sobota, 28 września 2013

Yankee Candle - Mango Peach Salsa

Mózg już mi eksploduje od czytania własnych wypocin, toteż zrobiłam sobie przerwę na wrzucenie tego tekstu. Część z Was pewnie wie, a reszta właśnie się dowie, że do poniedziałkowego popołudnia wciąż jeszcze będę nieobecna w internetach i realnym życiu (zastanawiam się, w którym bardziej..) - potem mam zamiar świętować trzy nowe literki przed nazwiskiem. O ile podczas ich bronienia nie umrę na stres. :D Jakkolwiek - nie mam czasu i weny na tworzenie porządnego wpisu, więc odgrzewam kotleta. Smacznego!

Długo nie spoglądałam nawet w stronę Mango Peach Salsa - ukochałam sobie Waikiki Melon, więc po co mi kolejny owoc w pokoju :) Wylądowałam jednak kiedyś w woskowej świątyni z listą wycofywanych zapachów i stwierdziłam, że spróbuję sałatki, co mi tam.


O, mamuniu! Tym razem dostajemy mocno owocowe uderzenie, bardzo słodkie, soczyste nawet. Obawiałam się, że zdubluje się z WM, jednak jest od niego dużo słodszy, brak mu tego czegoś, co przełamuje melona. Gdybym miała określić ten zapach bardziej zjadliwie, to byłoby to trzymanie głowy w misce z ponczem <3

Le producent: Słodki i lekko pikantny... soczyste mango i brzoskwinie połączone z wonią drzewa cytrusowego, kwiatami imbirowymi i różowym pieprzem. Le mój nos: Słodka, soczysta brzoskwinia z mango i ciemnymi winogronami, podlana rumem. Pikanterii nie stwierdzam.

I podobnie jak w przypadku Red Velvet pytam ja się - Yankee Candle, czemu wycofujecie!?

czwartek, 26 września 2013

Nasze życie byłoby o wiele przyjemniejsze, gdyby..

... ludzie wywiązywali się ze swoich obietnic, wypełniali obowiązki, które na siebie przyjęli. I ogarnęli się nieco.

Kilka ciężkostrawnych sytuacji z ostatnich tygodni:

1. Rekrutacja Mężczyzny. Postanowił on podnieść swoje kwalifikacje i na uczelnię-matkę wybrał się, coby studia nań kontynuować. Spotkał się z oporem, którego zasadności do dziś zrozumieć nie mogę - otóż w uchwale jakieś tam stoi, że wynik egzaminu, który Mężczyzna zdawał był pół roku temu, potwierdzający jego wiedzę i umiejętności, traktowany jest jako podstawa do zwolnienia z egzaminu wstępnego. Tak rzecze uchwała. Co robi komisja rekrutacyjna? Ma ten zapis w dupie. O ile życie byłoby prostsze, gdyby szanowny skład owej komisji potrafił czytać ze zrozumieniem wypociny swoich zwierzchników?

2. Moje przeboje z promotorem. To właściwie jest temat na osobną książkę. Trylogię bym popełniła, powiadam Wam! Trwające miesiącami poważne awarie komputerów, internetu, pomyślunku to już klasyki w tłumaczeniu tego, co się miało zrobić, a się nie zrobiło. O ile życie me byłoby prostsze (a mgr obroniony wcześniej..), gdyby człowiek, który przyjął na siebie brzemię bycia promotorem oraz hajs za to dostaje, wywiązywał się chociaż z 20% swoich obowiązków?

3. Wyniki konkursu z koralikową bransoletą i czekanie na ruch zwycięzcy. Wydawało mi się, że dość jasno zaznaczyłam, że osoba, która wygra ma do mnie napisać maila z adresem do wysyłki.. Nie ja do niej. Od ogłoszenia wyników cisza, więc jeszcze jaśniej obwieszczam, że jeśli do niedzieli mixoflife adresu nie prześle, bransa leci do innej osoby. Amen.

