czwartek, 28 lutego 2013

Dziś cisnę sobie samej..

Przeglądam zawartość tego bloga i dochodzę do wniosku, że trochę mnie poniosło..
Szminki, charmsy, woski - serio? Przecież to nie ja.. jasne, jestem kobietą, jarają mnie mazidła, pachnidła itd., ale to jeszcze nie oznacza, że powinnam Was tym molestować - szczególnie, że ten blog nie jest blogiem kosmetycznym, urodowym, choć powoli zaczął dryfować w te niezbadane rejony. Biję się po łapach i obiecuję trochę wyhamować. O woskach jeszcze pewnie będzie, ale szminki, kurde, o szminkach pozwolę pisać innym..

PannaIzabela zasugerowała napisanie kilku słów o moich ulubionych i nielubianych stokach narciarskich - notkę popełnię, jednak proszę o jeszcze kilka dni cierpliwości, ogarniam rzeczywistość :)

Natomiast tematem moich dzisiejszych wynurzeń będzie wspomnienie wczorajszego teoretyzowania na temat asertywności i dzisiejsze praktyczne obalanie własnych wniosków. Wiem, brzmi co najmniej dziwnie i wymaga długiego opisu, więc jak ktoś wpadł z szybką wizytą, to tylko podsumuję: jeśli wydaje Wam się, że jesteście asertywni w tym, co robicie, to zdradzę Wam sekret - nie jesteście.




Wczoraj na przedmiocie o uroczej nazwie Absolwent na rynku pracy (lol), który odbywa się o równie uroczej porze (wieczór), dość miła i ogarnięta kobieta porwała się na nieśmiertelny temat asertywności. Nie rozumiem tego wyboru, słucham o tej nieszczęsnej asertywności gdzieś od podstawówki przy każdej możliwej okazji. Co to asertywność? Jakie są cechy asertywnej osoby? Jakie są myśli asertywnej osoby? Jakie pytania stawia sobie asertywna osoba? Czujecie już temat? No, to repeat! Kto to asertywny fizjoterapeuta? Jakie są cechy asertywnego terapeuty? Przepraszam, ale mnie szlag trafia, gdy mam trawić swoim ograniczonym umysłem takie tematy. Oddałam się więc rozmyślaniom, czy jestem asertywna (nie), w jakich sytuacjach ustępuję (niepewność), choć nie powinnam, kiedy znów olewam innych, skupiając się na sobie (stres). Czyli, dość schematycznie. Pomyślałam o osobach, które spotkałam na swojej drodze, o niedawnej sytuacji z koleżanką z grupy, analizując, czy moje zachowanie było właściwe, czy unosiłam się emocjami.

Stwierdziłam, że nie jest ze mną tak źle. Lubię sobie manipulować ludźmi, którzy wybitnie zaszli mi za skórę, droczyć o pierdoły, ale w pracy staram się wykazywać większą empatię, szczególnie w stosunku do pacjentów, choć personel też zasługuje na drugą szansę :) No, właśnie, personel..

Naszym następnym zadaniem, gdy już rozpracowaliśmy asertywność na wszystkich frontach, było odegranie scenki: konflikt na linii pielęgniarka-fizjoterapeuta. Tu akurat Prowadząca trafiła idealnie! Nie jest to reguła, nie jest to nawet częste zjawisko, ale chyba nie ma fizjoterapeuty, studenta, który nie zaznał miłości uprzedzonej pielęgniarki ;p Takie persony pamięta się do końca życia.

Piguła z naszego scenariusza miała mieć szereg zastrzeżeń do młodego, zdolnego, niedoświadczonego fizjoterapeuty, wyrażanych przy pomocy krytycznych uwag przy pacjencie, poprawianiu jego pracy, darciu twarzoczaszki na biedaka. Bo ponoć terapeuta zadziera nosa i nie słucha dobrych rad cioci pielęgniarki.. Chyba nie było grupy, która miałaby problem z odegraniem tej sceny, nieliczne zdecydowały się dojść do porozumienia między stronami, większość, podobnie jak to ma miejsce w realnym świecie - dała czadu i leciały epitety godne walki o ostatni cyc z kurczaka w mięsnym.

