piątek, 26 kwietnia 2013

Yankee Candle - A Child's Wish


Wolne przedpołudnie.
Za okami zieleni się świat, przypomniawszy sobie zapewne, że w kwietniu już może, ba, powinien! Wszak jeszcze chwila, jeszcze moment i kasztany będą musiały dopełnić swej maturalnej powinności, a alergicy wyzionąć ducha.
Z otwartego okna sączy się śpiew ptaków. I bluzgi gimbazy. Delikatny wiatr porusza firanką, a ja siedzę i przekopuję Internet w poszukiwaniu inspiracji do opisu otoczenia polityczno-prawnego naszego wyimaginowanego gabinetu fizjoterapii. Po mojej prawicy tańczy płomień tealighta, roznosząc woń dziecięcych marzeń.


Ciepły wiatr z aromatem delikatnych kwiatów i świeżych zielonych pól jak słodka niewinność dzieciństwa. Zapach jest niewinny. Kominek rozpala się już dobre dziesięć minut, a ja dalej nie wiem, czy czuję zapach resztek wosku na palcach, czy to już ta woń. Zapach jest delikatny. Pamiętacie, jak wspominałam, że Jaśmin o północy walnął mnie niczym kilof? Kwiaty z dziecięcych marzeń są dużo subtelniejsze. Nie umiem ich nazwać, ale myślę, że to kwestia mojej ubogiej znajomości roślinek :) Zapach jest słodki. Obawiałam się topienia wosku tak z samego rana - wolę umilać sobie nimi wieczory. W tym wypadku nie dałabym rady zasnąć przy takiej dawce słodyczy. Poranne palenie, lekki wiatr i śpiew ptaków zdają się tworzyć połączenie idealne.

Yankee Candle wypuściło już nową kolekcję Q2 - Fireside Treats, Summer Scoop, Honey Blossom i Pineapple Cilantro. 

źródło: http://www.yankee.co.uk/new-q2-fragrances
Niestety woski Pineapple Cilantro nie dotarły do PL, a jest to właściwie jedyny must-have tej kolekcji, więc prawdopodobnie popełnię pierwszy sampler w mym zbiorze YC :) Summer Scoop odrzuciłam już na początku, ot, truskawka, ale ponoć pachnie nieziemsko. Honey Blossom też nie pociąga i też zbiera pochlebne opinie. Natomiast Fireside Treats, o zapachu opalanych nad ogniskiem pianek (wut?), z miejsca staje się ulubieńcem każdego, kto go spróbował.. to może jednak przeproszę się z pozostałymi? :> Z resztą, kto wszedł do sklepu YC po jeden wosk i nie wydał wszystkiego, co ma w portfelu - ręka do góry ;p

Tymczasem delikatne dziecięce marzenia skutecznie odwodzą mnie od tworzenia planu marketingowego..



 

środa, 24 kwietnia 2013

Wiosenne uśmiechy

Tak, jak obiecywałam, dziś bardziej lekkostrawny wpis :)
Jestem uziemiona fotograficznie - padły mi baterie w aparacie, a do sklepu tak bardzo nie po drodze! Cykam więc telefonem, a ponieważ jest to dumbphone, więc zdjęcia też są dumb, sorry.


1. Nic tak nie budzi we mnie dziecka, jak paczki, przesyłki, listy.. Po moje nowe probówki musiałam dymać na pocztę, ponieważ gabaryty tej paczki (co widać na zdjęciu..) przekraczają możliwości mojego pana listonosza, więc postanowił on przynieść mi do rąk własnych awizo, na którym było napisane, że nie zastał mnie w domu. Nie doszukujcie się w tym logiki..

2. Przepakowane koraliki. Takie proste rozwiązanie, a niesamowicie ułatwia koralikowanie (tu jeszcze aparat działał ;p)

3. Krakowski Kazimierz

4. Jako amatorka płynów piwopodobnych nie mogłam przejść obojętnie obok nowości na półkach Auchan - Redd's grejpfrut-ananas - polecam.

5. Interes życia - w piątek wyrwałam na pobliskim placu targowym wiązkę zielonych jeszcze tulipanów za 3zł. Nie dość, że rosną jak oszalałe, to jeszcze płatki przybrały piękny koralowy odcień :)

6. Dziewiczy bieg zaliczony! Jak już udało się pokonać przeziębienie, kolano mnie nie bolało, nie miałam zajęć do 21, to oczywiście pogoda próbowała mnie zniechęcić, ale nie dałam się! O 20 ruszyłam i zatrzymałam się dopiero, gdy męski głos w mym iPodzie rzekł, że pękły 4km. Pierwsze wrażenia? Buty dobrze trzymają, biegnie się przyjemniej, niż w moich starych. Specjalnie nie oklejałam kinesiotape'm kolana i stawów skokowych i bez większych sensacji przebiegłam te 4km (kolano zaczęło rwać, ale jadąc wczoraj autobusem miałam nieprzyjemną sytuację - ostro hamowaliśmy przed jakimś popaprańcem, który postanowił przeciąć skrzyżowanie na głębokim czerwonym i siedząc tuż za kierowcą, poleciałam na jego kabinę, tłukąc weń kolanami i twarzą, także rwanie łączę raczej z tym stłuczeniem). Jutro 5km :)




poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"Istnieją trzy możliwe odpowiedzi na moje pytanie: Rozumiem. Nie rozumiem. Nie chcę zaliczenia."

Dziś ciąg dalszy ulewania jadu - osoby znudzone lub niezainteresowane zapraszam jutro, pojutrze, wysmaruję jakąś lekką notkę o niczym i będziemy mogli sobie słać wiosenne uśmiechy :p

Mam kryzys.

Tak ciężkiego załamania spowodowanego studiami nie miałam od wakacji 2011, kiedy to nie było praktyk i nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Tym razem doskwiera mi fakt, że marnuję swój czas. Chociaż, jeśli mam trzymać się faktów, to moi szanowni mentorzy i drogowskazy na ścieżce kariery zawodowej radzą sobie z marnowaniem mojego czasu lepiej niż ja. O moich ulubionych przedmiotach i najulubieńszych prowadzących będzie dzisiejszy bluzg.

W kwestii wyjaśnienia, nie studiuję marketingu, ekonomii, zdrowia publicznego ani prawa. Poniżej znajduje się opis wszystkich moich przedmiotów w tym semestrze, z wyłączeniem 28 dni praktyk, dzięki którym miałam szansę obcować z podmiotem mojej przyszłej pracy - pacjentami.

ABSOLWENT NA RYNKU PRACY
Zapowiadało się nieźle. Trzy pięciogodzinne spotkania, na których omówimy pisanie CV i listu motywacyjnego, przygotujemy się do rozmowy kwalifikacyjnej i, generalnie, zgłębimy rynek pracy, coby poczuć się nań jak ryba w wodzie, jeszcze nim napuszczą nam cieczy do szklanej kuli. Czy dowiedziałam się czegoś nowego? Hmm. Dużo było ogólników, gdybania, co jestem w stanie zrozumieć - nie ma jednego, uniwersalnego klucza do serca pracodawcy. Były filmiki instruktażowe, tak bardzo nam zbędne, że aż odważyłam się spytać Prowadzącej, dlaczego nam to pokazuje, skoro placówki służby zdrowia to nie korporacje, a ja nie będę pracować w kostiumie, tylko w mundurku/dresie. Podobnie, rozmowa kwalifikacyjna na stanowisko fizjoterapeuty wiąże się z prezentacją swoich umiejętności praktycznych, co w ołówkowej spódnicy w kolanko i żakiecie mogłoby dość komicznie wyglądać.. a już na pewno średnio profesjonalnie :) Odpowiedzi nie przytoczę, po jak mnie opadła żuchwa, to Wam opadnie szczęka ;p
Zamysł był dobry, ale moje oczekiwania nie zostały spełnione - nie dowiedziałam się niczego, czego bym nie wiedziała wcześniej, a rynek pracy jest mi równie obcy, co pod koniec lutego.

EKONOMIA I SYSTEMY OCHRONY ZDROWIA
Na razie duża niewiadoma - moja grupa nie zaczęła jeszcze zajęć, natomiast miałam przyjemność uczestniczyć w dwóch wykładach, z czego pierwszy był nie wiem o czym, a drugi o.. w sumie też nie wiem :)

ADAPTIVE SPORTS
To dość ciekawa sprawa. Ponoć ramy programowe studiów magisterskich obejmują przedmiot prowadzony w języku obcym i padło na sport osób niepełnosprawnych (nieważne, że miałam już ten przedmiot na licencjacie.. ale w sumie czego nie miałam?). Ponieważ składając papiery na drugi stopień deklarowaliśmy znajomość angielskiego na poziomie co najmniej B1, to teraz się produkujemy w tym języku :) Czy muszę wspominać, że duża część osób, szczególnie z innych uczelni inglisz ne szprechen? Także jest wesoło. Zaliczenie oczywiście ustne. Oczywiście..

DEMOGRAFIA I EPIDEMIOLOGIA
Pan dohtór dobrze zaczął znajomość - nie przyszedł na zajęcia. Ponoć był wtedy za granicą i ponoć o tym informował, ale niestety nie nas. Na drugie zajęcia już przybył, co prawda z godzinnym spóźnieniem, ale o co ja się właściwie unoszę? Przecież jestem tylko studentem, gorszym gatunkiem, mnie i mojego czasu nie trzeba szanować. Z resztą, cieszę się, że przyszedł, nie przedstawił, coś tam zaczął liczyć, choć sam chyba nie wiedział co i zapowiedział, że na następnych zajęciach jest zaliczenie. Jak na kogoś, kogo CV ma 11 stron [sic!] to się średnio popisał. Na plus - ładny zegarek.

ZDROWIE PUBLICZNE
Pierwszy wykład - Prowadząca nie raczyła się zjawić. Czekamy prawie godzinę, dzwonimy - nie odbiera. Dowiadujemy się, że sobie zapomniała, że ma z nami wykład i umawiamy się na kolejny termin. Pamiętajmy - student = brak szacunku. Więc właściwie nie powinnam się dziwić, że na drugi termin Prowadząca też nie przyszła, już nawet się nie tłumacząc. Ponoć w tym tygodniu chce się spotkać jeszcze raz.. już, kurwa, lecę. A nie, jednak lecę, przecież wykład jest obowiązkowy!
Kolejne dwa wykłady prowadziła inna Pani - le prawnik, le spec w dziedzinie zdrowia publicznego, le ekspert organizacji czasu. Tradycyjnie - pół godziny spóźnienia, bo tak, musi wyjść o 17, bo opiekunka do dziecka opłacona jedynie do 18 (co mnie to obchodzi? moja opiekunka opłacona jest do 20!). Nie umie sobie podłączyć laptopa do rzutnika, ma tak wielu przyjaciół-fizjoterapeutów, że stała się wyrocznią w kwestii zatrudnienia (wolno mi pracować jedynie w przychodni i szpitalu.. mhm..), a na dodatek poucza nas, że tak naprawdę to nie wiemy co to brak czasu! Ona ma pracę (gratuluję), męża (gratuluję), 1,5-rocznie dziecię (gratuluję, ale co mnie to obchodzi?), sypia po 4-5h/dobę (nie gratuluję, to jest niezdrowe) i jeszcze ma czas na przeglądanie przed snem wiadomości na onecie! Stąd ona wie, że planowana reforma zdrowia ma zlikwidować nfz i ponownie wprowadzić kasy chorych, a my nie wiemy (lubię, jak ktoś wie o mnie więcej, niż ja, to miłe).
Wydaje mi się, że trzeba znać swoje możliwości - czasem lepiej chwycić mniej srok i to, co ma się zrobić, robić dobrze, niż pracować 19-20h/dobę i robić to tak, jak Pani Prowadząca.. czyli do d..
A, co na zaliczenie? Prezentacja i kolosy na każdych zajęciach.

MARKETING I ZARZĄDZANIE <3
Iskra zapalna mojego kryzysu. Słowa pełniące rolę tytułu tego wpisu są autorstwa Prowadzącego (chyba powinnam podać nazwisko, bo tak, to plagiat! Ocena niedostateczna! @slajd 24) i doskonale obrazują to, jak nas traktuje - jak idiotów. Nie jestem mistrzem marketingu, nie umiem zarządzać, ale po to ktoś wcisnął nam ten przedmiot, bym miała okazję się tego nauczyć. Tymczasem na dzień dobry dowiedziałam się, że Prowadzący rozumie, że ostatni semestr to trochę niefortunny czas na ten przedmiot, że wolelibyśmy się skupić na obronie magisterki, znaleźć pracę, więc postara się, abyśmy przebrnęli przez to w miarę bezboleśnie. Nie wiem, co Wy rozumiecie jako bezbolesne przebrniecie, ale wg Prowadzącego jest to napisanie planu marketingowego. Objętościowo wynoszącego tyle, co średniej jakości praca magisterska. Pikuś, nie?
Od miesiąca spędzam każde piątkowe popołudnie, sobotę i kawałek niedzieli na wymianie maili z Prowadzącym, bo musimy się mu spowiadać z każdego etapu pracy. Oczywiście zawsze jest wszystko źle. Spis treści źle, bibliografia źle. Formatowanie złe. Tekst jest suchy i ciężko się go czyta! Serio. I tak od miesiąca. Każdego dnia, gdy widzę w swej skrzynce odbiorczej wiadomość od niego, mogę sobie już odpuścić trening interwałowy, bo moje tętno skacze do 200 w 2 sekundy! Nawet teraz mną trzepie..
Jestem osobą porywczą, nerwową, pamiętliwą, mściwą, chowam urazę i życzę masywnej sraki częściej, niż powodzenia, ale z reguły cechy te ujawniają się u mnie pojedynczo. Tymczasem Prowadzący jest w stanie obudzić je we mnie jednocześnie, co sprawia, że zaczynam się siebie bać. Każde zajęcia wyglądają tak, że siedzę i powtarzam sobie w myślach: Rękoczyny są poniżej mojego poziomu. Nie warto iść siedzieć przez kogoś takiego. Rękoczyny są poniżej mojego poziomu..
Raju, jakie on musi mieć kompleksy, że leczy je w ten sposób?

PRAWO
Cóż, na razie miałam jedne ćwiczenia. Prowadząca nie przyszła, gdyby ktoś pytał, jak było ;)
Zaliczenie? Za obecności mam 3.0. Jeśli chcę więcej, muszę zrobić jakąś prezentację, niestety to, czego ma dotyczyć jest taką tajemnicą, że nie ważne, co chcę i tak skończę z 3.0.

MEDYCYNA KATASTROF
Ćwiczenia zaczynam dopiero pod koniec maja, więc na razie jestem w stanie ocenić jedynie wykłady - te, na których byłam, bo w tym samym czasie mam zajęcia z niemieckiego, a przez nerwy związane z marketingiem moje umiejętności bilokacji uległy inwolucji :(
I powiem Wam, te wykłady są zajebiste - to nie jest ironia! Prowadzący przychodzi [sic!], o czasie [sic!], wie o czym mówi [sic!] i robi to ciekawie [sic!]. Dziękuję, wiara w ludzi na tej uczelni odzyskana!

NIEMIECKI
Frau niezachwianie sądzi, że jesteśmy rodowitymi Niemcami w przebraniu i nie daje się przekonać, że poziom, jaki nam narzuciła, jest dla nas za wysoki. Ma też problemy z dotrzymywaniem słowa, no ale, student = gorszy gatunek, NIE DZIWI MNIE TO :)
Umówiliśmy się pod koniec zeszłego semestru, że zamiast wielkiego egzaminu na koniec (jeszcze wtedy mieliśmy nadzieje, że w czerwcu będziemy załatwiać ostatnie formalności związane z obroną, o my naiwni..) i masy kolosów po drodze, dobierzemy się w pary i każda para przygotuje prezentacje po niemiecku o jakieś metodzie fizjoterapeutycznej, prezentacje ową wygłosi i odpowie na pytania. Frau przystała na naszą propozycję, więc w tym tygodniu mam kolosa z Arzneimittel -.-

Nie no, serio, zaczynam dochodzić do wniosku, że coś jest ze mną nie tak.
Codziennie słyszę jaka to jestem zła, niemiła, nie mam dla nikogo czasu, nie umiem się zorganizować, nie rzygam tęczą, bo wiosna i denerwuję się, gdy ktoś mnie olewa.
Naprawdę, nie oczekuję zrozumienia, pomocy, głaskania po głowie, zbyt zblazowana jestem po tych kilku tygodniach, by mieć jeszcze wiarę w ludzi. Zastanawiam się tylko, kiedy świat tak bardzo się zmienił i gdzie byłam, gdy rozdawano pakiety startowe Mam wszystko w dupie.

Chyba przemawia przeze mnie zawiść (wg definicji zasłyszanej na wykładzie z medycyny katastrof, zazdrość jest dobra, to uczucie, które motywuje nas do działania i ulokowania się na poziomie osoby, której czegoś zazdrościmy. Zawiść natomiast skłania do ściągnięcia tej osoby na nasz poziom. A to brzydkie zachowanie). Przejawiam zawiść wobec każdego, komu wydaje się, że może mi mówić, jak wyglądają studia na piątym roku (z własnego i jedynego słusznego doświadczenia) - zapraszam, wdziewaj moje buty i zobacz, jak jest fajne :)


Oł maj gad, jutro idę biegać, w końcu! Może nic mi się do tego czasu nie stanie ;p


sobota, 20 kwietnia 2013

Kindle vs papierowe wydanie

Wraz z pojawieniem się czytników dokonał się podział osób pochłaniających książki na papierowych ortodoksów i tych, którzy poza wersją elektroniczną świata nie widzą. Sama z automatu przydzieliłam się do tej pierwszej grupy. Dziś, po kilkunastu tygodniach użytkowania Kindle, postanowiłam zweryfikować swoje stanowisko :)


Jakiś czas temu wrzuciłam ankietę odnośnie Waszych preferencji - okazało się, że chętne do podzielenia się ze mną swoim głosem były dwie osoby (serdecznie Wam dziękuję!) i na tej podstawie nie jestem w stanie wysunąć żadnych sensownych wniosków :D


Weszłam w posiadanie Kindle dzięki uprzejmości Mężczyzny, który stwierdził, że zakup tego urządzenia sprawi, że zacznie czytać więcej książek, co nie do końca dało zadowalające go wyniki :) Postanowił więc mi go pożyczyć, a nuż się przekonam.

Ciężar książki/czytnika

Krążyłam chwilkę po pokoju w poszukiwaniu książki o podobnym do kundelka ciężarze. Po kilku próbach udało się. Na zdjęciu poniżej widać, że jest to książka o kieszonkowych wymiarach, zbliżonych do wymiarów samego czytnika, klejona, na papierze ekologicznym typu toaletowego (czasem papier z recyklingu jest nieco przyżółkły, ale przyzwoity, natomiast ten śmierdzi..). Takich dzieł na moich półkach ze świecą szukać - więcej mam powieści objętościowo zbliżonych do trylogii Larssona, a więc i dużo cięższych, których nie mogłabym dźwigać ze sobą po całym mieście (nie zapominajmy, co noszę w torbie na co dzień!)


Komfort czytania

Siedzisz na plaży, Twoje ciało skwierczy równomiernie, a wszechogarniająca nuda popycha do lektury książki/czasopisma. I kicha - słońce odbija się od śnieżnobiałych stron. Z czytnikiem na plaży jeszcze nie byłam, ale na przystanku oczekując na przesiadkę, już tak. Strony są nieco szarawe, więc nie ma problemu z czytaniem.
Natomiast czytanie po zmroku (pod kołdrą z latarką) w moim przypadku zostało niezmienne, choć najnowszy Kindle Paperwhite ma już podświetlany ekran, więc jest nadzieja ;)

Zapach!

Dla mnie to podstawa! Wącham wszystko, a już książki i gazety szczególnie, po kilka razy. To jest mój główny problem z czytnikiem - nigdy nie będą prawdziwą, pachnącą książką, nigdy. Na początku ten deficyt maskował zapach nowego etui, ale już nic nie czuć :(
Niedawno Kominek wypalił, że papierowe książki nie pachną. Zalecił eksperyment, dokładnie opisując co mamy zrobić, by nie poczuć nic i przyznać mu rację. Hmm, albo Kominek ma uszkodzone pola węchowe, albo tak zafiksował się na punkcie ebooków, że będzie wmawiał nam wszystko. Sorry, ja czuję zapach książki z odległości 30cm (ale pewnie dlatego, bo nie jestem człowiekiem ;p).