4. Aferka pod bochenkiem chleba. Anna napisała post. Post skomentowała anonimowa Kasia, wytykając, że taki a taki facet to miód, a inny to zło, czym rozjuszyła tabuny rozhisteryzowanych i agresywnych łań (w tym mnie), które swoich facetów pijących piwo bronić postanowiły. Wyszedł z tego cyrk godny Jerry Springer Show! W kolejnym poście Anna wylała pomyje na swoich komentatorów, bo wszak jak można wyśmiewać faceta, który jest lokajem dla swojej kobiety? Jak można bronić swojego w sposób tak szyderczy i raniący uczucia biednej anonimowej Kasi (nie ważne, że to ona jako pierwsza zaczęła bluzgać na innych, narzucając jedyny słuszny model związku między dwojgiem ludzi..). O ile życie (i internety) byłoby spokojniejsze, gdyby autorzy blogasków raczyli ogarnąć, że owszem, mają prawo pisać swoje opinie, oparte na swoim mega trudnym doświadczeniu, które z urzędu stawia ich ponad wszystkich wkoło i czyni ekspertami w dziedzinie związków, ALE czytelnicy, komentujący prawo do posiadania i wyrażania swojej opinii także mają, a czy są one agresywne? Tak, często są, jak same opinie autora posta. Jeśli napiszę teraz, że każdy, kto zaczyna zdanie od więc jest analfabetą, to nie będę się unosić, że któreś z Was napisze w komentarzu, że moja ignorancja wobec interpunkcji zniża mnie do poziomu ameby. Obie te opinie są krzywdzące i niesprawiedliwe, jednak znakomita większość blogerów uważa, że ma prawo nazwać kogoś analfabetą, podczas gdy ameba to szczyt hejterstwa. Jeszcze pierdyknijmy sobie regulamin strony i kampanię przeciwko agresji w internecie :)

Piąty punkt był, ale sprawa rozwiązała się kilka dni temu, więc już nie będę rozdmuchiwać. Tak tylko wspomnę, że czasem warto odpisać na maila nawet słowami - przepraszam, jestem zajęta/chora/nieogarnięta, odpiszę do końca tygodnia. I już COŚ wiem.


wtorek, 24 września 2013

Nasza bardzo wielka wina ;)

Nim przejdę do sedna dzisiejszego krótkiego posta, pragnę zakomunikować, że żyję i mam się dobrze, a jeśli od tygodnia nie ma mnie na blogu, to wiedzcie, że coś się dzieje! Dokładniej magisterka się dzieje, a światło w tunelu razi coraz bardziej. 

Tymczasem sednem jest dziś poniższy film - proszę sobie obejrzeć i zapamiętać niczym Ojcze nasz.., że it's our fault. Always. 





wtorek, 17 września 2013

Yankee Candle - Black Coconut

Doprawdy nie wiem, jak to się stało, że na blogu nie zawitał dotąd jeden z moich ulubionych i najczęściej palonych wosków! Do wczoraj byłam przekonana, że coś już kiedyś o nim pisałam..


Black Coconut zasilił moją kolekcję już dość dawno, razem z Waikiki Melon, gdy zapachy z Q1 zawitały na Miodową. Nie powiem Wam jak pachnie przez folię, bo już nie pamiętam, z resztą, chyba brałam w ciemno, bo kokos ;p Na stronie producenta wyczytamy, że pojawia się także drzewo cedrowe i egzotyczne kwiaty - jest to chyba jedyny wosk, w którym proporcje zapachów są prawidłowo zachowane! Po rozpaleniu otula mnie (a nie zabija) słodki, kojący zapach. Nie wiem, czy to kokos łagodzi nuty cedrowe, czy kwiaty nadają mu słodyczy, nie wiem, nie znam się. Dla mnie to po prostu idealna woń i gdy chodzi za mną chęć słodyczy, sięgam właśnie po niego.


Zapach ten miał być obietnicą luksusu - dla mnie jest obietnicą ciepła i spokoju, co z pewnością do luksusowych rzeczy zaliczyć można ;p Gorąco polecam!

poniedziałek, 16 września 2013

Instagram - zrzut #6

Niewiarygodne, jak ten czas płynie! Przed oczami mam wciąż świeże wspomnienie podłączania telefonu do kompa celem zrzutu nr 5, a tu już kolejna porcja! Chciałam w minionym tygodniu być nieco bardziej aktywna na Instagramie (i wydawało mi się, że jestem ;p), a tu klops - ledwo starczyło na kolaż :D


1. Kupiłam w końcu karimatę. Brakowało mi czegoś, czym mogłabym przykryć podłogę, gdy ćwiczę w domu - nie ćwiczę często, ale gdy już to robię, chlustam potem na prawo i lewo :] 

2. Tarta serowo-szpinakowa - moja ulubiona i jedyna, jaką robię, głównie dlatego, że na myśl zjadłabym tartę, zawsze do głowy przychodzi mi tylko to połączenie smaków.

