czwartek, 31 października 2013

Smutny lunch box

Heloł! Dziś mała zapowiedź tego, co wkrótce na blogu (jedzeeeenie!) oraz prośba do Was o małą pomoc :) 

poniedziałek, 28 października 2013

Instagram - zrzut #7

Chyba trochę zapomniałam o tym coponiedziałkowym rytuale :D 
Rozpoczynając ostatni tydzień laby, biorę się i ogarniam - godzina przeglądania Insta celem wybrania odpowiednich fotek i oto jest - zrzut po raz siódmy!


niedziela, 27 października 2013

Uzupełnienia w zakładce "Koraliki"

W nocy pojawiło się kilka nowych koralikowych zdjęć - mam w końcu trochę więcej czasu, więc wykańczam napoczęte robótki, ba, wymyślam nowe i w zastraszającym tempie uszczuplam zapasy koralików..

piątek, 25 października 2013

Essie - Mint Candy Apple

Zarzekałam się, że szminki i lakiery pozostawię blogerkom kosmetycznym. Byłabym trwała w swoim postanowieniu, gdyby w łapy me nie wpadł miętus i aparat fotograficzny. Pierwszym przegoniłam jesienną aurę, a drugim napstrykałam tyle zdjęć, że z trudem wybrałam kilka poniższych. Zapraszam zatem na przemyśleń kilka przyszłej essiemaniaczki :p


wtorek, 22 października 2013

Warszawa

Na wstępie przepraszam za głuchą ciszę na blogasku - o weekendzie zaraz Wam opowiem, natomiast wczorajszy i dzisiejszy dzień sponsoruje telefon od Pani Kierownik z placówki, która od przyszłego miesiąca będzie moim drugim domem. Chyba jeszcze to do mnie nie dociera :)

~~.~~

Tymczasem, wspomnienia z weekendowego wypadu do Warszawy przybierają w mojej głowie coraz to nowe kształty, więc czas najwyższy je spisać. Nie ukrywam, że mój stosunek do Stolicy, a właściwie jej mieszkańców jest dość chłodny, momentami wręcz lodowaty. Jedyne dwie osoby, które tam znam, a nie wywołują u mnie reakcji alergicznej, to właśnie znajomi Mężczyzny, którzy wielokrotnie już zapraszali nas do siebie (a ja zawsze znalazłam sto wymówek!) - tym razem z braku argumentu na zostanie w Krakowie oraz faktu, że obiecałam - pojechaliśmy.


1. Pociąg
Jestem stereotypowym krakowskim [czyt. krakoskim] centusiem, więc wizja dołożenia 15zł, by przetransportować swój tyłek w TLK spotkała się z dużym oporem, szczególnie, że za taką kwotę dokonałam zakupów w Bath & Body Works i byłoby mi bardzo przykro, gdybym nie mogła tego zrobić. Pojechaliśmy więc IR siedząc w przedziale prawie sami (obok chrapał jakiś koleś), Mężczyzna dostąpił nawet zaszczytu ujrzenia srajtaśmy, mydła i ręczników w pociągowym kiblu! Normalnie jak nie w PKP!
Co prawda w drodze powrotnej mieliśmy już standard w wykonaniu tego przewoźnika - 4 wagony, a sprzedanych biletów i ich właścicieli z tobołami tylko 4-5 razy więcej.. Ale przyoszczędziłam kolejne 15zł, które poszło na 1,5 piwa w knajpie..

2. Złote Tarasy
Czyli szybki shopping w B&BW - na więcej nie miałam siły, bo torba ciążyła mi niemiłosiernie, w brzuszku burczało, no i te tłumy.. masakra. Przyjezdni, galerianie, lanserzy i gimbusy. Wszystko to tłoczy się pod jednym (zacnym, nie powiem) dachem. Zakupiwszy strawę w KFC (Chodakowska właśnie jęknęła w mojej lodówce), zbliżyliśmy się do stolika, który opuszczała młodzież gimnazjalna. Wiecie, spodnie z miejscem na pieluchę (nietrzymanie moczu.. przykra sprawa w tak młodym wieku..), szmata udająca podkoszulek (już wiem, gdzie trafiają te ciuchy z kontenerów na moim osiedlu ;p), czapka z naklejką lub krasnalka z naszywką i te nieskalane myśleniem twarzyczki. Banda taka po skończonym posiłku wstała od stolika i po prostu odeszła. Po chwili wrócił się jeden, sądziłam, że zabierze po sobie tackę i śmieci, ale gdzie tam! Schylił się po drugą szmatę, udającą sweter zapewne i tyle go widzieli.