Biblioteczka

Nie wiem, czy też tak macie, ale uwielbiam węszyć ludziom po książkach. Podpatrywać jak je układają na półkach, co czytają, czy zostawiają swój ślad na książkach itd. To dużo mówi o właścicielu. Nie odważyłabym się wziąć czyjegoś Kindle i przejrzeć, co ma w środku, więc jeśli za kilkanaście, kilkadziesiąt lat wszyscy będziemy dziećmi e-książek, to się pochlastam ;p

Czyta książkę na kalkulatorze, debil jeden

Moim największym oporem i wymówką było korzystanie z Kindle w środkach komunikacji miejskiej, czy innych miejscach publicznych, gdzie dość łatwo jest taki czytnik ukraść lub zaczaić się w ciemnej uliczce i pod groźbą oskalpowania tudzież gwałtu zażądać go od prawowitego właściciela. Tymczasem spotykam się raczej z czytaniem przez ramię, kilka razy też przysiadł się do mnie ktoś inny z czytnikiem, raz pewna pani czytała jedną stronę swojej książki przez pół godziny, zezując na moją porywającą lekturę o parafiliach. 


Jak widzicie, w wielu kwestiach przyznaję czytnikom wyższość nad papierową książką. Z pewnością sprawdzają się w podróży, gdy chcemy zabrać ze sobą kilka pozycji, w codziennej bieganinie, gdy nie chcemy rujnować sobie kręgosłupa nadmiernymi ciężarami i mam nadzieję w przyszłości, gdy ceny ebooków nieco stopnieją (dziś są tańsze o ok. 10zł od wersji papierowej..co za interes?), otworzą się czytelnicze bramy dla osób, które wchodząc do księgarni muszą się ograniczać lub obejść smakiem, by było za co ugotować dziecku obiad. Jednak żaden czytnik, ebook nie zastąpi mi magii obcowania z drukowanym słowem, teksturą papieru, narkotycznym zapachem i szelestem przewracanej naprędce strony, gdzie czai się ciąg dalszy filmu wyświetlanego w mojej wyobraźni. 
No i jak na wersji elektronicznej zdobyć autograf autora książki? :)

P.S. Od niedawna mam konto na Lubimy Czytać, gdzie można podglądać, co ostatnio przeczytałam, co czytam (ostatnio głównie niemieckie teksty o lekach ;p), co bym przeczytała, a nie posiadam w swoich przepastnych zbiorach. I można dodać mnie do znajomych - obiecuję splądrować Wasze półki :D

czwartek, 18 kwietnia 2013

Sąsiad to skarb!

Siadłam z paszą na balkonie i cicho załkałam.

Czwartek. Wolne przedpołudnie postanowiłam wykorzystać na maksa. Leniwe śniadanie w towarzystwie dennej dyskusji na temat zakazu przebywania rodziców z oparzonymi dziećmi w jednym z przybytków szpitalnych (tak, programy śniadaniowe to masakra, ja się nie dziwię, że nasze społeczeństwo ma dość ograniczone postrzeganie świata, skoro karmi się je takimi dyrdymałami), by potem wysłuchać Polki z probówki, która wg zapowiedzi miała wytłumaczyć dlaczego zdecydowała się na apostazję, a poświęciła na to ostatnie 10 sekund czasu antenowego i dowiedziałam się jedynie, że z jakiś przyczyn nie może tego teraz zrobić. Jak już jesteśmy przy temacie ostatnich wypocin Episkopatu, to odsyłam na bloga Pana dr, z którym miałam etykę i bioetykę, a który zgrabnie wypunktował błędy merytoryczne tego zapisu. Nie istnieje kres głupoty, powiadam Wam ;p

Zgrabne odhaczanie kolejnych pozycji na liście to-do pozwoliło mi na przygotowanie porządnego lunchu - kurczak, warzywa na parze, które potem i tak wrzuciłam na patelnię, masa ziół i ku mojemu zdziwieniu wyszedł z tego zdrowy, smaczny posiłek. Zabrałam talerz na balkon, rozwaliłam się w cieniu iglaka i cicho załkałam.

Na wysokości mojego wzroku, między gałęziami, wisi używany patyczek do uszu, delikatnie podrygując na wietrze. Nie dalej jak kilka dni temu ściągałam wszystkie ozdoby choinkowe, które moi sąsiedzi z uporem maniaka wieszają na tym drzewie. Reklamówki, papierki, wyciągnięta z kaset magnetofonowych taśma, patyczki właśnie, prezerwatywy i co im tam jeszcze fantazja podsunie. Dziś znów patyczki, między krokusami nadgryzione kromki chleba, standardowo - puszki po piwie i inne śmieci. Na balustradzie (ciemnego koloru) wielka plama białej farby (nie, to nie ptasie gówno). Rozumiem, że mogło komuś skapnąć, ale to się mówi albo rusza dupsko i ściera póki nie zaschło! Nie chcę uogólniać, szczególnie, że kilka osób z sąsiedztwa znam i szanuję, ale codziennie rano, gdy patrzę na to, co się dzieje za oknem, odnoszę wrażenie, że otaczają mnie idioci. Bo to nie jest celowe zachowanie, jakieś złośliwości, mszczenie się (choć wierzcie mi, ile razy już drałowałam po schodach ze słoikiem miodu workiem z odkurzacza! Powstrzymywało mnie jedynie to, że jak zużyję ten miód, to nie będzie na czym ciastek piec ;p) - takie zachowanie wynika z braku myślenia, wyciągania wniosków. Ci ludzie odbierają komunikat: jestem głodny, reagując nań zamówieniem pizzy, jadło spożywają, a resztki i opakowanie wyrzucają za okno. Ich ptasie zwoje mózgowe nie są w stanie ogarnąć tak prostej kolei rzeczy, że jak się wyprodukuje odpad, to się go składuje, np. w kuble pod zlewem w kuchni, do momentu, gdy opłacalnym staje się wyniesienie tych śmieci do zsypu, gdzie kilka razy w tygodniu podjeżdża śmieciara i zabiera je na wysypisko. Prościej, szybciej jest otworzyć okno i pierdolnąć śmieciem komuś na głowę, niech on wyniesie. Czekam dnia, gdy wyjdę o poranku na balkon, przeciągnę niczym kot w porannym słońcu, a na moich ramionach wyląduje naturalny użyźniacz, wyprodukowany przez jelita mieszkańców wyższych pięter ^^

źródło: http://www.thecampuscompanion.com/party-lab/2011/01/09/the-golden-rule-of-college-partying/good-neighbor/#.UW_ZGMpe3FI

niedziela, 14 kwietnia 2013

PHOTO CHALLENGE - April - Day 7

Ostatniego dnia wyzwania tematem zdjęcia miało być: ULUBIONE W KWIETNIU
Upolowałam i ukochałam moje nowe buty do biegania. Lidl-power! Moje dotychczasowe towarzyszki zaliczyły dziurę, przez którą wdziera się śnieg i woda, więc bieganie w ostatnich miesiącach poszło w odstawkę. Teraz czekam na zakończenie buntu kolana i zasmarkanej aury, testując moje oczojebne Nike Revolution w domu. Jeszcze chwilka i ruszamy w dziewiczy bieg!


Serdecznie dziękuję wszystkim odwiedzającym i komentującym wyzwaniowe wpisy! Cieszy mnie każde miłe słowo zostawione pod zdjęciami i każdy nowy obserwator :)
W tym miesiącu starałam się nie tylko dobrze bawić, ale też robić zdjęcia, które cieszą moje oko - najlepsze w moim odczuciu to zdjęcia z dnia 4 i dnia 5 - jestem z nich nieskromnie dumna :p
Do zobaczenia w kolejnych wyzwaniach!


sobota, 13 kwietnia 2013

PHOTO CHALLENGE - April - Day 6

Wczorajszy komplement niewątpliwie wzbudza emocje ;) Pracujące wokół mnie osoby popatrzyły w osłupieniu na nas, dopiero moja riposta,  że to chyba czas na wypranie mundurka wywołała śmiech wśród zgromadzonych. Mali pacjenci potrafią być uroczy! Chwile później rzucają się na ziemię i drą ile płuca dadzą i całe zauroczenie mija :)

A motywem wiodącym dzisiejszego dnia jest kolor ŻÓŁTY. Znów kolor, którego nie posiadam wiele w swoim otoczeniu. Na szczęście w pokoju rodziców stoi jeszcze kompozycja ułożona przez moją Mamę na Wielkanoc, więc barwione na żółto kłosy się znalazły i jakiś sztuczny żonkil się zaplątał :)




piątek, 12 kwietnia 2013

PHOTO CHALLENGE - April - Day 5

Temat piątego dnia stanowił dla mnie największy problem. Jak ukazać bliskość na zdjęciu nie angażując w to ludzi? Może pokazać odległość dzielącą mnie od Mężczyzny - wkleić mapkę z googla? Nieee :) Blisko, blisko.. co może odzwierciedlać słowo BLISKO?

Moja interpretacja może być nieco naciągana, jednak żywcem nie wiedziałam, co uwiecznić na zdjęciu.. Nie chciałam też omijać dnia, wiec wklejam zdjęcie moich koralikowych bransoletek - każdy koralik musi być blisko pozostałych, by razem tworzyły spójną całość, często wzór i cieszyły oko swojej właścicielki.


Usłyszałam dziś cudowny komplement z ust pacjenta, lat 6: Lubię Pani zapach. Przypomina mi mojego ulubionego konia! o.O


czwartek, 11 kwietnia 2013

PHOTO CHALLENGE - April - Day 4

Przy tworzeniu tego zdjęcia ubawiłam się po pachy!
Kontemplując listę tematów do wyzwania, postawiłam na pierwsze, prymitywne skojarzenie: ZIMNY? Lód jest zimny. Tak, zrobię makro kostek lodu w szklance. Jak wymyśliłam, tak też uczyniłam - poleciałam do kuchni, znalazłam fajną szklankę, wypucowałam ją z wszelkich zacieków i odbitych linii papilarnych, otwieram zamrażalnik, a tam nie ma lodu.. serio, ani jednej zabłąkanej kostki.. na moje szczęście ostał się koperek :3



Stała się zła rzecz. Ktoś postawił nowe słupki w miejsce starych, w poczcie czoła wykopanych przez okolicznych kolekcjonerów metali. Słupki te mają uniemożliwiać wjazd na trawnik (to akurat popieram - mieszkam blisko szkoły, która na weekend wynajmuje sale dla studentów weekendowych, a ponieważ parkują oni gorzej, niż stereotypowa kobieta z dwiema lewymi kończynami górnymi, to istniała obawa, że niedługo zaczną nam parkować w kuchniach i salonach.. Do tego matki odwożące swe pociechy z rana do przedszkola, żyjące w przekonaniu, że jak urodziły dziecko, to świat ma im się do stóp kłaniać, a zaparkowane samochody uskakiwać z drogi - nie rozumiejące, że jak na drodze mieści się tylko jeden pojazd, to trzeba ustąpić, szczególnie wyjeżdżającemu i prujące 100km/h trawnikiem właśnie).
Jest tylko jedno ale - brak tych drągów umożliwiał sprawne manewrowanie samochodem przy parkowaniu. Teraz oprócz pilnowania, czy jakiś puszczony wolno piesek/kotek/bachor/samochodzik elektryczny/rowerzysta/pieszy nie włazi mi pod koła, będę musiała przeciskać się na milimetry, by nie porysować lakieru.
Aż żałuję, że nie będzie mnie jutro rano w domu, pooglądałabym sobie zdziwione miny mamusiek ze słupami na masce :D


środa, 10 kwietnia 2013

PHOTO CHALLENGE - April - Day 3

W trzecim dniu przyszło mi ujawnić, co taszczę W TORBIE swej :)
Zawartość na zdjęciu poniżej nie jest standardowym wyposażeniem - brakuje tu odzienia roboczego, cichobiegów szpitalnych i tony jedzenia. Bywają dni, gdy rezygnuję z dźwigania kalendarza, a czasem muszę zabrać dodatkową siatkę, bo się nie mieszę do kufra. Cytując klasyka: Halucynacja, hemoglobina, dwutlenek węgla, taka sytuacja.

 


wtorek, 9 kwietnia 2013

PHOTO CHALLENGE - April - Day 2

Z tematem drugiego dnia poszło mi znacznie lepiej: GRA
Jeśli gra, to tylko Eurobusiness!


Jeśli kogoś korci, by urwać mi łeb, nie ważne za co, to dziś jest ten dzień, gdy dobrowolnie się nadstawiam.. :sick:
Natik - niekompetentna studenciara <3


Massive Attack - Paradise Circus

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

PHOTO CHALLENGE - April - Day 1

Zeszłotygodniowe przypomnienie sobie o posiadaniu aparatu fotograficznego i pojawienie się tematów na kwietniowe wyzwanie fotograficzne u Uli zaowocowało chętką na zdjęcia, którymi będę Was męczyć przez najbliższy tydzień.

Tematem pierwszego dnia zabawy jest: TWÓJ PROFIL
Mój profil? Dobry żart ;p Próbowałam kombinować z profilem na fejsie i innych serwisach społecznościowych, ostatecznie jednak podjęłam próbę zrobienia sobie zdjęcia z profilu. Efekty były na tyle traumatyczne, że postanowiłam oszczędzić Wam cierpień i pochwalić się półprofilem z głupawą miną :) Enjoy!




sobota, 6 kwietnia 2013

Pogodna rezygnacja

Kolejne praktyki. Pediatrio, witaj!
Po 30 min oczekiwania na kogoś, kto raczyłby nas poinformować, gdzie możemy się przebrać, zostawić majątek itp., udało nam się przystąpić do pracy. Trafiłyśmy z D. pod skrzydła Pani, której cierpliwość i opanowanie niewątpliwie zasługują na wspomnienie. Jak się ćwiczy z dziećmi pewnie niewiele osób wie, ale do prostych zadań to nie należy..
Przy pracy z jednym z pacjentów, w naszej zacisznej sali pojawiła się dziewczynka. Głośna. Jak syrena alarmowa. Niektóre dzieci płaczą, bo się boją, inne, bo coś je boli, znakomita większość, bo tak. Dziewczynka nie płakała, tylko wyła i to na najmniej lubianej przeze mnie częstotliwości. Nasz pacjent postanowił nie być gorszy (lub miał mniej cierpliwości, niż ja ;p) i dołożył swoją wiązkę. Od tamtej dwójki nie pamiętam już nic..podejrzewam, że mój mózg przeszedł na tryb wegetacji i w tym stanie pozostał do późnych godzin popołudniowych.

Coś w tym jest, że nasz plan studiów odstrasza od posiadania potomstwa. Najpierw poród naturalny i myśl, że cesarskie cięcie na życzenie przestaje być niedorzeczną fanaberią. Potem cesarka i przerażenie, że opcje porodowe są na wyczerpaniu. I na dobicie praktyki na sali, gdzie jednocześnie wrzeszczy kilkanaście pociech. Mój instynkt macierzyński będzie musiał się postarać :]

Późnym popołudniem ruszyłam na wycieczkę autobusem. Kindle przyciąga wzrok, więc to, że ktoś mi czyta przez ramię nie jest dla mnie nowością. Teraz jednak czytam książkę o seksie, w której opisane jest wiele parafilii - tylu chrząkań i fuknięć już dawno nie uświadczyłam! Chyba zamontuje na czytniku małe lusterko, by oglądać te zbulwersowane twarze.

Na drugim końcu świata..tfu, miasta, gdzie czekało mnie spotkanie z dr Jam Jest Jahwe, miałam okazje uczestniczyć w moim ulubionym podgabinetowym zjawisku - dyrygenturze (wcześniej takie osoby nazywałam kierownikami budowy, ale dyrygent pasuje lepiej). Polega ono na tym, że pod gabinetem pojawia się osoba, prawie na pewno kobieta, letko przed czasem i zarządza.
- Pan/i na którą godzinę?
- To będzie Pan/i za tamtą Panią, a przed tą, ona ma na późniejszą, a przyszła wcześniej.
- Ale dużo osób!
- Nie, nie wejdzie Pan tylko po receptę!
- Pan tu nie stał.

Pani Dyrygent usadowiła się pod samymi drzwiami do gabinetu i wyjęła gazetę dla niepoznaki. Po 5 min zaczęło się. Pacjentka przede mną weszła do gabinetu, więc przesiałam się na jej miejsce. Pani Dyrygent spojrzała znad okulara i pyta: a pani to na którą godzinę? Ja: 18.15. Dyrygent: którą!? Ja: na godzinę 18.15. Dyrygent: to na którą miała ta pani, co weszła? Ja: nie wiem? Dyrygent fuknęła i zajęła się gazetą. Po jakiś 10 min pod gabinet podchodzi kolejna pacjentka i pyta, kto jest na 18.15. Nim słowo: ja uleciało z mych ust, Dyrygent zabulgotała: ta, jasne, wszyscy na 18.15!! Nowa pacjentka przeczekała atak i uprzejmie poinformowała, że ona ma na 18.30.. Coś czuję, że ktoś tu chciał wejść bez kolejki :)

A u mojego weneryka, jak to słodko ujęła D., prócz wymiany opinii ściśle związanych z powodem moich odwiedzin (nie, nie cierpię na chorobę weneryczną..), wywiązała się rozmowa o pogodzie i męczącym nas od kilku miesięcy słońcu ;p, solariach i lampach UV. Czym jest pogodna rezygnacja? Chyba tym stanem obojętności, który każe nam wstawać każdego kolejnego dnia, iść na praktyki, iść na zajęcia, jechać do Firmy, pisać wstęp(y), plany marketingowe, prezentacje, jeść, wciągać kawę nosem, piec mazurki i prać mundurek, z perlistym uśmiechem na ustach oczywiście, podczas gdy umysł i ciało powoli też, po dniu takim jak dzisiejszy, ma ochotę schować się w szafie i poczekać aż wszystko samo pierdyknie i eksploduje na milion malutkich kawałeczków, niczym Anastasia-służebnica Greya (mózgu, WTF?).
Dziś, zamiast szklanki wina obaliłam kieliszek piwa.



czwartek, 4 kwietnia 2013

Yankee Candle - Sun & Sand

Zapragnęłam lata.
Nie wiosny, żadnych ćwierkających wróbli o 4.30, zwariowanych amplitud temp., topiącego się śniegu i potoków brei z piaskiem sypanym jeszcze w grudniu. Wiosno, nie psuj mi humoru, daruj sobie w tym roku..

Tuż przed przerwą świąteczną, a jakieś 20min po zakończeniu mojej pierwszej w życiu prezentacji w języku niemieckim (Das Thema unserer Präsentation ist Gymnastikball.. bla bla bla), wylądowałam na Miodowej w woskowej świątyni, skąd po wielokrotnym obiciu łap, wyniosłam dwa woski - m.in. bohatera dzisiejszego posta, Sun & Sand.


Producent wspomina coś o powiewie egzotycznej morskiej bryzy, który zaszczyci nasze nozdrza po rozpaleniu kominka. Bryza ta niesie ze sobą kwiat pomarańczy, drzewo cytrusowe, piżmo i lawendę. Lato w pełni, więc zabrałam wosk do domu. Po podgrzaniu zapach jest bardzo intensywny, piżmo i lawenda dominują, więc obawiałam się bólu głowy, zamiast relaksu na wyimaginowanym hamaku :) Jednak po kilku minutach piżmo zanikło, a pojawiły się cytrusy, zapach stał się przyjemny, na upartego przy zamkniętych oczach i pod zapaloną lampką nocną można się przenieść na plażę :D


Moje skąpstwo pozwoliło mi na stopienie jedynie małego kawałeczka (jak zwykle ;p), a i tak zapach rozniósł się po mieszkaniu. Jednak im dalej od kominka, tym gorzej wyczuwalne są cytrusy - dominuje piżmo.
Choć pośladków nie urywa, pomaga przetrwać do lata :)


Nor Elle - Sunset Print