sobota, 30 listopada 2013

Dziwne pomysły na nadchodzące tygodnie :)

Właściwie to miałam tylko jeden pomysł, ale mój wczorajszy spontan spowodował, że mogę pochwalić się też następnym :D

Wymyśliłam sobie, że przeczytam Anię z Zielonego Wzgórza ponownie. Kolejne tomy także, wszak wspominałam dawno temu, że nie mogę przeczytać najnowszej części, bo moje wspomnienia przygód Ani Shirley są mocno mgliste. I tak siedzę od kilku dni nad książką dzieciństwa większości z nas i dumam nad tym, jak bardzo zmienił się mój gust literacki. Opisy mnie nużą i ciągną Panem Tadeuszem, paplanina Ani doprowadza do wrzenia.. jakim cudem kiedyś tak chętnie pochłaniałam kolejne strony tej powieści!?

Po prawej stronie pojawi się okienko moich postępów w lekturze - na razie przeczytałam dziesięć rozdziałów, więc szału nie ma, ale z tego, co pamiętam z podstawówki, to raczej szybko się to czyta :)

I drugi pomysł - II Bieg Wielkich Serc https://www.facebook.com/BiegWielkichSerc
Wczoraj pod wpływem jakiegoś dzikiego impulsu zapisałam się na ten bieg :D I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie data (styczeń) i miejsce (bulwary, czyli jeśli dobrze pamiętam z zeszłorocznego nordic walking w tych okolicach - wjeżdżanie na butach do Wisły..). Do tego przez ostatni miesiąc nie biegałam wcale (no dobra, dziś pobiegłam..), więc to taki trochę pomysł szalony.

Dystans co prawda tylko 5k, ale jeszcze nie miałam przyjemności biegać po śniegu, czy oblodzonych alejkach, więc obawiam się, że skończę swój popis gdzieś w połowie dystansu w widowiskowym szpagacie, z którego zbierać mnie będą prosto na nosze :D :D

Ale nie histeryzując, pobiegłam dziś kontrolnie 6,5 km po dość zróżnicowanym terenie (niestety jeszcze bez śniegu i lodu.. a chciałabym sprawdzić, czy buty dadzą radę) i bez większych problemów 5 km zamknęłam w 30 min. Także podczas biegu chciałabym ustrzelić życiówkę w okolicach 27-28 min (w końcu po płaskim, tyle że ze śniegiem ;p) - takie bezpieczne założenie, żeby się udało i było co bić na przyszłość ;p

Jeśli ktoś z Was także się wybiera, to dajcie znać, zawsze to raźniej niż biec samemu!

piątek, 29 listopada 2013

FAP - Filozofia i Atrakcje Pracy: Śmiejo się ze mnie!

Podśmiechują ze mnie, bo jeszcze się tym przejmuje. Po prostu na kilometr widać, żem świeżynka..

Wyobraź sobie taką sytuację:
Jesteś blogerem. Piszesz głębokie posty o odżywkach do włosów, focisz najnowszą kolekcję essiaków w stu kadrach, odkrywasz po raz setny geniusz przepisu Nigelli na muffiny czekoladowe - jednym słowem, ciężko pracujesz. Twoje starania dostrzega Dove, czy inna Nivea i postanawia wysłać Cię na weekend do luksusowego hotelu - dajo jeść, dajo pić, spa też dajo. 

Jak dajo, to bierzesz, w końcu zapracowałeś na to.

W hotelu na dzień dobry lądujesz u koordynatora Twojego pobytu, rozmawiacie o tym co i którego dnia będziesz robić, jakie czasoumilacze na Ciebie czekają. Dla ułatwienia, bo ogrom dobroci jest przytłaczający, dostajesz swój rozkład jazdy na papierze. Ostatnie słodkie uśmiechy i rozpoczynasz weekend przyjemności.