Czyli jednak miotają nami emocje, nawet na pokaz nie potrafimy się powstrzymać :)

Dziś na praktykach trafiłyśmy z D. pod skrzydła pewnej Pani rehabilitant. Pani owa prawdopodobnie ukończyła AWF, co dała nam odczuć już na wstępie: UJ? to wspaniale.. Może wyjaśnię pewną kwestię - w Krk fizjoterapie (dawniej rehabilitacje) można studiować na UJCM lub na AWF (i innych Szkołach Promocji Zdrowia, czy KSW, ale nie zawracajmy sobie tym głowy..). Trzeba przyznać, że AWF ma w tej dziedzinie większe doświadczenie, gdyż na UJ kierunek ma dopiero kilkanaście lat. Ma natomiast większy dostęp do placówek, zajęcia w prosektorium, czym oczywiście się chwalimy i wychodzimy na zadufanych nieuków. Nieuków - bo tak, bez konkretnego powodu :)

Dziś inna podopieczna Pani rehabilitant, również AWF na identyfikatorze, raczyła poinformować mnie, że rękawiczki wyrzuca się do czerwonego kosza. Ludzie, czy naprawdę na AWF studiują osoby, które sądzą, że człowiek po 5 latach studiów na kierunku medycznym, po tysiącach godzin praktyk nie wie gdzie wyrzuca się rękawiczki? Albo jak oklepuje się po inhalacji? To nie pierwsza tego typu sytuacja, w zeszłym roku młodsza o dwa lata niewiasta wpajała mi działanie krioterapii miejscowej! Nigdy nie rozumiałam tej zaciętości i wrogości, jaka narosła między studentami i absolwentami w/w uczelni, ale powoli puszczają mi nerwy.

Do czego jednak zmierzam: gdzie była wtedy moja asertywna postawa? Czyż nie powinnam zwrócić uwagi na fakt, że wiem co i jak mam robić? Przecież wyraźnie nie czułam się dobrze w tej sytuacji. A jednak nie zrobiłam nic. Gdyby to było moje miejsce pracy, a nie chwilowej praktyki, naraziłabym się na pomiatanie mną, narastanie konfliktu z personelem (jeszcze starszym stażem, więc oł maj gad, jak ja mogę!?) i generalny smród na oddziale. Ale ponieważ takie zwrócenie uwagi przyniosłoby mi jedynie problemy (pamiętajmy, że to, że my chcemy zachować się asertywnie, nie oznacza, że druga osoba tak się zachowa! Dorosłych z mentalnością niemowlaków nie brakuje), milczałam, wysłuchując westchnień Pani rehabilitant, która musiała mi tłumaczyć wszystko od podstaw. Dzień dobiegł końca, rozstaliśmy się w niemej niechęci i jest cacy.

Takim o to sposobem obaliłam swoje samouwielbienie i poczucie sprawstwa. A, Wy? Jak spędzacie swoje życie? Asertywnie? :>


środa, 27 lutego 2013

Yankee Candle - Waikiki Melon

Bohaterem dzisiejszej odsłony jest melon pochodzący z nowości, którymi YC uraczyło swą klientelę na dobry początek roku. Mowa o Paradise Spice (nie wzięłam, bo banan zabija całą resztę zapachów), Turquoise Sky (może następnym razem), A Child's Wish (też nic mi nie urwało, ale nie mówię nie), Black Coconut (mam, loffciam) i męczony od tygodnia Waikiki Melon :)  Prawdę powiedziawszy, nie miałam zamiaru nawet go wąchać - przeglądając opisy nowej kolekcji napaliłam się na kokos i życzenie dziecka, wszak po co mi melon, nie lubię owocowych zapachów (o, ja nieświadoma!). Do powąchania przekonało mnie pierwsze zdjęcie w tym poście - idealnie oddaje nastrój, jaki dopada człowieka po kilku chwilach od stopienia wosku!


Zapach jest dość intensywny i słodki, ale o dziwo nie mdli, ba, podoba mi się to, co czuję! Do tego stopnia, że Black Coconut leży i tęskni, a ja ciągle ten melon i melon. Wosk otrzymał nawet oficjalny woreczek strunowy do przechowywania, co oznacza, że będzie powtórka z rozrywki. Waikiki! :D

poniedziałek, 25 lutego 2013

Ustny zawrót głowy!

Tym razem notka podsumowująca moje kosmetyczne zachcianki :)
Łapię się na tym, że przeglądając kolejne urodowe blogaski wzdycham głośno i szepczę to monitora: chcę to. Na dzień dzisiejszy prawdopodobnie chcę tyle pomadek, że gdyby ktoś wrzucił mnie do drogerii, wydałabym wszystkie pieniądze..
Postanowiłam temu zaradzić, tworząc małą listę zakupów - jest szansa, że kupię tylko to, co na niej jest, a publikując ją tutaj - że powiecie mi co jest bublem totalnym, a co same (bo facetów nie podejrzewam..) macie i polecacie. Ta dam!



1. Carmex Moisture Plus Pink
2. Nivea Lip Butter - któreś z tych dwóch
3. L'Oreal Shine Caresse - Lolita <3
4. Mary Kay True Dimensions - Firecracker
5. L'Oreal Rouge Caresse - Dating Coral <3
6. Celia Nude 602 lub 606 (albo obie, a co ;p)

To jak, która na pierwszy ogień? :>

niedziela, 24 lutego 2013

Na niedzielne popołudnie zdjęć kilka


# Plusem pojawiania się na stoku nad ranem (przed 10 to jak nad ranem ;p) jest zasiadanie w pierwszym rzędzie podczas widowiska: góry budzą się do życia.
# Nocne zabawy z kumihimo. Efekt dodałam do zakładki Koraliki, co tam, że nie ma ani pół koralika w tej bransoletce :D
# Spotify w Polsce i dylemat każdego dnia: co chcę dziś posłuchać - czyli od przybytku głowa jednak czasem boli ;p
# W moim pokoju nieco melonowa atmosfera i nie, nie tęsknię za wiosną, latem.. zimo - trwaj!
# Miniony tydzień poświęciłam na dokończenie Dallas '63 Kinga. To nie była prosta lektura, o czym wkrótce Wam opowiem.
# Aż żal gwałcić ten piękny pianowy art siorbaniem kawy ;p


piątek, 22 lutego 2013

Yankee Candle - Midnight Jasmine

Mężczyzna stwierdził jakiś czas temu, że mam jakiś fetysz z tymi świecami zapachowymi. W pierwszym odruchu go wyśmiałam, po czym przy sprzątaniu szuflady, która kiedyś była szufladą na dokumenty, a dziś jest szufladą na świece, olejki, woski i inne czadzidełka (i ściśnięte dokumenty ;p), dotarło do mnie, że może mieć rację..

Moja przygoda z Yankee Candle zaczęła się przez Karolinę Baszak i jej filmik o pomysłach na prezenty świąteczne, który zbiegł się w czasie z Dniem Darmowej Dostawy. Zamówiłam wtedy opisywany dziś wosk za całe, szalone i rujnujące budżet 6zł :)


Po zakupie odpowiedniego kominka (mój się nie nadawał..) odpaliłam tealighta, ułamałam kawałek wosku i czekałam na jaśminowy zalew pól węchowych. Po dosłownie minucie, uderzył mnie jaśminowy kilof. I to taki o północy ;p

Zapach jest dość intensywny, choć nie dałam tego wosku wiele (widać na zdjęciu), niestety nie pachnie jak jaśmin, chyba, że jaśmin o północy pachnie wodą kolońską, w takim razie zwracam honor ;p Wąchałam, aż mnie głowa rozbolała, zgasiłam świecę i postanowiłam zapomnieć o tym całym Yankee Candle.

Następnego dnia kominek znów roztaczał woń kolońskiego jaśminu - to chyba najszybsze uzależnienie, jakie odnotowałam w swoim życiu. Jeszcze tego samego dnia gnałam na Miodową* po kolejne woski.
Dlaczego woski? Bo są najtańsze. To tylko 6zł, a zapach utrzymuje się naprawdę długo - można zapalić sobie kominek na 15min, a pokój będzie pachniał cały dzień (pokój....mieszkanie!). Ceny świec wahają się od 39 do 93zł, więc rozsądniejszym wydaje się kupienie wosku lub samplera (mała świeczka) i sprawdzenie, czy jest sens wydawać tyle pieniędzy na dany zapach. Jak jest, to brać - nie spotkałam się jeszcze z jakąś wybitnie negatywną oceną tych produktów, częściej po prostu z wyborem nieodpowiedniego zapachu.

Tym jaśminowym akcentem życzę udanego weekendu, w moim przypadku kończącego ferie :(

__
* W Krakowie Yankee Candle ma swój stacjonarny sklep na ul. Miodowej 33

środa, 20 lutego 2013

Guess what!


Rzecz miała miejsce po walentynkowym obącku (stan błogości po spożyciu zacnej ilości zacnego jadła ;p), gdy zasiedliśmy w kawiarni celem upojenia kofeinowego. Mężczyzna poprosił mnie o rękę. Tzn, poprosił, bym podała mu swą rękę, dokonawszy wcześniej supinacji przedramienia i zamknięcia oczu. Polecenie wykonałam. Mężczyzna położył na mej dłoni otwarte, widoczne wyżej pudełko.

wtorek, 19 lutego 2013

Prywata

Sprzedaję krem na Allegro - Iwostin Lipidia Krem lipidowy 75ml. Skończyłam leczenie izotretynoiną i jest mi już niepotrzebny, a szkoda, by się zmarnował. Gdyby ktoś reflektował, to zapraszam pod adres:

http://allegro.pl/iwostin-lipidia-krem-lipidowy-75ml-i3044485106.html

Dziękuje, koniec prywaty ;p

niedziela, 17 lutego 2013

Carlos Ruiz Zafón - Więzień nieba

Na początek krótka nota odnośnie zmian na blogu - są w trakcie - jak zwykle po kilku godzinach wybrzydzania, przesuwania obrazków z lewej na środek, ze środka na lewo odechciało mi się wszystkiego i na razie jest, jak jest. Generalne założenie zmian jest takie: narobił się syf, trzeba uderzyć w minimalizm. Do jutra myślę skończyć bijatykę, choć wszyscy wiemy, jak to jest z moimi planami - lubią być zmieniane przez otoczenie..
Pragnę także podziękować tym 10 szaleńcom, którzy postanowili mnie obserwować - bardzo to miłe, podobnie jak pierwszy tysiaczek wyświetleń :)
Jednak do rzeczy..


Lubię Zafóna od pierwszej przeczytanej jego książki (tu gorące podziękowania dla Kolebki za inicjację ;p). Facet ma dar lekkiego, niewymagającego pióra, które jednocześnie wciąga niczym mordowanie ludzkości w Pandemic 2 (podczas sesji przestaliśmy istnieć tylko 4 razy ;p). Dziś kilka słów (bo nawet nie zdań) o Więźniu nieba - kolejna z książek czytana na przestrzeni wielu miesięcy, choć śmiem twierdzić, że mając do dyspozycji dzień dla siebie, łyknęłabym na raz.


Więzień nieba to trzecia książka z cyklu Cmentarz zapomnianych książek - ponoć można je czytać niezależnie, ale wydaje mi się, że bez znajomości fabuły Cienia wiatru i Gry anioła miałabym nieco niekompletny obraz bohaterów, szczególnie Fermina, wokół którego kręci się akcja tej części :) A Fermin to taka postać, którą zajada się ze smakiem. To człowiek o najlepszym językowym flow, jakiego dotąd poznałam, aż szkoda, że to postać fikcyjna! 
Jak wspomniałam, książka dotyczy głównie Fermina, który postanawia ożenić się z ukochaną, niestety na drodze ku szczęściu staje jego przeszłość i o tej przeszłości właśnie jest książka (w sumie to jest też o przyjaźni, lojalności itp., itd.). Nie napiszę Wam wiele więcej - kto zna Zafóna, ten pewnie już czytał, kto nie - i tak powinien zacząć Cmentarz.. od początku :)


sobota, 16 lutego 2013

Sinner in me

Przepraszam skrajnie zmęczone siaty pełne marchewki, kiełbasy wiejskiej i maślanki za brak klasy i nieustąpienie miejsca siedzącego w tramwaju linii 50.

Przepraszam każdą osobę, która przepycha się do drzwi w środkach komunikacji wiejskiej, zapewne pragnąc je lizać lub z zapałem wciskać przycisk ich otwierania (nie szkodzi, że pojazd jest jeszcze w ruchu, drzwi także wymagają dopieszczenia!) za niesubordynację objawiającą się uporczywym trzymaniem się najbliższego mi uchwytu - staram się jedynie przestrzegać regulaminu przewodu pasażerów, mimo to, przepraszam.

Przepraszam panią, która dziś na parkingu pod Bonarką swym zacnym czołgiem zastawiła nas niczym kolekcjonerka Karnych kutasów za chujowe parkowanie, że nie miałam takowego pod ręką..

Przepraszam sąsiada z góry, fanatyka ażurowych ścian, za życzenia masywnej sraki, które, sądząc po nocnym jego lataniu do kibla, spełniły się.

Przepraszam także panią z Tescoma, której zafundowałam spacer między wszystkimi półkami w sklepie - poniosło mnie trochę po tym, jak kobiecina bez słowa wyjaśnienia postanowiła zostać moim cieniem. Mam nadzieje, że zadyszka szybko ustąpiła.



niedziela, 10 lutego 2013

PHOTO CHALLENGE - February - Day 7

Chyba jako jedyna uczestniczka wyzwania z ulgą wypuszczę powietrze z płuc i wkleję ostatnie zdjęcie :) Tego typu zabawy dalej uważam za genialny pomysł i wróżę im coraz większą popularność. Jednak cieszę się, że to już koniec z jednego powodu: ilekroć sobie coś zaplanuje, życie, bliscy, mniej bliscy, próbują mi za wszelką cenę udowodnić, iż mogę sobie swoje plany wsadzić w czeluści końcowego odcinka przewodu pokarmowego. Nie lubię rezygnować z czegoś, co sprawia mi przyjemność, ale robić fotki na odwal się/byleby coś było nie bawi mnie, ba, kłóci się z sensem tej zabawy. Dziwię się, że komputer nie dokonał aktu elektronicznej apoptozy, aparat zechciał zrobić zdjęcie, a internet pojawiał się codziennie..
 

OSTATNIA RZECZ PRZED ZAŚNIĘCIEM


Wieczorami robię różne rzeczy - uczę się, czytam książki, gram w Simsy, medytuję przed szafą, życzę dobrej nocy Mężczyźnie lub bezceremonialnie padam ryjem w pościel i tracę kontakt ze światem. Jest jednak jedna czynność, która powtarza się zawsze, podobnie jak zgaszenie światła, które powinnam tu zaprezentować, ale wydało mi się to głupią interpretacją ;p Kremuję ręce - choć właściwsze byłoby stwierdzenie - topię ręce w kremie. 
Przy okazji tego product placement, którego Ziaja niestety nie sponsoruje (mogliby mnie zaopatrzyć w kozie mleko, nie odmówiłabym), wspomnę w kilku słowach o skuteczności wyżej widocznego specyfiku. Jak donosi rewers opakowania, krem ma regenerować skórę narażoną na detergenty, wrażliwą na zmiany temperatury, co brzmiało jak obietnica wyprowadzenia z głębokiego kryzysu nawet moich dłoni. Niestety tego nie robi, nawet wspomniane kozie mleko radzi sobie lepiej. Szkoda, ale szkoda też wyrzucić, więc teraz pełni rolę nocnego kremu.


sobota, 9 lutego 2013

PHOTO CHALLENGE - February - Day 6

Spóźnione, na szybko, bez rozpisywania się.


PASKI




piątek, 8 lutego 2013

PHOTO CHALLENGE - February - Day 5

W wyzwaniu na luty nie mogło zabraknąć miłości! Już za kilka dni Walę-w-tynki, na piedestał wyniesiemy św. Walentego, patrona chorych umysłowo i epileptyków :) By dołożyć swoje pięć groszy do potoku serduszek, napiszę dziś kilka słów o pewnym jegomościu, moim osobistym symbolu miłości. Nie takiej z 14 lutego (to data egzekucji św. Walentego) - takiej codziennej, conocnej.


MIŁOŚĆ


Poznajcie Misia Geja! Jest ze mną prawie od początku związku z Mężczyzną. Słodki prezent urodzinowy, który z czasem stał się integralną częścią naszej egzystencji :) Ma swoje zaszczytne miejsce na regale z książkami, skąd ma blisko do mojego łóżka, by strzec mnie przez obco-podobnymi kreaturami (nie czuję, że rymuję ;p). Zazwyczaj jednak bezczelnie donosi na mnie Mężczyźnie! Że chrapałam, że skopałam go z łóżka, że się nie uczę, tylko oglądam sufit.. No, ale jak nie wybaczyć kablowania tak uroczej gębie? :)


czwartek, 7 lutego 2013

PHOTO CHALLENGE - February - Day 4

Po wczorajszych wątpliwościach co do tego, czy ptaszek był pomarańczowy, czy brązowy i na czym polega odbarwianie zdjęcia, postanowiłam ułatwić Wam odbiór kolorystyczny dzisiejszego zdjęcia, ograniczając się do skali szarości :) Jeśli dostrzegacie inne kolory, niż czarny, biały i kilka odcieni szarego, to: a) należy dostroić/naprawić monitor, b) udać się do okulisty.

Tematem czwartego dnia wyzwania fotograficznego jest: LUTY JEST... Sama Ula zinterpretowała go na zasadzie skojarzenia, choć wydawało mi się, że wielokropek wskazuje na to, że mamy dokończyć zdanie. Jak zwykle, pozostanę przy swoim :D


Luty jest...
* miesiącem zimowym - piszę to głównie z myślą o osobach, które zaskakuje padający śnieg, zdradzę Wam sekret: to jest normalne ;p
* dla mnie ciężkim miesiącem - sesja i cały cyrk z nią związany.
* za krótki - kto to widział mieć 28 dni (w porywach 29?), nie dość, że doba za krótka, wieczna niewyróbka czasowa, to jeszcze okazuje się, że po tygodniu lutego jest marzec :D
* równie fajny, co grudzień, styczeń i każdy inny miesiąc, gdy mogę jeździć na nartach. Za to, ewentualnie, mogę polubić luty!


środa, 6 lutego 2013

PHOTO CHALLENGE - February - Day 3

Zgłaszając się do wyzwania sądziłam, że będzie fajnie i lajtowo. O ile pierwsza część moich życzeń się spełnia, tak lajtowo wcale nie jest ;p Kolejny dzień, kolejny temat do interpretacji i ja znowu nie wiem co przedstawić!


POMARAŃCZOWY 


Nie jestem fanką tego koloru, rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu inspiracji znalazłam jedynie nożyczki, pudełka na CD z IKEA (schowane w szafce) oraz cienkopisy :D Także dzisiejsze odhaczenia na liście to-do czynię kolorem pomarańczowym!

wtorek, 5 lutego 2013

PHOTO CHALLENGE - February - Day 2

Bardzo dziękuje Wam za wczorajszy odzew :) Nie dość, że muszelka przypadła Wam do gustu, to jeszcze ulżyło mi, że nie tylko ja czuję się dziwnie w sklepach z biżuterią.
Dziś przybywam dość późno - miałam intensywny i porąbany dzień - ze zdjęciem, którego nie potrafiłam zinterpretować (szybko mnie opuściła wena... już drugiego dnia ;p). Natchnęło mnie dopiero podczas..


ZABAWA


... biegania. 
Rano pisałam egzamin z socjologii niepełnosprawności i rehabilitacji (kto wymyśla nazwy tych przedmiotów?), gdzie tradycyjnie już było wesoło i baaardzo na temat. Następnie udałam się na zajęcia (tak, mam normalne zajęcia w takcie sesji..) z promocji zdrowia, gdzie spotkała mnie niezła przykrość. Zgłosiłyśmy się z koleżanką do przeprowadzenia zajęć z nordic-walking, robiąc z reszty grupy osoby po zawale serca - pomysł zaproponowany przez samą Prowadzącą, spodobały jej się nasze pomysły realizacji, zabrałyśmy się do pisania konspektu i było git. Do czasu. Nagle pozostałe osoby z grupy postanowiły nie mieć zajęć w terenie, bo zima i generalnie jakby ktoś miał przebywać na śniegu dłużej, niż 15min, to pewnie by umarł. W sumie argument nie był zły, zaproponowałam Prowadzącej, by te zajęcia skrócić do minimum, szkoda, by ktoś się rozchorował. Prowadząca postanowiła jednak zupełnie zrezygnować z formy praktycznej, prosząc nas o przygotowanie ok 5 min prezentacji, gdzie powiemy kilka słów o tym, co miałyśmy zrobić praktycznie..
Fajnie, nie wiem jak Wy, ale ja lubię wywalać swoją pracę do kosza (konspekt mogłam sobie wykorzystać, ale jako papier toaletowy w awaryjnej sytuacji).
Nieco już podirytowane przygotowałyśmy na dziś pogadankę, koleżanka zaczyna mówić o tym, czym ten cały nordic jest, po co, dla kogo, jakie korzyści itp. Potem ja próbuję skrótowo opisać technikę chodu (skrótowo, bo już każdy w grupie o nordicu wie wszystko), ale nie dane jest mi nawet dokończyć zdania, bo oto Prowadząca postanawia zacząć swoje show..

Nie będę tu psioczyć na Prowadzącą, od tego jest ankieta w usosie, swoje 1000 znaków wykorzystałam na maksa. Ujmę to tak: nie dane nam było powiedzieć tego, co przygotowałyśmy, Prowadząca wcinała się nam w zdania, pytała o kwestie, które miałyśmy poruszyć później, o czym poinformowana stwierdzała, że chce usłyszeć teraz (rozwalając tym samym spójność naszej prezentacji) albo zwracała uwagę, że jesteśmy na piątym roku, więc nie przystoi nam nie znać przeciwwskazań - nieważne, że wymieniłyśmy je 10 min wcześniej. Dawno nie poczułam się tak zmieszana z gównem. Stałyśmy przez godzinę jak ćwoki, bo na większość pytań nie odpowiadałam z prostej przyczyny - tak się we mnie gotowało, że miałam ochotę podejść i przybić jej high-five. in a face. with a chair. Nie wiem jakim trzeba być człowiekiem, by nie potrafić uszanować czyjeś pracy (i to podwójnej, bo pierwowzór poszedł się bujać), nie pozwolić osobom, którym udziela się głosu na skończenie zdania. Serio, jak się kiedyś złapiecie na podobnym zachowaniu, to strzelcie się ode mnie w pysk i opamiętajcie się. 

I najlepsze na koniec: cała ta praca miała być moim i koleżanki zaliczeniem. I oczywiście nie jest, podobnie jak reszta roku mamy pisać jakieś pracki. Czyli nie dość, że potraktowała nas jak ludzi gorszej kategorii, to jeszcze okłamała. Wyszłam tak wściekła z zajęć, że trzepało mnie jeszcze kilka godzin po. Stąd pomysł na bieganie, mimo dość niesprzyjających warunków atmosferycznych - pomyślałam, że jak się porządnie nie zmęczę, to ta mieszanka wściekłości, bezsilności i goryczy rozsadzi mnie i pół Ziemi przy okazji.

Czemu zatem fun? Ponieważ bieganie jest dla mnie ogromną przyjemnością, niezależnie od motywacji, jaka skłania mnie by ubrać buty i biec. Nie potrzebuje zrzucać kilogramów, trenować do maratonów, biegnę bo lubię. I dzisiejszego dnia była to dla mnie niezła zabawa :)


poniedziałek, 4 lutego 2013

PHOTO CHALLENGE - February - Day 1

Ponieważ lubię robić zdjęcia (choć robię lipne), postanowiłam pobawić się w jedną z lepszych zabaw blogowych, Photo Challenge na blogu Sen Mai. Dziś przybywam z czymś nowym, co miało być motywem przewodnim pierwszego dnia zabawy. Wybaczcie najpłytszą z możliwych interpretacji, ale jest sesja, a tym można usprawiedliwiać dosłownie wszystko :)


COŚ NOWEGO


Tak, jak zarzekałam się dwa tygodnie temu, kupiłam towarzystwo dla mojej szczęśliwej podkowy. To jest muszelka, Pan sprzedawca w Aparcie potwierdził moje przypuszczenia. Bardziej nakręcona byłam na ażurową kulkę w serduszka, niestety nie było takiej :(
Macie tak w sklepach jubilerskich, że czujecie się jak potencjalni przestępcy?
Ledwie przekroczyłam próg, już zbiegły się dwie osoby bardzo chcące mi pomóc. Swoje pytanie o charmsy skierowałam do Pana, mając błędną nadzieje, że nie będzie nade mną sapał. Ale sapał, patrzył na ręce, jakbym miała chwycić te wszystkie błyskotki i z gracją pantery spierniczyć ze sklepu.
Następnym razem zamawiam przez neta..

Z moich wstępnych estymacji wynika..

Niedziela - chwila na podsumowanie tygodnia.
W poniedziałek z ochotą i w podskokach przystąpiłam do pisemnego sprawozdania wiedzy mej na tematy ginekologiczno-położnicze. Moje wynurzenia musiały być na tyle głębokie, że ich ocena wymaga wielogodzinnych analiz, toteż wciąż nie wiem, czy zdałam, choć wrodzona skromność pozwala mi twierdzić, że tak (ten bełkot to od socjologii..). Po powrocie do domu mogłam sobie pozwolić na oddanie się statystyce - największej masakrze tej sesji. Egzekucja miała miejsce w piątek, nawet nie chcę wiedzieć, czy ją przeżyłam, czy nie, ważne, ze na razie nie muszę nic estymować i testować, bleh.

Zdjęcia poniżej pochodzą głównie z piątku - wtedy odzyskałam władze umysłowe, uwieczniłam kilka chwil i wpadłam w kolejny naukowy ciąg. Socjologio, umrzyj.


^W ramionach Mężczyzny ^^
^Wiem, Karmi to nie piwo.. i co z tego!? ;p
^O nowym teledysku Depeche Mode pisałam wczoraj. Niby nic porywającego, ale zacnie wpisuje się w poczet żubrów, pand i innych sesyjnych dystraktorów.

Jeszcze tylko kilka dni, kilka dni...

niedziela, 3 lutego 2013

I'm in heaven

Istnieje pewna niesprawiedliwość na świecie - Dave Gahan już zawsze będzie wyglądał tylko lepiej ;p Po obejrzeniu ostatniego teledysku DM dochodzę do wniosku, że wyżej wspomniany zalicza się do grona mężczyzn, którzy z wiekiem, kolejnymi zmarszczkami i siwym włosem wchodzą na wyższy poziom atrakcyjności. Tylko pozazdrościć.

Heaven i All That's Mine, męczone od piątku w mym sesyjnym schronie, promują zapowiadany na koniec marca nowy album Delta Machine. Jeśli będzie choć w połowie tak dobry, jak single, to muszę go mieć (chociaż przy Wrong też tak mówiłam, a Sounds of the Universe uplasował się mniej więcej koło masakry typu Fly on the windscreen, czy Tora! Tora! Tora!..).


Sometimes I slide away silently
I slowly lose myself
Over and over

Dave, moje serduszko krwawi, że nie zobaczymy się w lipcu.. :[