3. Intensywnie palę woski :) Zeszły tydzień umilał mi Beach Wood, nad którym zachwycałam się dwie notki temu, od wczoraj oddaję się słodyczy Black Coconut, mmmm ;p

4. i 7. Wtorkowe, lajtowe 20 min biegu przyniosło ze sobą niespodziewane poprawy rekordów życiowych. Mężczyzna twierdzi, że to zasługa jego pożegnalnego gestu, więc trzymajmy się tej wersji ;p;p Głodna dalszych żółtych pucharów na endomondo dałam się ponieść imprezie we czwartek i uwaga, uwaga (tak, będę się tym jarać przez najbliższe pół roku ;p) - pobiegłam 5 km poniżej 30 min! 

5. We środę Mężczyzna zabrał mnie na cupcake'a. Trochę już tęsknie za tymi wszystkimi kawami na mieście między zajęciami, za mieszkaniem w tramwajach i autobusach, więc taka krótka chwila poza domem dała mi dużo radości.

6. Le moja nowa kurtałka do biegania. Le nieprzemakalna. Le sauna za free. Polecam, Natik ;p 
Teraz zbieram kasę na bluzę, przydałyby się jeszcze jakieś dwie pary spodni i może w końcu moje bieganie nie będzie uzależnione od tego, czy wyschły mi ciuchy po poprzednim treningu :D

8. Po dwóch dłuuugich miesiącach oczekiwania, przepraszaniu za opóźnienia, cudowaniu i zwodzeniu, w końcu przysłali mi bidon, mój imienny, oh, ah ;p Wydawało mi się, że będzie nieco mniejszy, a ta kobyła swobodnie mieści 0,7l (wody, ofc ;p) - także do biegania się nie nada, ale jak od-obrażę się na rower, to będzie jak znalazł!

9. I na koniec sobotnie odkrycie - szukałam książki do kinezyterapii, aby ładnie test Lovetta w pracy mej opisać, a znalazłam.. pamiętnik. Godzinę czytałam swoje perypetie sercowe w latach 2007 i 2008 i dochodzę do wniosku, że trzeba ten niepozorny zeszyt spalić. Tak, koniecznie!

Ja swój nowy tydzień rozpoczęłam od porannego najścia na promotora (to jedyny sposób, by cokolwiek od niego wyciągnąć) i siedzę teraz nad poprawkami rzeczy, które można było poprawić 3 miesiące temu, gdyby wyżej wspomniany raczył otworzyć załącznik do maila i go przeczytać.. Jeśli wydawało mi się, że 5-godzinny magiel zwany egzaminem zawodowym po licencjacie był hardcorowy, to doprawdy, niewiele jeszcze wiem o hardcorze, oj ;p

Także trzymajcie kciuki za moje zdrowie psychiczne, niech nas jeszcze słońce rozpieszcza i do poczytania jakoś w najbliższym czasie :)

niedziela, 15 września 2013

To jeansy, czy garniak?

Post na spontanie ;p

Wchodzę po śniadaniu na fejsbunia, a tu Chodakowska-Kavoukis rzuciła ślubne fotki na pożarcie swoim fanom. No, to do konsumpcji! Już kilka dni temu, gdy Pudel donosił o ślubie cywilnym pary (co ciekawe, tym razem napisali prawdę!), widziałam na załączonych fotkach, że Pan Młody wystąpił w jeansach. I czymś trampkopodobnym. Na dzisiejszych zdjęciach widać, że trampki to to nie są, jednak do ślubnych cichobiegów baaaardzo im daleko!

Pod zdjęciami rozgorzała dyskusja - ktoś napisał: piękna sukienka... ale mąż jeansy:(, co momentalnie spotkało się odezwą obytych w świecie przedstawicieli trendu zagranico. Cytuję:  

No to co, że jeansy? Mój szwagier, który jest Włochem, też miał jeansy ubrane do ślubu (a góra była elegancka). Oni po prostu (Włosi, i Grecy też zapewne - jak widać) nie mają takiej "szajby" na punkcie eleganckiego ubioru jak my, Polacy - traktują takie wydarzenia jak ślub itp. bardziej na luzie. Ważne jest to, co w sercu, a nie to co mamy na sobie. I przyznam że mi się to akurat podoba Bez sztucznego zadęcia.

oraz
 
to jest Polska właśnie głupie przekonanie, że na ślub trzeba iść w garniaku, a panna młoda koniecznie tapir i mega lakier na włosach Ich dzień, mogli iść nawet w workach po kartoflach. Pięęęęknie 

Proszę, ignorujcie poziom merytoryczny tych wypowiedzi, skupmy się na przekazie. Kogoś ruszyły (nie wiem, czy zniesmaczyły, jak mnie, czy po prostu zwrócił na nie uwagę) jeansy w ślubnym stroju i o tym napisał, o dziwo, bez obrażania, czego o odpowiedzi na jego wątpliwości powiedzieć nie można. Dla mnie taki strój jest nie do przyjęcia, nawet na kameralnym ślubie cywilnym Południowca, gdybym była gościem takiego wydarzenia, zapewne ubrana elegancko, czułabym się zawiedziona postawą Pana Młodego. Mnie było stać na odrobinę elegancji, a on nawet koszuli nie dopiął? W tym stroju to można iść na obiad do teściów, nie na swój ślub.