Jednak już po godzinie stwierdzasz, że właściwie te wszystkie masaże bańką chińską i kijem bambusowym to z dupy pomysł. Prelekcja dermatologa o skórze Twojej i innych zaproszonych blogerek zapowiada się niczym kazanie w kościele parafialnym mym (w sensie, że usypia lepiej, niż chloroform). Obiad przygotowany w zgodzie z opracowaną dla Ciebie dietą też opuszczasz, zjesz coś w Maku, i tak idziesz pozwiedzać miasto, kiedy znów nadarzy się okazja zobaczyć trochę świata!?

Jeśli taka postawa nie wydaje Ci się nieco niegrzeczna, szczególnie wobec organizatora i sponsora Twojego pobytu oraz wszystkich tych masażystów z bambusami w gotowości (chyba niezbyt dobrze to brzmi ;p), to nie czytaj dalej :)

I teraz wyobraź sobie taką sytuację:
Nie jesteś blogerem, tylko przyszłym kuracjuszem, czekasz ok. 1,5 roku na przydział sanatorium, w którym pobyt opłaca NFZ (z Twoich składek, jasne, ale z moich też, a ja już 1,5 roku czekam na wizytę u ortopedy i wolałabym, by ci, którzy są przede mną w kolejce nie lecieli w fallusa!). Po przyjeździe skacze wokół Ciebie ok. 50 pracowników sanatorium w różnych konfiguracjach, dbając o to, byś dostał wszystko, co Ci się należy. Ty jednak wolisz chodzić sobie na spacery po parku, jeździć codziennie do centrum miasta, wpychać się na zabiegi na nie swoje godziny i jeszcze mieć pretensje do personelu, że się na to nie zgadza. 

A śmiejo się ze mnie, bo się tym jeszcze przejmuję. Tak, wkurza mnie to niebywale, bo staram się, by każdy mój pacjent został należycie obsłużony (to też średnio brzmi ;p) i o czasie, wszak szanuje go oraz innych pracowników, którzy na niego czekają w kolejnych gabinetach. I zamiast relaksu i wyciszenia, pacjentom serwowana jest nerwówka i wysłuchiwanie toczących się na korytarzu kłótni o to, czemu wanna jest wolna, a ja nie chcę wziąć wcześniej na zabieg :/

Wiem, świata tym postem nie zmienię, ale przynajmniej sobie ulżę ;p

niedziela, 17 listopada 2013

Lunch box #1

Jestem leniem, takim do kwadratu. Piszę tego posta od kilku dni i ciągle coś staje mi na przeszkodzie, a to katar, to znów wymyślam sobie zmiany na blogu i dłubię w kodzie zamiast skasować go i pisać od zera, ewentualnie nie chce mi się zgrać zdjęć z komórki na kompa.. zgubi mnie kiedyś ten stan! 

Zapełniania mojego smutnego lunch boxa nie zaprzestałam chyba tylko z jednego powodu - bardziej niż leniwa jestem wiecznie głodna ;p Choć jak przypuszczałam, zapału do przygotowywania dań na następny dzień starczyło mi tylko na tydzień. No, prawie.

Dnia pierwszego syciłam się ambitne - ma być mięcho, ma być warzywo, a wszystko dostojnie spocząć w placku tortilli.

- tortilla (Biedronka rlz)
- sos koperkowy - le dwie łyżki jogurtu naturalnego z ile-się-wyskrobie-ze-słoikczka mrożonego koperku oraz sól do smaku. Gdyby nie praca z ludźmi, walnęłabym czosnkowy.
- pokutujące w lodówce liście sałaty lodowej
- pół ogórka, po 1/4 papryki czerwonej i żółtej - kroimy w słupki, inaczej będą wypadać z zawijasa podczas konsumpcji ;]
- istota dania - kurczak - cyc marynowany nocą w oliwie ze szczyptą przyprawy hucznie zwanej kebab, następnie rankiem podsmażony i pokrojony w paski. Om nom. 

Czas przygotowania: nieco długi, na raty, najlepiej mieć kompana, bo zostaje dużo składników.
Czy sycące: a, owszem :D
Czy smaczne: jadłabym ponownie!

Następnego dnia postawiłam na sprzątanie lodówki. Nie lubię, gdy jedzenie się marnuje, a po cmentarnych gołąbkach pokutował jeszcze ryż z kaszą. No, i warzywa i reszta piersi :>

- ryż z kaszą (co im liścia kapusty brakło ;p)
- kurczak, tym razem marynowany w oliwie i curry, mmm ^^
- papryka i ogórek
- sos sojowy (fantazja mnie poniosła..)

Czas przygotowania: samo mieszanie trwa sekundy, ale trzeba wcześniej zamarynować mięso.
Czy sycące: ja się najadłam, ale obżarstwa nie było.
Czy smaczne: hmm, nie.

Na środę Mama kupiła mi mix sałat. Był to bardzo dobry pretekst do skombinowania jakieś zieleniny. By nadać jej nieco mocy sycących, w ruch poszedł tuńczyk, ugotowane na twardo jaja oraz pomidor.

Czas przygotowania: widać, że coraz bardziej mi się nie chce rano wstawać i kombinować ;p
Czy sycące: tuńczyk jest dla mnie zdradliwy - po zjedzeniu niby byłam pełna, ale godzinę później już podjadałam czekoladę, bo opadałam z sił. Także przy pracy fizycznej - to za mało.
Czy smaczne: oj, tak, same ulubione składniki, to musiało być dobre :)



Czwartego dnia nastąpił powrót do tortilli oraz resztek :) Mix sałat, tuńczyk, resztki sałatki z obiadu - wszystko, co wpadło w ręce me! Najlepsze, że ugotowałam też doń jajko na twardo i zapomniałam o nim..

Czas przygotowywania: kilka minut, tylko trzeba mieć resztki w lodówce ;p
Czy sycące: tak, tym razem się najadłam i nie byłam głodna 2h później.
Czy smaczne: odrobinę zbyt mdłe przydałby się jakiś mocno doprawiony sos, ale bałam się, że przemoknie mi placek (w końcu czeka kilka godzin na konsumpcje)
A tu widać już totalny brak weny! ;D Czwartkowy wieczór upłynął mi pod znakiem umierania na przeziębienie i panicznych prób postawienia się na nogi (jakoś trzeba przeżyć jeszcze piątek!), więc o wykwintnych zakąskach na lunch kolejnego dnia nie miałam już siły. W piątek więc zmontowałam kanapkę. Potwarz.

- 2 kromki chleba obecnego w domu
- sałata
- plaster jakieś szynki/kiełbasy (tak, zjadłam mięso w piątek, będę się smażyć w piekle)
- camembert z orzechami

Czas przygotowania: 2-3 min?
Czy sycące: nie wiem, byłam tak zasmarkana i nafaszerowana lekami przez cały dzień, że nawet nie czułam głodu. Ale zwykle kanapka na 7,5h pracy to mało :)
Czy smaczne: smaku też nie czułam, ale pewnie smaczne ;p

Tak wyglądał mój pierwszy tydzień pracy od strony kulinarnej. W tym tygodniu było jeszcze bardziej sztampowo - kanapka za kanapką, jogurty, tony czekolady i napoje energetyczne. Mam nadzieje, że proces adaptacji mojego organizmu do wysiłku fizycznego w pracy rychło się zakończy i odzyskam nieco energii. Już mnie irytuje wieczne zmęczenie, katar i bolący kręgosłup. Bo jak tu myśleć o dobrym jedzeniu, gdy głównie leży się na środku pokoju i smarka? :D

czwartek, 14 listopada 2013

FAP - Filozofia i Atrakcje Pracy: Pytania bez odpowiedzi

Przychodzi taki dzień w karierze każdego człowieka, gdy staje on w ogniu pytań. Wszelakich.
I wszystko jest w porządku, gdy zna on odpowiedzi. Lub wydaje mu się, że je zna i coś tam nawija.
Wtem pojawia się pula pytań bez odpowiedzi.