3. Komunikacja miejska
Byłam pod wrażeniem! Bilet na 3 dni kupiliśmy na dworcu, choć automaty dostrzegałam potem właściwie na każdym kroku oraz w tramwajach - kosztował on (ulgowy) 15zł, obejmował całą strefę 1 (czyli miasto, bez aglomeracji) i był na sztywnym kartoniku. Dla porównania, analogiczny bilet w Krakowie (bez metra, bo nie mamy.. a nawet jakbyśmy mieli, to byłyby na nie osobne bilety, na 100%) kosztuje 18zł.

Wsiedliśmy do metra (wtedy dotarło do mnie, że w Warszawie jest tylko jedna linia metra! Byłam przekonana, że jest więcej) i nie zdążyłam nawet pierdnąć, jak na stację zajechał nasz pociąg i pofrunęliśmy na Bielany.

Drugi plusik dla komunikacji, a właściwie to dla pasażerów. Tutaj jednak mogę być mocno nieobiektywna, bo poruszałam się po mieście poza godzinami szczytu (w rozumieniu krakowskich godzin szczytu). W Pesach nie ma dużo miejsc siedzących, ale nie ma tam zjawiska babonów z siatami. Bacznie przyglądałam się każdej starszej osobie, która wsiadała do tramwaju lub metra i ŻADNA z nich nie: 1) pociągała nikogo z bara, 2) sapała, stękała, wyklinała, 3) wyzywała od niekulturalnej młodzieży. Nie. Jeśli chciała usiąść, rozglądnęła się w prawo/lewo i siadała na wolnym miejscu (czasem musiała podejść dwa metry, co w Krk urasta do rangi mission imbossibru w wykonaniu starszyzny), jeśli ktoś miał ochotę ustąpić (bo nie było wolnych miejsc), to ustępował. Żadnej agresji i siatobicia.

4. Trzymanie się prawej strony na ruchomych schodach
Ten problem Warszawiaków uwiera mnie odkąd się o nim dowiedziałam. Chodzi o to, by stojąc na ruchomych schodach ustawić się gęsiego po prawej tak, by lewa strona była wolna dla.. no właśnie, dla kogo? Tych, co chodzą/biegają po ruchomych schodach? A od czego, kuźwa, macie zwykłe schody!? Ile czasu oszczędzicie warcząc i spychając tych z lewej na prawą, by zbiec dwa stopnie? 5 sekund? 10? Ilekroć spotykam w Krk takie aparaty, mam ochotę sprzedać kopa w zad, poleci cwaniak jeszcze szybciej.

5. Serwis doliczony do rachunku
Drugiego dnia wylądowaliśmy w Pink Flamingo na burgerach. Dużą grupą, chyba 13 osób. Mieliśmy rezerwacje, więc do rachunku doliczono nam serwis. 10% do KAŻDEJ zamówionej pozycji. W życiu tyle nie zapłaciłam za kawałek bułki, mięsa i frytki. Ma-sa-kra. Centuś z Krk pyta, co to jest ten serwis? Za co tak naprawdę zapłaciliśmy? Za to, że byliśmy dużą grupą? Że sprzedali więcej burgerów i zarobili więcej kasy, niż gdybyśmy nie przyszli? Że nasze zamówienie przynoszono nam na raty tak, że część stołu już kończyła (burgera!!! nie marchewkę, to się dłuuugo je), a część wciąż zwijała się z głodu? A może za to, że kelnerka proszona o dzban piwa i 4 szklanki przyniosła tylko 3 i odwróciła na pięcie nie słysząc już naszych próśb o czwartą? Miałam wrażenie, że w McDonald's obsługują mnie lepiej, gdy zamawiam cizika.. a za serwis nie płacę.

6. Cuda Na Kiju
Dla przeciwwagi. Ceny oczywiście z kosmosu, ale cóż. Bardzo podoba mi się ta knajpa, chciałabym mieć coś podobnego pod nosem. Mają duży wybór piw, polecam gorąco Viva La Wita - zakochałam się w nim równie mocno, co w karmelowym piwie we wrocławskim Spiżu <3


7. Zieleń
Ej, tam wszędzie jest zielono. Na osiedlach - tu jakiś park, tam drzewko i krzaczek - bardzo rekompensują warszawską mdłość architektoniczną.

8. Muzeum Powstania Warszawskiego
Powiedzmy, że liznęłam zawartość - zwiedzanie naprawdę trzeba sobie podzielić na kilka dni, my przebiegliśmy je w 2 godziny i czuję taki niedosyt, jak chyba jeszcze nigdy po wizycie w muzeum. Podoba mi się, że tylko część eksponatów jest za szybą, reszty można dotykać, a jak jest interakcja, to jest ciekawie. Jedyne, co idzie do poprawki, to zdjęcia na tarasie widokowym, na których zaznaczone są budynki, które przetrwały Powstanie - jaka szkoda, że większość z nich jest zasłonięta przez wyrastające wkoło biurowce..

Żałuję jednej rzeczy - nie wzięłam ze sobą butów i fatałaszków do biegania. Wydawało mi się, że nie będę miała okazji pobiegać, a szkoda targać ciężary przez pół Polski, by powdychały warszawskiego powietrza. Okazało się jednak, że po znojach codziennych imprez do rana, tylko ja budziłam się z kogutami i czekałam 3-4 godziny, aż reszta wstanie. Jestem frajerką i tyle. 


Czy Warszawa da się lubić? Nie czuję się przekonana, może mam mniej uwag do samego miasta, natomiast w mieście, co oczywiste, zamieszkują ludzie. A tu różnie bywa :)

czwartek, 17 października 2013

Yankee Candle - Vanilla Cupcake & Vanilla Lime

Weszłam ostatnio w posiadanie tak dużej liczby wosków, że gdybym chciała je Wam przedstawiać one by one, przez najbliższy miesiąc na tym blogu nie pojawiałoby się nic innego :) Od przybytku głowa nie boli, ale od nadmiaru bodźców zapachowych już tak. I dziś kilka słów o waniliowych przyjemnościach.


Vanilla Cupcake. Kupiłam, bo wiele osób go poleca. Bo miałam ochotę na słodycz. Bo babeczka na naklejce. Bo.. Nieważne, wzięłam, długo chowałam w czeluściach szuflady, a gdy przyszła na niego pora, rozpakowałam i sru do kominka!

Cóż za słodycz! Wyraźnie dominuje wanilia, mam jednak jedno, ogromne zastrzeżenie - to jest wanilia, jaką znamy z olejków do pieczenia (takie małe buteleczki dostępne w hipermarketach za ok. 1zł), a nie wanilia z ekstraktu. Nie wiem, czy pieczecie, ale ja piekę dużo i gdy pewnego dnia zamieniłam te chemiczne cuda olejkowe na prawdziwy ekstrakt waniliowy domowej roboty, zrozumiałam, jak bardzo te pierwsze są oszukańcze. Sztuczne, płytkie, udawane. I tak niestety kojarzy mi się ten wosk, jak parodia waniliowej babeczki :(

Jeśli miałabym go porównać do jakiegoś wypieku, to szybciej do kruchych ciasteczek maślanych tuż po wyjęciu z piekarnika - ale to dopiero po porządnym rozpaleniu. Pierwsze podejście zakończyło się u mnie bólem głowy po 10 min palenia. Kolejne poszły nieco lepiej, ale wielką fanką raczej nie zostanę. Ot, jak mnie weźmie na słodkości :)


Z drugim woskiem wiąże się pewna historia. Byłam ja w TKMaxx, ugrzęzłam na świeczkach wąchając wszystko, co wpadło mi w ręce, aż nie czułam już nic. Trafiłam też na małe świeczki Yankee Candle, jedna szczególnie mnie ujęła - z limonką i kremem na naklejce. Więc, gdy zobaczyłam wosk z limonką i śmietanką na naklejce, ucieszona jak dziecko zabrałam do domu. Tylko coś tak mocniej było czuć limonkę, niż jakiekolwiek ciasteczko z tamtej świeczki.. Po rozpoznaniu w sieci okazało się, że to, co wąchałam w TKMaxx było zapachem Key Lime z serii Pure Radiance. Także, tego.

Vanilla Lime to przede wszystkim limonka. Trochę mi ten zapach nie pasował do jesienne aury, wszak orzeźwienie to raczej temat na lato. Z drugiej strony - przecież w lecie nie paliłam żadnych wosków/świeczek i raczej w przyszłym też nie będę :) Więc rozpaliłam. Po kilku minutach do limonki dołącza obiecana nazwą wanilia, co ostatecznie definiuje zapach - mojito. Dość ciekawe połączenie i choć do Key Lime dalej tęsknie, to i ten polubić mogę :)

Jakie są Wasze waniliowe doświadczenia? Generalnie unikam waniliowych świeczek, bo wydają mi się zbyt mdlące. Potem wącham u kogoś i zastanawiam się, dlaczego jestem tak negatywnie nastawiona do tego zapachu.

wtorek, 15 października 2013

And the winner is..

Dorota Wellman!

Czytam ja sobie od rana Arytmię uczuć, którą kiedyś zaczęłam, a którą za sensowną i wartościową lekturę uznając, rzuciłam w kąt, by dokończyć, gdy okoliczności umysłowe bardziej sprzyjające będą. Są teraz. To czytam. Na 124 stronie mojego wydania tej zajmującej rozmowy między wspomnianą Dorotą Wellman a Januszem Leonem Wiśniewskim, pojawia się zdanie, które przyprawiło mnie o zacną tachykardię!


Ale o co chodzi?
Janusz L. Wiśniewski produkuje się na temat samotności. Nazywa ją chronicznym przeziębieniem duszy, zwraca też uwagę na objawy somatyczne, z którymi często ludzi samotni zgłaszają się do lekarza, a który powinien spojrzeć na swego pacjenta holistycznie - przez pryzmat jego duszy także. Pada z jego ust komentarz (i ciąg dalszy wątku, który pozwolę sobie zacytować):

Janusz: (...) Większość polskich lekarzy ma niestety zupełnie inne podejście do swoich pacjentów, którzy ich tak naprawdę nie interesują. Przyczyną jest brak czasu na empatię i nie dziwi ich stosunek, kiedy się popatrzy na to, co robią, jak zarabiają i intensywnie muszą pracować. Oni mają przerobić określoną liczbę pacjentów w jak najkrótszym czasie.

I teraz odpowiedź p. Wellman, która jak dla mnie wygrała w plebiscycie Nie znam się, to się wypowiem - po statuetkę można się zgłaszać do mnie codziennie między 10.00 a 22.00. Zapraszam.

Dorota: To nie powinni być lekarzami.

Janusz: Moim zdaniem twoja ocena jest w tym przypadku zbyt surowa. Niestety, taka jest rzeczywistość. Nie wiem, ale chyba nie robiono badań socjologicznych, ilu ludzi zostaje lekarzami z powołania.

Dorota: Tak samo jak księżmi - niewielu.

Janusz: I ci ludzie muszą po prostu zadbać o swoją egzystencję. Ci, którzy mają więcej pieniędzy, pracują w kilku miejscach - w przychodni, szpitalu, pogotowiu. Podejrzewam, że nie ma się wtedy czasu na okazywanie empatii, nawet jeśli ma się ją w sobie.

P. Wellman kolejnym pytaniem zmienia temat rozmowy, więc nie dowiemy się już więcej nic o jej światłych przemyśleniach. Odbijając piłeczkę skomentuję ten fragment dwoma zdaniami:
1. Jeśli nie ma się w sobie na tyle pokory, by powstrzymać się od oceniania sytuacji, o której nie ma się bladego pojęcia - to nie powinno się być dziennikarzem. 
2. Pan Wiśniewski po raz kolejny przekonał mnie, że jest inteligentnym człowiekiem.

O książce będzie więcej przy okazji październikowych rozrywek (bo liczę, że ją skończę - po tym fragmencie mam delikatny niesmak, z drugiej zaś strony jest to wciągająca lektura). Tymczasem wracam do szukania pracy dla pozbawionych empatii i powołania medyków <3 Może w TVNie coś dla mnie mają ;p

niedziela, 13 października 2013

WYZWANIE FOTO - Październik - Dzień 7

W ostatnim dniu wyzwania fotograficznego przyszło nam zmierzyć się z OSTATNIM PRZED ZAŚNIĘCIEM. Od lutego niewiele się u mnie zmieniło w tej kwestii, ale by nie prezentować po raz kolejny kremu do rąk, skupię się na przedostatniej rzeczy przed zaśnięciem :)


Ogarniam telefon. Obowiązkowym punktem wieczoru są życzenia dobrej nocy wymieniane z Mężczyzną. Koniecznie nastawienie budzika (lub jego wyłączenie, gdy nie mam zamiaru budzić kogutów..). Sprawdzenie, czy Pou nic nie chce i nie będzie chciał np. o 4 nad ranem ;p Czasem buszuję jeszcze po Instagramie i Twitterze. Czasem. Przeważnie odpływam już po ustawieniu budzika :D


sobota, 12 października 2013

WYZWANIE FOTO - Październik - Dzień 6

Bardzo dziękuję za komentarze pod poprzednim postem - Lolita jest specyficzną książką, kocha się ją lub nienawidzi. Moja mama jest szczerze zdziwiona, że tak często wracam do tej historii zboczeńca :)

Tematem dzisiejszego dnia wyzwania (uff, powoli docieramy do końca! ;p) jest B jak... 


B jak... biżuteria. Mam jej bardzo dużo, jest jednak kilka elementów, które noszę częściej, niż inne. Lubię srebro. Oksydowane też. Nie lubię złota (no, chyba, że białe, ale od czego jest srebro ;p). Jednak najczęściej obnoszę się w sztucznościach i własnych tworach, bo stres jaki wywołuje zgubienie srebrnego pierścionka nie daje spać po nocach!

piątek, 11 października 2013

WYZWANIE FOTO - Październik - Dzień 5

Co dziś za mną chodzi? Kuleczki kokosowe z chińskiej knajpy. Basen, tak, popływałabym sobie. I poszła na zakupy ciuchowe (pójdę później, ale po jadło i napitek..). Jest jeszcze jedna rzecz, która CHODZI ZA MNĄ od kilku tygodni. Lolita.


Odkąd pierwszy raz zabrałam się za lekturę tej książki, stała się ona towarzyszem moich podróży na Kaszuby, czasoumilaczem wakacyjnym. Czytam ją co roku. W tym jeszcze tego nie zrobiłam i ilekroć spojrzę na jej niebieską okładkę, dźga mnie w żebra poczucie winy. Lolito, obiecuję, przeczytam! :)


czwartek, 10 października 2013

Kringle Candle - Peppermint Twist

Jakieś sto lat temu pokazywałam Wam na Instagramie moje pocieszacze po wizycie u stomatologa. Wśród zakupionych wosków był jeden z Kringle Candle. Jeśli wydawało Wam się, że nie potraficie wybrać zapachu spośród oferty Yankee Candle, to polecam stanąć przy stoisku jego kuzyna ;p Ja stałam dłuuuugo, wąchałam wszyystko, a decyzję podjęłam na zasadzie ładnie pachnie w opakowaniu, jak nie sprawdzi się jako wosk, to będę go po prostu wąchać


Jak widzimy na załączonych obrazkach, wosk kupujemy w plastikowym opakowaniu. Podoba mi się takie rozwiązanie z dwóch powodów - możemy w sklepie powąchać wosk bezpośrednio, co w przypadku YC jest niemożliwe, a jak może wiecie, wosk przez folię często pachnie inaczej niż bez niej. Po drugie, większość użytkowników i tak nie ładuje całego wosku do kominka, więc potem jest problem z kruszącymi się resztkami (ja pakuje je w woreczki strunowe lub foliowe, ale i tak za każdym razem mam jakieś pojedyncze kuleczki wosku na meblach) - w przypadku wosków KC po prostu odkładamy resztę do pudełka i je zamykamy.


Co się zaś tyczy samego wosku, ma on nieco inną strukturę, niż woski YC - jest gładki, co prawda podzielony na 5 porcji, ale jego połamanie nie należy do najprostszych! Nie dałam rady palcami, bo ślizgały mi się po powierzchni wosku, wzięłam więc nóż, by go pokroić. Szło bardzo opornie, przyłożyłam dużo siły i skończyłam z wbitym w palec ostrzem (po 3 tygodniach od incydentu dalej mam szramę na palcu..). Z oderwanej 1/5 urżnęłam połowę i wkurzona na maksa wrzuciłam do kominka.

Dalej było już tylko lepiej. Wosk pachnie obłędnie - niby słodką miętą, to znów momentami staje się ona ostra, mocna. Jest to dla mnie tak narkotyzujący aromat, że mam ochotę zjeść kominek, serio. Po półgodzinie palenia zapach ten zaczął drażnić moje gardło, na szczęście otwarte okno pomogło, a ja jeszcze przez kolejne dwa dni męczyłam ten sam kawałek wosku :)


Jeśli chodzi o cenę wosków KC, to wynosi ona 11 zł. Uprzedzając o matko, jak drogo! informuję, że woski te mają 40g, podczas gdy YC 22g :) Więc nie jest tak drogo :) Ponieważ nie ustępują im intensywnością i gamą zapachów, myślę, że warto zwrócić na nie uwagę przy kolejnych woskowych zakupach. 

Kolejny zapach, na który się zasadzam to Pumpkin Latte - już ją miałam w rękach, ale po drodze do kasy powąchałam Peppermint Twist i cóż, przepadłam ;p Kringle Candle ma jeszcze w ofercie Daylighty, czyli świeczki nieco większe od tealightów, ponoć palą się do 12h, zamykane, a więc idealne na podróż i tak sobie myślę, czy nie wziąć dyni właśnie w takim wydaniu :)


WYZWANIE FOTO - Październik - Dzień 4

Dziękuję za Wasze komentarze pod poprzednim zdjęciem! Przybijam wirtualne high-five z każdym, komu to małe urządzenie sprawia tyle radości, co mi - choć dalej uważam, że papierowe wydania są najlepsze, to mój kręgosłup twierdzi, że Kindle jest jego bliskim przyjacielem. Podziękowania kieruję także w stronę Mężczyzny, w końcu to jego zabawka ;]

Dzisiejszym tematem zdjęcia jest: ŻÓŁTY. Za jakie grzechy, ja się pytam!? Tak, jak w kwietniowej edycji, gdy kolor ten też był na tapecie, tak i dziś miałam ogromny problem ze znalezieniem czegokolwiek w moim otoczeniu.. Także to, co poniżej macie uznać za żółty i już ;p




środa, 9 października 2013

WYZWANIE FOTO - Październik - Dzień 3

ULUBIONY GADŻET - długo nie mogłam się zdecydować, większość gadżetów, które mam, są w jakiś sposób usprawiedliwione, a nadane im funkcje sprawiają, że z gadżetów stały się palcami u mej prawej ręki ;p


Czytam właśnie Dziewczynę z sąsiedztwa Jack'a Ketchum'a - pomijając przedmowę Kinga, która jest cholernym spoilerem (kto ją w ogóle umieścił na początku książki!?), jestem pod ogromnym wrażeniem i już drugi raz wybiegałam w popłochu z tramwaju, bo tak się zaczytałam, że zapomniałam o całym świecie :)

wtorek, 8 października 2013

WYZWANIE FOTO - Październik - Dzień 2

Hasło na dziś? 2 RZECZY


Duet doskonały! Gdy kolano przypomina o sobie, dostaje kolorowe wsparcie :)


poniedziałek, 7 października 2013

WYZWANIE FOTO - Październik - Dzień 1

Stęskniłam się za tym wyzwaniem!
Październikową edycję rozpoczyna hasło: TWOJA SŁABOŚĆ. Nie wahałam się ani minuty nad interpretacją i wydaje mi się, że poniższe zdjęcie nie zdziwi nikogo ;p


Cześć, mam na imię Natalia, jestem woskoholiczką od grudnia 2012 roku.. 

piątek, 4 października 2013

Rozrywka we wrześniu

Choć moją główną rozrywką we wrześniu było polowanie na promotora oraz zabawy testem t-Studenta i U-Manna Whitney'a, udało się przemycić też kilka przyjemnostek. Niewiele, ale it's something!


Zaraz na początku września moi koledzy po fachu wyciągnęli mnie na film Millerowie. Zapowiadało się na lekką komedię z Jennifer Aniston, a wyszłam z kina cała zaryczana - ze śmiechu oczywiście. Rodzinka stworzona naprędce przez dilera narkotyków, ze striptizerką, bezdomną nastolatką i.. Kennym (;p) w składzie, zabiera się za przemyt marihuany. Albo potrzebowałam czegoś na odmóżdżenie i film ten wpasował się idealnie, albo był naprawdę dobry ;p

W zeszłym tygodniu Mężczyzna wyciągnął mnie na Blue Jasmine - choć to na 4 dni przed obroną, więc byłam w stanie lekkiego amoku, ale przekładanie tego seansu na później (po raz setny) nie wchodziło w grę. Pamiętam, że wyszłam z kina ubawiona, jednak teraz nie potrafię określić co mnie tak bardzo ubawiło :) Może to, że Mężczyzna wyjawił swoją chęć bycia jak jeden z aktorów i potem przez cały film podstawiałam jego twarz temuż aktorowi właśnie, może inny aktor (Bobby Cannavale), którego profil i fryzura przypominają mi Till'a z R+, a który to rozryczał się w sklepie burząc mi moje wyobrażenia ;p Może jednak to była tytułowa Jasmine, którą po ok. 10 min filmu miałam ochotę wychłostać po twarzy, niech się panna ogarnie..

Oba filmy oczywiście polecam - lekka komedia i nieco bardziej zwariowana komedia (tak, wiem, że to miał być dramat) - tak właśnie upłynął mi wielce rozrywkowy wrzesień :D

czwartek, 3 października 2013

Prawie zima!

Nie lubię wiosny i jesieni.
Obie te pory roku zdają się trwać 2x dłużej, niż lato, czy moja ukochana zima. Do tego wieczne leje, wieje i przemakają mi wszystkie buty wraz z nogawkami spodni (po kolana). I to nawet wtedy, gdy idę 100 m od domu po chleb. Włosy chłoną wilgoć, dzięki czemu upodabniam się do pudla lub morduję kłaki prostownicą. 5x dziennie. 

Lecz w tym roku zdaje się być inaczej!
Polską złotą (czyt. wiecznie deszczową i ohydną) jesień zastąpiła nowa pora roku - prawie zima. W nocy przymrozki, w ciągu dnia lodowate powietrze, które momentalnie wywołuje u mnie ciepło trzewi i przyjemne wspomnienie.. bezwzględnej surowości zimy. Taaak! 

W tym roku lubię jesień.


Byłabym zapomniała! Z dedykacją dla Małgorzaty z m and z bloguje: Wham! - Last Christmas  ;p

wtorek, 1 października 2013

Biegowy update


Wracam do świata żywych :) Wczorajsza obrona przebiegła ze skutkiem pozytywnym, także mogę odetchnąć z ulgą po ostatnich miesiącach koszmaru. Choć fakt, że nie muszę już pogłębiać płaskodupia nad książkami jeszcze do mnie nie dociera i dla przykładu, jedząc śniadanie odczuwałam niepokój i wyrzuty sumienia, że oglądam Lekarzy, a nie atlas anatomii :D

Drugie ogłoszenie parafialne - tak, jak obiecałam, jeśli do minionej niedzieli nie otrzymam adresu do wysyłki bransoletki, wybieram kolejnego zwycięzcę. Następnym strzałem najbliżej 33 był strzał 25. Ola, wiesz co robić :)

I przechodząc do tematu - biegowy update. Ostatnim razem zwierzyłam się Wam z pierwszych trzech tygodni biegania z planem, dziś miałam zamiar pochwalić się kolejnymi trzema, ale jak się zaraz zorientujecie, coś poszło nie tak ;p

Tydzień 4 rozpoczęłam od 20 min biegu, a skończyłam z nowymi rekordami - generalnie, cały czwarty tydzień to było bicie własnych rekordów! Co ubierałam buty, bach, a to poprawa Coopera, a to 3km prawie sprintem. Nie będę ukrywać, że to zasługa niewiarygodnego wkurwu na promotora - gdyby nie on, nie miałabym w sobie tyle agresji do rozładowania <3

Dwa dni później miałam za zadanie biec 40 min z 3 przebieżkami. Tak, moje ulubione przebieżki <3 Zrobiłam jedną, bo tak dobrze mi się biegło, że kompletnie zapomniałam, jak był plan! Dopiero w okolicy miejsca, w którym zwykle mam kawałek płaskiego do rozpędzenia się, przypomniałam sobie, że te 40 min to nie było takie lajtowe fruwanie..


W niedziele nie pobiegłam, ale postanowiłam nadrobić w poniedziałek. Z braku pomysłu na trasę, udałam się na bieżnie i napierdzielałam, aż poprawiłam Coopera, 1 km, 1 milę i 3 km. Taka jestem ;p

Piąty tydzień biegania zaczęłam we środę i od tego dnia GPS w telefonie ma mnie w poważaniu! Albo łapie sygnał (tak twierdzi) i nie zapisuje trasy, ewentualnie szuka sygnału przez 30 min biegu i nic. Ja tylko na horyzoncie pojawia się Mężczyzna - nagle GPS łapie nadajniki po drugiej stronie globu.. Ale wracając do środowego biegu - 25 min z rana, to pustki na trasie.

We czwartek GPS udawał, że działa, po czym z tyłka zaczął mnie teleportować! Na szczęście tym razem nie zwiedzałam innych kontynentów, więc gotowa byłam jakoś przełknąć ucięte kilometry (45 min biegu to prawie 8 km!), jednak po zgraniu treningu okazało się, że dzięki teleportom przebiegłam 1 km w... 2 minuty.. Także znowu musiałam kasować i wprowadzać dane ręcznie.

Zrezygnowana postawą GPS w sobotę po prostu włączyłam Endo i ruszyłam, jak złapie, to miło, jak nie, to nie będę tracić czasu na łażenie wkoło, marznięcie i denerwowanie się, że nie łapie. Nie, to nie. Trochę szkoda (oczywiście, nie złapał..), bo jeśli w 25 min przebiegłam prawie 4,5 km, to mogły paść tego dnia kolejne rekordy.

W zeszły wtorek zaczęłam tydzień 6 po raz pierwszy - 25 min biegu dookoła osiedla. To był kolejny bieg dla ratowania zdrowia psychicznego. Następnego dnia miałam składać pracę w dziekanacie i chyba podświadomie czułam, że łatwo nie będzie, więc wyżyłam się zawczasu. 
Nie planowałam też tego, co nastąpiło potem, a więc braku kolejnych treningów. Te 4 dni, które miałam na przygotowanie się do obrony były dość szalone i nie znalazłam chęci na bieganie.

Żeby nie było, że rzuciłam bieganie, ooo nie! Dziś zaczęłam tydzień 6 po raz drugi :) Ubierając się w legginsy zdałam sobie sprawę, że tydzień (!!!!) bez biegania i generalnie wątpliwie zdrowego prowadzenia się, zaowocował powrotem boczków (gumka od legginsów utopiła się w tłuszczu). Pewnie do końca tego tygodnia już ich nie będzie, ale szok, jaki przeżyłam już podczas ubierania się, spowodował, że ilekroć łapała mnie zadyszka, jeszcze sobie dokładałam, bo przecież rozlazłam się przez tydzień (co z resztą widać po czasie i dystansie..) :)

 Od tego tygodnia biegam 4x w tygodniu. Trochę mnie to przeraża z powodu braków w garderobie - mam tylko 2 staniki sportowe i chyba będę musiała je suszyć suszarką, by wyschły po praniu na czas :D 

A, i jeszcze zauważyłam, że mnóstwo osób odpuściło sobie bieganie (ja mam zamiar biegać do pierwszego przeziębienia), ścieżki, na których zwykle ciężko było się pomieścić z pozostałymi biegaczami, osobami uprawiającymi walking z kijami (bo w pojedynkę ciężko mówić o polish walking talking), psami i ich nieogarniętymi właścicielami, świeciły pustkami. Minęłam w sumie 4 osoby. To co będzie, jak temperatura spadnie do zera? :D