Z drugiej strony, ich sprawa, jasne. Mogli iść w dresie, byłoby przynajmniej humorystycznie. W sumie przeszłabym nad tymi jeansami do porządku dziennego, ale tekst to jest Polska właśnie głupie przekonanie, że na ślub trzeba iść w garniaku, a panna młoda koniecznie tapir i mega lakier na włosach normalnie zagotował mi krew! Aż wlazłam na profil autorki tego tekstu i co? Cover photo to zdjęcie ślubne, gdzie, uwaga, uwaga, Panna Młoda w białej sukni, a Pan Młody w garniaku..  Nosz, wyczuwam hipokryzję :>

Jakie jest Wasze zdanie - na ślub elegancko, czy luz blues? Garnitur, czy jeansy z trampkami? 
Jesteście z tego pokolenia, które na egzaminy w szkole/na studiach zapiernicza w codziennym ubraniu, czy jeszcze czujecie powagę wydarzenia i wdziewacie coś ekstra?
I na koniec - pozwalacie sobie na wyśmiewanie i obrażanie osób, które razi takie lekkie podejście do tematu ubioru?

Takie tam niedzielne refleksje. I zdjęcie Puzzli na koniec :)

źródło: fanpage Ewa Chodakowska




sobota, 14 września 2013

Yankee Candle - Beach Wood

Ten wosk cierpliwie leżał w mej zapachowej szufladzie. I pewnie przeleżałby jeszcze jakiś czas, gdyby nie post na blogu wszystko co mnie zachwyca i polecane przez Autorkę męskie zapachy. Odgrzebałam więc tartę spod innych wosków i ponownie obwąchałam przez folię - hmm, gdzie ta męskość?


Po zdjęciu folii otrzymujemy zupełnie inny wosk, w porównaniu z tym, co wynuchaliśmy w sklepie :) Delikatnie mokre drewno nabiera silnie testosteronowego charakteru! Żadne kawałki drzewa wyrzucone na brzeg przez morskie fale, chyba, że tratwa z męskim rozbitkiem ;p

Zapach jest silny, ale nie duszący. Śmiało można porównać go do perfum - przywodzi mi na myśl eleganckie wyjście z facetem, np. na czyjeś wesele, rocznicową kolację, czy inne okazje, if you know what I mean :>

piątek, 13 września 2013

Wyniki koralikowej zgadywanki

Trochę mi zajęło napisanie tego posta, za co bardzo przepraszam..
Zadaniem konkursowym było wskazanie liczby probówek z koralikami, które posiadam w swojej kolekcji. Zgłosiło się 5 osób - którym serdecznie dziękuję za udział - więc propozycji nie było za wiele. Nie padła też dokładna liczba, ale bransoletkę zgarnia osoba, która wytypowała najbliżej.. 33!


Jak widać na powyższym obrazku, najbliżej magicznej 33 jest mixoflife! Gratuluję strzała i czekam na adres do wysyłki :)


poniedziałek, 9 września 2013

Instagram - zrzut #5

Miniony tydzień był dla mnie dość ciężki psychicznie, ale powinnam się już przyzwyczajać do tego stanu rzeczy, bo szczerze wątpię, by miało być lepiej. Głównie siedzę na tyłku przed kompem i klepię w klawiaturę, stąd te kilka fotek porywające raczej nie jest :)


1. Dostałam swoją Pocztówkę z wakacji! Emilka stworzyła dla mnie kartkę ze zdjęciami z mazurskiego rejsu, podpisała kilkoma miłymi słowami i od razu zrobiło mi się cieplej na sercu :) Mam nadzieję, że będzie też przedświąteczna edycja akcji Pocztówka, bo to jedna z najlepszych blogowych inicjatyw, w jakich miałam przyjemność uczestniczyć.

2. Mam w domu nieco listopadowe temperatury, więc odpaliłam już świece i kominek - niech chociaż zapach daje namiastkę domowego ciepła..

3. To odkrycie w statystykach bloga mnie ubawiło :D Początkowo nie wiedziałam co myśleć o osobie, która wrzuciła w wyszukiwarkę moje zdjęcie z zakładki Natik z adnotacją chamsko, ale w sumie były już takie kwiatki, że mój chamski ryj staje się nawet zabawny :)

4., 5. i 7. Poprzedni słomkowy mani trzymał się jak szalony ponad tydzień, ale odrosty były już tak nieestetyczne, że postanowiłam przemalować paznokcie. Nie mając pomysłu na kolor, wrzuciłam lakiery na insta i posłuchałam sugestii Iwetto - brudny pomarańcz wskoczył na płytkę.

6. Przyszły nowe koraliki!!! Informacja dla osób, które brały udział w konkursie - nie, te się nie wliczają do kolekcji, nawet ich jeszcze nie przesypałam, także spokojnie :) Powstanie trochę sztyftów i kolczyki, które strasznie mi się spodobały. Obawiam się tylko, że powstaną dopiero za miesiąc... :/

8. Efekt blogosfery - spodobały mi się pokazywane przez blogerki kosmetyczne nowe lakiery Lovely Blink Blink, więc poleciałam do Rossmana, ale lakierów brak. Ale gdzież bym wyszła z pustymi rękami! ;p Oczywiście wszystkie zakupy usprawiedliwione! Odżywka mi się kończy, zapach w szafie też już niemrawo, maseczka była na promocji ;p, a cienie do powiek? Cóż, takie ładnie zimne odcienie.. :D

9. Tak mi się podoba ta konkursowa bransa, że żałuję, że nie zostanie u mnie :(

Nom, i tak toczy się życie. Dziś za oknem słota i listopad (ponoć reszta kraju grzeje się w słońcu.. znowu), na szczęście dziś nie biegam, bo kurtka, którą sobie zamówiłam, będzie do odbioru dopiero za tydzień - oby tylko pogoda jakoś dała radę :)
I oby mój mózg dał radę..

niedziela, 8 września 2013

Biegowy update

Dzisiejszym biegiem zakończyłam trzeci tydzień planu treningowego i poczułam ogromną chęć pochwalenia się szczegółami ;p

Pierwszy tydzień rozpoczynał marszobieg - 10 min biegu, półtorej minuty marszu i tak 3 razy. Biegać poszłam wieczorem, by marsz owy uskuteczniać pod osłoną nocy, bo jak spotkam kogoś znajomego, to będzie przypał ;p Było spokojnie i bardzo przyjemnie, osiedlowe żule dzielnie dopingowały, a ja wróciłam do domu z mocnym niedosytem.


Dlatego na drugi bieg pierwszego tygodnia (szalone 20 min ciągłego biegu) czekałam z utęsknieniem, nie mogąc się skupić tego dnia na niczym, bo oto wieczorem wdzieję buty na nogi i wio! Jakież było moje zdziwienie, gdy po jakiś 3 minutach biegu moje nogi odmówiły posłuszeństwa, zamieniając się w dwa betonowe bloki! Każdy krok to była walka z grawitacją, każdy podbieg był niczym podejście na Giewont, a po tych 20 minutach byłam cała zlana potem.. A tak się jarałam tym biegiem..


Następny trening pierwszego tygodnia przypadał na sobotę, ale podjęłyśmy z Mamą dość spontaniczną decyzję o wypadzie na Turbacz i z treningu nici. Właściwie to byłam przekonana, że obrócimy do Nowego Targu, na Turbacz i z powrotem do miasta na tyle szybko, że spokojnie wcisnę jeszcze pół godzinki biegu. Nom, ale ja + plany = fiasko :D

Drugi tydzień to wydłużanie czasu biegu ciągłego, we wtorek zaszalałam 2 x 15 min z 1,5 min marszu. I znów, niedosyt! Biegnę, biegnę, biegnę, stoper krzyczy, że już, że koniec, a ja w środku niczego, 15 min piechtą od domu.. I do tego wiał wiatr, gps nawalał i wszystko było nie tak ;p


Czwartek i 25 min biegu. Miałam iść z samego rana, zebrałam się dopiero koło 11, więc słońce trochę mnie zmęczyło, ale to dobrze, bo dalej odczuwam, że mogłabym (i chcę!) więcej, no, ale plan to plan.


I nadchodzi weekendowy trening (powtórka z 2 x 15 min)! Specjalnie z myślą o spontanach mojej Mamy przesunęłam treningi o jeden dzień, że nawet jeśli w sobotę gdzieś nas wywieje, to w niedzielę spokojnie pobiegam. Ha. Ha. Ha. Nie. W piątek wieczorem zapadła decyzja - Kościelec. Więc w niedzielę średnio garnęłam się do biegu, oj, średnio ;p Dodatkowo podczas schodzenia od Murowańca nagle odezwało się prawe ścięgno Achillesa, więc byłam święcie przekonana, że z bieganiem mogę się pożegnać na najbliższe pół roku - na szczęście to fałszywy alarm i kicam dalej!

Tak, tydzień trzeci! 3 x 12 min biegu przeplatane (tradycyjnie) 1,5 min marszu. Wybrałam się wieczorem (ach, ta duma!), biegło się super..do czasu. Po jakiś 20 min dostałam ślinotoku, jakbym miała wymiotować - nie wiem, czy ktokolwiek z Was rzygając zwraca uwagę na ilość, konsystencję i smak śliny, którą w popłochu produkują w tym momencie ślinianki, ale swego czasu dużo wymiotowałam, także pewne obserwacje mam ;p Zatem - biegnę, w ustach basen, a w głowie panika, bo jak to? puścić pawia pod Galerią Dekada!?!? :D:D
Z gracją znaną tylko osobom, które nie potrafią splunąć nie opluwszy się samemu, pozbyłam się nadmiaru cieczy z ust. Co ciekawe, ani mnie nie mdliło, ani nie rwało trzewiami, tylko ślinianki szalały dalej, nie wiem, może próbując mnie utopić? Przeszłam więc przedwcześnie do marszu, splunęłam jeszcze z milion razy i byłam gotowa kontynuować bieg. Takich atrakcji jeszcze nie miałam.


Czwartek znów bieg z rana, wedle 11 ;p Tym razem szau, 30 min (w końcu!) z 3 przebieżkami! Znów napaliłam się na ten trening, znalazłam sobie 100 m kawałek płaskiego, opracowałam trasę tak, by przed przebieżką nie wdrapywać się na żadne wzniesienie i po pierwszym sprincie stwierdziłam żałobę po mojej kondycji i wytrzymałości :D To było zacnie tragiczne.. Przy drugim podejściu jeszcze coś tam się rozpędziłam, ale trzeci raz sobie odpuściłam. Pewnie lepiej byłoby zaatakować trasę wieczorem, wtedy, gdy czuję się najlepiej, niestety biegnie ona w takim miejscu, że nawet ja się boję zapuszczać tam po zmroku. Przebieżek w tym planie nie brakuje, więc jeszcze będę miała okazję się zrehabilitować.


Dziś GPS bawił się ze mną w kotka i myszkę - niby już złapał fixy, a ledwie ruszyłam, znowu szukał. Także kolejny raz zjadło jakieś pół kilometra.. Pomijając niedomogi sprzętowe, biegło mi się bardzo przyjemnie, początkowo odezwało się kolano swoim ostrzegawczym pomrukiem (chyba pajacyki w rozgrzewce mu nie spasowały), ale skupiłam się na śpiewającej mi do ucha pani Turunen i jakoś pofrunęłam dalej. Kolano dało sobie spokój, ból głowy męczący mnie od obiadu trochę popuścił, więc z pewnym niesmakiem zwolniłam do marszu (dziś znowu 3 x 12 min z przerwami na 1,5 min marszu) - dobrze, że nie jestem zawodowcem, bo nijak nie trzymałabym się zaleceń trenera ;p


Kolejny tydzień już bez marszobiegów! Hurrraaaaa! :D:D Teraz będę walczyła z przebieżkami, spróbuję wbić na pobliską bieżnię, może lepiej przemęczyć 40 min biegając w kółko, niż spalić się na podbiegu ;p

Run, Natik, run!


sobota, 7 września 2013

Przypominam o konkursie!

Podkusiło mnie, by sprawdzić ile osób zgłosiło się do tej pory (a raczej, czy ktokolwiek się zgłosił ;p) - nie jest źle! Rozrzut odpowiedzi też jest ciekawy, niestety jeszcze nie liczyłam tych probówek, więc nie wiem, kto typuje najlepiej  ;p

Poniżej obiecane zdjęcie wraz z końcówkami (uff) i zapięciem oraz link do notki z formularzem, jeśli ktoś jeszcze nie spróbował swych sił :)




wtorek, 3 września 2013

Rozrywka w sierpniu

Kurcze, tyle podsumowań powinnam właśnie zamieszczać, ale sprawy związane z obroną przybierają nieco rumieńców, więc najbliższe tygodnie będę mniej aktywna blogowo. Na szczęście posty z cyklu Rozrywka w.. piszą się właściwie same :)