- Skoro siarka pomaga na układ oddechowy, to dlaczego te opary (siarkowodór) wysuszają i podrażniają gardło?
- A nie oszczędniej byłoby nalać wody do wanny raz i kąpać po kolei wszystkich w tej jednej wodzie?
- Czy ta woda spływa do kanałów, czy do tej rzeczki, co płynie obok uzdrowiska? (swoją drogą, to ciekawe pytanie ;p)
- Dlaczego Majchrowski (Prezydent Miasta Krakowa) nie inwestuje w Swoszowice?
- Jak długo po powrocie z sanatorium siarka w moim organizmie będzie pokrywać biżuterię czarnym nalotem?

I'm speechless.

(Żeby nie było, że hejtuje - niektóre pytania są zabawne, inne wprawiają w osłupienie, ale każde wymagają przemyślenia i wymyślenia odpowiedzi, w końcu lepiej spytać nawet o banały, niż snuć domysły lub słuchać dziwnych porad, typu po siarce nie można się myć, więc nie myję się cały turnus - 3 tygodnie...)

sobota, 9 listopada 2013

Rozrywka w październiku

Minął już pierwszy tydzień listopada, a ja ociągam się z publikacją tego posta. Wracam z pracy i jestem trupem, przeziębiłam się, więc jestem podwójnym trupem (i zombie) i tak sobie leżę i dogorywam, więc dlaczego nie dokończyć tych kilku zdań? :>
Zatem książki i filmy października!

środa, 6 listopada 2013

FAP - Filozofia i atrakcje pracy: Piekielna motywacja

Popołudnie at work.
Kontroluje moje gabinety (awansowałeś w pracy i masz swój gabinet? bitch please, ja mam 4 i pokój socjalny/wypoczynkowy ;p), podłogi schną, a korytarzem spacerują kuracjuszki. Jedna z nich przystaje na mój widok i pyta:
- Pani pracuje z powołania?
Moja mina musiała dać jej do zrozumienia, że powinna rozwinąć swoją myśl, co z resztą uczyniła, angażując w rozmowę swoją towarzyszkę:
- Wie pani, bo niektórzy zamiast chęci niesienia dobra, widzą tylko zyski materialne [tu zwraca się do mnie], a pani pracuje dla pieniędzy, czy z powołania?
Moja mina przechodzi transformację w srającego kotka, jednak nie mogąc dłużej milczeć, stwierdzam ogólnikowo:
- Nooo (yyy, eeee, tego, nooom, eh), nie, w tym momencie bardziej dla doświadczenia... [nie dane jest mi skończyć]
- Widzi pani [do drugiej kuracjuszki], młodzi to teraz więcej empatii mają, wolontariaty robią... [głos zanika w miarę oddalania się rozmawiających].
A ja stoję, jak stałam, wniosków szukam i stwierdzam, że jakkolwiek do empatii mi daleko, tak patrząc na płacę raczej o lecenie na kasę się nie podejrzewam. Chociaż... :D

***

To samo popołudnie at Punkt Sprzedaży Biletów na Powstańców.
Podchodzimy z Mężczyzną do okienka Pani o męskim głosie (mindfuck roku). Potrzebuję KKM, bo legitkę mi zabrali, a pomysł z dojazdem do pracy na rowerze umarł wraz z pierwszym deszczem ;p Pani wklepuje moje dane pociągając nieco nosem, po czym głośno stwierdza:
- Coś tu czuć, jakby się paliło..
Spoglądam na Mężczyznę. Przeżył już znajomość ze mną w czasach, gdy waliło ode mnie formaliną, to teraz pozna uroki chodzenia z dziewczyną z piekła rodem. Sniff, sniff :p

niedziela, 3 listopada 2013

Yankee Candle vs Janke Candle

Wypaliwszy 3 z 10 zamówionych wosków Janke Candle (nastąpiła zmiana nazwy na Essences of life) postanowiłam dokonać krótkiego porównania ich z kultowymi (?) Yankee Candle.