niedziela, 28 lutego 2016

O książkach


Wino w szklance, chociaż piątek już dawno minął, towarzyszy mi dziś w kleceniu tych kilku akapitów. Znów pochłonęło mnie życie, ponownie blogowanie, jako średnio istotny element mojej codzienności, odeszło na możejutro. W wirze praca-jogi-pacjenty-klienty-badania na szczęście znalazło się trochę czasu na drobne zmiany i właśnie o jednej z nich napiszę.

Minimalizm. Od roku w każdym kącie blogosfery odbywa się ogromne sprzątanie, odgruzowywanie przestrzeni, wyrzucanie i uzupełnianie. Poradników spisano już tyle, że nawet perfekcyjna pani domu może czuć się zawstydzona! Powoli rodził się u mnie odruch wymiotny, gdy kolejna osoba wrzucała zdjęcie pojedynczego tulipana na tle białej ściany i zachwalała poukładane podług wskazówek pani Kondo koszulki i skarpetki. Istna mania :)

Nie jestem zwolenniczką skrajności, choć nie można temu całemu dążeniu do minimalizmu odmówić pewnej mocy sprawczej - ile to osób rozejrzało się po swoich czterech kątach i posprzątało?

Sama posprzątałam w szafie, choć do tzw. capsule wardrobe jest mi baaardzo daleko. Drugim krokiem było ogarnięcie biblioteczki. Dostałam na Gwiazdkę książkę, w chwili choroby przeczytałam, potem pożyczyłam Mamie, a gdy ta ją oddała, okazało się, że nie mam dla niej miejsca. Należę do tej grupy ludzi, która książki traktuje mega poważnie - jeśli komuś pożyczam, zapisuję komu (już raz straciłam My, dzieci z dworca ZOO, musiałam odkupić), nie kreślę, nie zaginam rogów i nie wyrzucam. Jak, do cholery, można wyrzucić książkę!?

Jeśli przyszłoby mi się przeprowadzać, konieczny byłby osobny transport dla książek. Trochę słabo. Usiadłam, wysączyłam kilka drinków, podjadłam orzechów nerkowca i postanowiłam:
  1. Książki zdublowane natychmiast sprzedać. Jestem leniwą bułką w tym temacie - zrobić aukcję na allegro to tylko kilkanaście minut wyjęte z życia. I kilka kilo papieru na półce mniej.
  2. Książki, których nie chcę (bo były lekturami na raz) sprzedać lub oddać (znajomym, do biblioteki). Macie może informację o jakiś wymianach?
  3. Powstrzymać napływ nowych pozycji. Przestaję czytać książki, od dziś tylko Pudelek :p
  4. Więcej korzystać z czytnika. Jeśli jest jakaś pozycja, której nie muszę mieć koniecznie w wersji papierowej, będę kupować w wersji elektronicznej. Tak było z przeczytanymi niedawno Ginekologami - tomiszcze jest tak wielkie, że pewnie odpadłoby mi ramię, gdybym taszczyła je codziennie w torbie, a tak Kindle załatwia sprawę. 
  5. Powyższe punkty nie dotyczą literatury branżowej. Podręczników nie ma co przekazywać dalej, zawsze się przydadzą. Z PDFa ciężko się uczyć, czasem jest to po prostu niemożliwe. 
W styczniowej chorobie czytałam też o bibliotekach sławnych ludzi. Kolekcjach które uniemożliwiają im normalne funkcjonowanie w mieszkaniu, sposobach układania książek, tym przywiązaniu do każdej pozycji. Trochę mi szkoda, że nigdy nie będę mogła pochwalić się takim zbiorem. Jednak problemy, jakie stwarzają już te książki, które mam, uświadamiają mi, że w tej kwestii muszę iść na kompromis. 

Wino dopite. Przydałoby się kolejne, bo zrobiło mi się przykro. Rozstać się z książkami, to jak zrobić z duszy tatara o.O

N.