Tym razem książkowo nieco lepiej. Jedna z wypraw do Skotnik pozwoliła mi na pochłonięcie Małych zbrodni małżeńskich Schmitta. Po lekturze Tektoniki uczuć byłam mocno napalona na kolejne książki tego autora i nie zawiodłam się. Na kartach pada tyle mądrości życiowo-związkowych, że gdybym chciała przepisać je do mojego notatnika, to taniej wyszłoby mi skserować książkę i wkleić kartki :D Podczas lektury jesteśmy świadkami żmudnego i nie tak długiego odzyskiwania pamięci przez męża, który uległ pewnemu drobnemu wypadkowi.. :)

Następna pozycja to Człowiek, który kochał kwiaty Stephena Kinga - krótkie opowiadanie z polecenia Oli. Z Człowiekiem miałam przyjemność podczas smażingu i chyba musiało mi trochę za mocno przygrzać, bo pamiętam jedynie scenę kupowania kwiatów i że potem akcja potoczyła się bardzo szybko. Jak dla mnie za szybko, wiec muszę przeczytać jeszcze raz ;p

Rzuciłam się w końcu na Murakamiego, oczywiście znów nie tomiszcza 1Q84, które pokutują na półce i łaski doczekać się nie mogą. Padło na O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu. Jak sam tytuł wskazuje, są to przemyślenia autora odnośnie biegania oraz pisania - jak jedno łączy się z drugim. Co mnie najmocniej ujęło, to zwykłość Murakamiego - ogrom pokory wobec świata, własnego ciała i umiejętności pisarskich.


Filmowo sierpień zaczęłam od Anny Kareniny. Był to jeden z tych filmów, które średnio zapadają w pamięć. Podobało mi się mnóstwo rzeczy, sam pomysł na przedstawienie historii, cudowne sukienki Anny i nienaganne maniery mężczyzn. Z drugiej strony, momentami irytowało rozchwianie emocjonalne głównych bohaterów i zastanawiam się, czy nie przeczytać książki, bo może tam historia przedstawiona jest nieco mniej pretensjonalnie.

Obejrzałam też Śnieżkę (hiszpański melodramat). Na seans zamówiła mnie Mama, a że Almodóvar propsował, to tym bardziej. Co prawda kuzynka, będąca na nim kilka dni wcześniej przestrzegała, że jest to film dziwny, ale jak już się nastawiłam, to idę ;p Dziś mogę śmiało powiedzieć, że był to skrajnie dziwny film i ja go Wam nie polecę, bo będziecie potem na mnie psioczyć ;p 

W ramach Kinobrania skusiłam się też na Oszukane. Film zaczyna Herman i jej filmowa córka w puentach, więc jak dla mnie nic więcej do uznania go za wart obejrzenia nie trzeba ;p Żartuje, to był taki przeciętny dramat polskiej produkcji, Żmijewski charakterystycznie wciągał smarki (tak nazywam ten odgłos, który wydaje wciągając powietrze), tak, że nie wiedziałam, czy jest lekarzem z Leśnej Góry, ojcem Mateuszem, czy ojcem bliźniaczek rozdzielonych i zamienionych po porodzie.. Do tego nie zrozumiała dla mnie scena oglądania swoich cycków i klejenia się do siebie odnalezionych po latach siostrzyczek. Ale słynę z tego, że nie potrafię dostrzegać setnego dna w kwestiach, które często nie mają nawet drugiego - a powiedzenie tego głośno czyni ze mnie hejtera i powinnam umrzeć (tak, znowu obraziłam kogoś w blogosferze mając i pisząc odmienne zdanie od zdania autora notki).

A na dobry koniec miesiąca zaliczyłam plenerowy pokaz Letniego Projektora - Lśnienie, ale o tym już wcześniej wspominałam :) Oczywiście, jeśli ktoś jeszcze nie widział tego filmu, to gorąco polecam!

Ale największą rozrywką w tym miesiącu był dla mnie koncert Florence + The Machine w ramach CLMF - klasa! Pisałam o nim szerzej w tym poście. Wiecie, że po prawie miesiącu od koncertu wciąż jeszcze znajduję brokat na ciuchach i w mojej biegowej saszetce? :D

http://www.tshirtsubway.com/

poniedziałek, 2 września 2013

Instagram - zrzut #4


Czas zacząć kolejny produktywny tydzień! Tak, w moich ustach brzmi to nieco prześmiewczo ;p
Jakkolwiek moje dzisiejsze plany zostaną pokrzyżowane, notka ze zdjęciami musi być, voilà!

