechać do domu, a chwilę po nich przyjeżdżają znajomi i druga część rodziny - imprezka zaczyna się od nowa. U mnie akurat ta roszada pięknie pokryła się ze wzrostem temperatury, więc ewakuowałam się do pokoju i trzepałam pod pledem. Wspomniana wyżej kuzynka, która już w Wigilię czuła się podle, w niedzielę była chyba w najgorszym momencie swojej choroby. Niestety, u nas w rodzinie, jak widać, nie jest to powód, by odpuścić sobie zabawę - nie dość, że laska przelewała się przez ręce, kaszlała tak, że gruźlica przy tym, to pokasływanie, musiała czekać na rodzinę, by odwieźć ich do domu, to jeszcze miała w poniedziałek na rano do pracy. Leżałam tak pod tym pledem i myślałam sobie, że ten świat definitywnie zmierza ku zagładzie - skoro nawet nie potrafimy oszczędzać cierpień własnym dzieciom!?

Noc z niedzieli na poniedziałek przyniosła jeszcze jedną kiepską wieść - odchodzi George Michael. Ten rok zebrał srogie żniwo, ale ta śmierć trzepnęła mnie najmocniej. Posłuchajcie sobie piosenki, którą napisał po tym, jak przetrwał zapalenie płuc kilka lat temu - White Light - wsłuchajcie się szczególnie w słowa pierwszej zwrotki. 


Poniedziałek do południa spędzam w łóżku. Wyszłam tylko na śniadanie, ale ból stawów doprowadzał mnie do łez, więc wróciłam do leżenia i pozycji przeciwbólowych. Dramat. O 13 zebrałam zwłoki, pojechałam na cmentarz, potem do dziadków (tak, tych samych od trzech dni, całe towarzystwo to te same osoby przez trzy dni - ja po wigilii już nie mam o czym rozmawiać z kuzynkami..) na obiad, dla odmiany ;p Dragi trzymały mnie w pionie, ale z wizyty u drugiego wujostwa już zrezygnowałam i pojechałam do domu. O 19 byłam już w łóżku, zasnęłam od razu i spałam snem nieprzerwanym do 21! To chyba mój rekord w te święta.. 2h ciągłego snu!

Dzisiejsze wolne w pracy postanowiłam spożytkować na wyzdrowienie. Kiszę się cały dzień w domu, wychodząc z łóżka tylko po to, by nastawić pranie, powiesić pranie, włączyć zmywarkę, rozładować zmywarkę, wziąć coś do jedzenia/picia i zadbać o siebie (tak, w końcu znalazłam czas na pomalowanie paznokci na święta! :D:D). Moja lista to-do zajęła całą kolumnę na dzisiejszy dzień w kalendarzu, ale radość z odhaczenia prawie wszystkiego jest zajebista! Od razu mi lepiej!

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz