sobota, 18 czerwca 2016

Serduszka z Manufaktury Zapachu

W zeszły weekend wysprzątałam moją szufladę z dokumentami (wiecie, taką, w której miały być ważne rzeczy, a która z biegiem miesięcy zarastała woskami, pomadkami do ust i innymi bibelotami). Wywalając paragony potwierdzające zakup rzeczy, których już nawet nie mam i na gwarancji też od dawna nie są, znalazłam fakturkę za gwiazdy (yyy, serca?) dzisiejszego wpisu - woski z Manufaktury Zapachu. Chyba już czas najwyższy napisać o nich kilka słów!

Wśród szerokiej oferty wosków moje serce skradły opisy czterech. Jestem zafiksowana na punkcie świeżych zapachów oraz tych cięższych, pobudzających zmysły. Pierwszymi otulam pokój w ciągu dnia, drugimi siebie po zmroku #ifyouknowwhatimean ;p Czy wybrane woski zrobiły na mnie równie dobre wrażenie, co ich opisy? O tym poniżej.

Thai Coconut & Lemongrass
Kremowy tajski kokos z cytrusowym akcentem. Ten akcent to trochę jak cios krzesłem w twarz :D Dominuje cytrus i coś na kształt imbiru - dominuje to dobre słowo, w mym skromnym pokojowym metrażu aż brakło miejsca dla mnie. Nauczona doświadczeniem już nigdy nie ładowałam całego serduszka do kominka, dzięki czemu tajski kokos awansował na jeden z moich ulubionych odświeżaczy powietrza po sprzątaniu pokoju. Mimo trudności z usunięciem jego resztek z kominka.
Przypomniała mi się jeszcze jedna zabawna sytuacja - ojciec wchodzi do mieszkania i pyta czemu zrobiłam herbatę waniliową w środku lata. Oczywiście tylko paliłam ten wosk..podsumowując, trawa cytrynowa, wanilia - jeden kokos!

La Femme
Biały jaśmin, drzewo różane, ylang ylang z nutką imbiu. Zapach, który poszedł na pierwszy ogień. Kwiatowe jego wątki nie wróżyły szczególnej miłości, choć nie powiem, pokładałam ogromne nadzieje w tej nucie imbirowej i nie zawiodłam się. To bardzo przyjemne, choć intensywne połączenie - ponownie nie polecam wrzucać od razu całego serca topiąc je w małym pomieszczeniu.

Steamy Nights
Namiętny zapach z nutami paczuli, drzewa sandałowego i róży damaceńskiej. Przeczytawszy ten opis już byłam zachwycona - toż to moje otulacze wieczorne! Tymczasem wosk okazał się być mocno pudrowy (ale dlaczemuuuuu?) i paczulowy, a mój pokój niczym sklep indyjski - tłoczny i ciasny. To nie do końca to, czego się spodziewałam i chyba przy pierwszym paleniu po prostu nie miałam ochoty na tak zaparowaną atmosferę :>

Meditation
Kadzidło, mirra i delikatne cytrusy, idealny zapach kiedy mamy ochotę oddać się medytacjom. Mój absolutny ulubieniec <3 Obawiałam się kadzidła rodem z kościelnych adoracji (i równie powalającej mocy), a dostałam niezwykle subtelny, relaksujący zapach. Wosk długo się rozkręca, ale też starcza na 2-3 palenia, idealnie usuwa się z kominka i zasługuje na wszelkie superlatywy. Jeśli takie klimaty zapachowe Was kręcą, polecam spróbować medytacji.

Da się zrobić w Polsce bardzo dobre i tanie woski zapachowe? Da się! :)

N.

niedziela, 12 czerwca 2016

O patatajaniu

Jedna majówka, druga majówka i bum! Już prawie połowa czerwca :) Nazbierało się trochę nienapisanych postów - obiecuję uzupełnić. Tymczasem jaram się patatajaniem i muszę, wręcz palce mnie świerzbią, by o tym popaplać.


Patatajanie w moim prywatnym słowniku oznacza wybitnie wolne bieganie. Do tego stopnia powolne, że niewiele już odróżnia je od chodu - chyba tylko markowe ciuszki i zegarek na ciele patatającego :) I tak właśnie teraz trenuję - jeszcze nie biegam, patatajam!

Ale #ocokaman?
Rok temu cieszyłam się jak dziecko, że wszystko z moim zdrowiem wraca do normy, że biegać się da, że byle wysiłek mnie nie zabija, że kolega przeponę naprawił i generalnie teraz już tylko progresssssssss! I tak pięknie żarło, aż w sierpniu zdechło, gdy kupiłam zegarek i zobaczyłam na jakim tętnie biegam..
Obiecałam sobie, że po półmaratonie zajmę się tym na poważnie. Zaopatrzona w literaturę, z jasno określonymi strefami tętna, jedyne co opanowałam do perfekcji, to wyciszanie zwracającego mi uwagę sygnałem dźwiękowym Polara. W końcu chciałam biegać, nie spacerować! Efekt był taki, że na przełomie grudnia i stycznia moje średnie tętno poszybowało do 185 uderzeń, a maksymalne..no cóż, zegarek gubił się w wyliczeniach, bo przecież powinnam już nie żyć :D
W lutym były Smogowe Ostatki - na tym spektaklu nie dało się biec, tłum patatajał, a ja wraz z nim. Po biegu było mi mega zimno, fakt, ale to była jedyna niedogodność - żadnego zmęczenia, bólu nóg, nic. Średnie tętno 165, tempo 8:54/km :D Wtedy po raz drugi obiecuję sobie, że coś z tym zrobię. Oczywiście nie robię nic aż do Biegu Nocnego, szkoda mi zwalniać. 

Jak czytam teraz swoje słowa, że było mi szkoda tego, czy tamtego, jest mi wstyd. Czemu własnego serca nie było mi szkoda?

Już 15go maja idę na pierwszy bieg z nowym planem treningowym. Planem pod półmaraton. Planem, który rozpisałam już na początku roku. Planem, który odrzuciłam w 3 sekundy po tym, jak w Polarze pojawiła się nowa funkcja :) Chyba to był ten impuls, ten moment, w którym stwierdziłam, że nie może mi być wiecznie szkoda formy. Na stronie mojego polarowego dzienniczka odpowiedziałam na kilka pytań, określiłam swoje cele i chwilę później miałam zgrany na zegarek nowy, błyszczący i patatający plan przygotowania do półmaratonu. Wspomniany pierwszy trening zakładał 40 min biegu, które, by zegarek nie wył, że mam za wysokie tętno, pokonywałam marszo-biegiem w tempie 7 min na kilometr. A i tak wył. Z wrażenia nie biegałam potem przez tydzień.

Po weselu kuzynki wzięłam się w garść i zaczęłam poważnie realizować ten polarowy plan (oprócz biegów są jeszcze rozgrzewki, trening siłowy i trening core), Z osłupieniem patrzyłam na statystyki, w których średnie tempo poprawiało się o 10-15 sekund z treningu na trening! Przy średnim tętnie 170. Ja pitole, to działa. I to szybciej, niż sądziłam. Oczywiście jak zaczęło żreć... :D Trochę zniszczyła mnie praca w poprzednim tygodniu, więc treningów było mało, ale teraz tym mocniej cieszę się na każde patatajanie <3

Ihhaaa, N.