1. Zabijcie mnie, ale nie pamiętam czyje zdjęcie rozpoczęło moje przeszukiwanie internetów pod kątem straw nail art. Technika ta polega na maczaniu słomki w lakierze i nakładaniu go na paznokieć poprzez dmuchnięcie. Efekt jest ciekawy, ale moja wyobraźnia podsunęła mi obraz otoczenia zafajdanego lakierem, który poleciał wszędzie, tylko nie na paznokieć :D Ograniczyłam się zatem do maczania słomki i niedbałego odbijania  jej na płytce. Całość zabawy zajmuje dużo mniej czasu, niż malowanie 2 warstw + podkład + nawierzchniowy, więc zabawy ze słomką wpisuję do mojego repertuaru szaleństw paznokciowych. Oczywiście, jak na złość, mani trzyma się już tydzień..

2. Discmana odkopałam z lenistwa. Nie chciało mi się poświęcić 10 min na zgranie płyty na iPoda, więc zabrałam się za gotowanie obiadu z tym oto drobnym towarzyszem. Gdzieś powinnam mieć upchnięty pokrowiec na pasku do niego, bo były takie czasy, gdy biegałam [sic!] z tym ustrojstwem u boku :D:D Po pół godzinie męki z przekładaniem go z miejsca na miejsce zrezygnowałam z Karoliny Kozak i przesiadłam się na mniejsze źródło muzyki.

3. Poleciałam do Paczkomatu odebrać przesyłkę mojej Mamy. Zawsze zacieszam na widok logo Mary Kay na kartonie! Tym razem w moje ręce wpadł krem do twarzy.

4. To zdjęcie na potwierdzenie siły blogosfery ;p Robiąc cotygodniowe zakupy mleka i jajek w Biedrze nawet nie spojrzałam w stronę koszy wypchanych szkolnymi przyborami, więc o istnieniu zakopanych w nich takich uroczych naklejek dowiedziałam się w Waszych instagramów i blogów. Po pierwszych zdjęciach jeszcze wmawiałam sobie, że wcale ich nie potrzebuję, ale wizyta w sklepie przy okazji kolejnego piątku zweryfikowała moje wcale ich nie potrzebuję ;p
Swoją drogą, na zakładkach indeksujących na odwrocie jest napisane: zakładki wielokrotnego użytku, odklejaj i przyklejaj ponownie! Dosłownie 2 cm niżej, w Ostrzeżeniach stoi: zakładki służą do jednorazowego użytku. Mhm..

5. Piątek był bardzo przyjemnym dniem m.in. w związku z premierą płyty Tarji Turunen. Natomiast w związku z potrzebą przesłuchania jej na maksymalnej głośności oferowanej przez mego ASUSka, sąsiedzi mogą pamiętać ten dzień mniej przyjemnie ;p Szczególnie, że z tego, co sami zapuszczają zza ścian, wnioskuję, że preferują muzykę biesiadną i umta-umta.

6. Drugi przyczynek przyjemnego piątku to powrót Mężczyzny. Trzymając się złotej myśli: Jeśli nie chcesz mojej zguby, pudło pralin daj mi, luby, rzeczony podarował mi oto zacne pudełeczko, skrywające czekoladową rozpustę. Dziękuję :*

7. Góry, znowu góry (zawalam przez nie sobotnie treningi biegowe ;p) - tym razem Kościelec. Byłam zaskoczona umiarkowanym ruchem na szlakach, spodziewałam się nawet kolejek do wejścia. Pogoda też trzymała naszą stronę, więc śmiało mogę powiedzieć, że wypad się udał. A w drodze powrotnej BicMac za piątaka w Nowym Targu, om nom, nom <3

8. To coś na przedostatnim zdjęciu dalej pozostaje niezidentyfikowane... Małgorzata znalazła, to szarańczyn strąkowy, a owe strąki to chleb świętojański! :D

9. Wczoraj szeregi mojej garderoby zasiliła nowa bluza. Ten nadruk jest tak uroczy, że nawet, gdyby pisało nań gunwo, brałabym ;p

No, to życzę spokojnego poniedziałku i udanego tygodnia! Pozdrawiam i przesyłam wyrazy współczucia wszystkim, którzy dziś wrócili do szkoły. Studentom życzę spokojnej końcówki wakacji, najlepiej bez kampanii wrześniowej i praktyk, a sobie, cóż, cierpliwości. :)