niedziela, 26 kwietnia 2015

WeekEnd - Byle do maja


WZLOTY I UPADKI

Turnus wyjechał, turnus przyjechał, Piątek pod znakiem problemów pierwszego świata - która to prawa strona ciała, która lewa, dlaczego nie chce mnie pani przyjąć 5h przed czasem, no, ale na tych drzwiach też jest napisane "sala gimnastyczna", musi mnie pani obsłużyć. A, i po co mi skarpetki na ćwiczeniach? Gdy doszło do tego, że opierniczyła mnie baba, bo UGUL stoi wolny, ona czeka, a ja jej nie biorę (bo czekałam na pacjentkę na daną godzinę, awanturnica przyjechała za wcześnie), zaczęłam poważnie zastanawiać się, czy nasza placówka świadczy rehabilitację ruchową, czy psychiatryczną..

Ktoś zajebał nam fioletowe tulipany z ogródka. Bez liści, co ciekawe oraz bez cebul, co akurat jest miłym gestem z jego kradziejskiej strony. Natomiast kradzież, jakiej byłam świadkiem w sobotę wychodząc z pracy... Zacznijmy od tego, że Swoszowice świętują w tym roku 600-lecie lokacji. Z tej okazji w miejsce resztek betonowej wylewki zrobili sobie chodniki, zamiast krzaczorów powstały pasy jeszcze nie-zieleni wraz z uroczymi sadzonkami czegoś, co tam kiedyś będzie rosło. Zrobiło się bardziej sanatoryjnie, choć do Buska to wciąż nie dorasta ;p Wychodzę więc z roboty, wlekę zad na przystanek, a przed moimi oczami maluje się taka oto scenka: baba w półprzykucu słowiańskim grzebie we wspomnianych sadzonkach, maca, gładzi listki roślinki, w końcu wyciąga ją z ziemi, konspiracyjnie spogląda w swoją prawą, potem lewą stronę, ładuje badyle do siatki i zadowolona powstaje z przykucu, spotykając się wzrokiem i jestestwem ze mną. Spytałam tylko uprzejmie, co robi, ale baba zawinęła się i spierniczyła. Odnalazła się po chwili, napadła mnie na przystanku, bym nikomu nie mówiła, że ona ukradła tego kwiatka, bo ona tak kompulsywnie kradnie rośliny o.O
Także jakby ktoś się zastanawiał, dlaczego w tych rabatach są prześwity, to jedna z mieszkanek ma ze sobą grube problemy :)
I powiedzcie mi, że Swoszowice to nie stan umysłu!

Trudy tygodnia postanowiłam odbić sobie w niedzielę. Osiem godzin snu, czas na czytanie książki, żużel, błogie nicnierobienie. Może jeszcze obejrzę jakiś film? ;p Takie wrzucanie na luz jest całkiem przyjemne, dopóki nie uświadomię sobie ile mogłam przez ten czas zrobić, a o ile więcej będę miała do zrobienia jutro. Myślę nawet, że osoby takie jak ja otwierają pewną niszę dla mistrzów organizacji - mogłabym mieć przy sobie takiego kogoś, kto ogarniałby ten cały bałagan, kogoś, kto dopracowałby mój plan dnia tak, by listy rzeczy do zrobienia kurczyły się, nie wydłużały. By nastała taka leniwa niedziela, gdy nie pomyślę o tym, że następnego dnia nie będę wiedziała w co ręce włożyć.

BIEGUSIEM I JOGUSIEM

Tak dobrze żarło i...zdechło. Tydzień zaczęłam od próby nauczenia pacjenta robienia prawidłowego przysiadu. Przysiadłam i zobaczyłam gwiazdy. Lewe udo zawyło, ja zawyłam i ledwo wstałam :D Nie mam pojęcia, czy to przez bieg, czy ot tak, dla hecy, ale boczna głowa mego mięśnia czworogłowego uda, gdzieś na środku brzuśca postanowiła boleć. Nim prace skończyłam, do lamentu dołączyło się pasmo biodrowo-piszczelowe. Masowałam, rolowałam, nawet torturowałam się bańką chińską (zaprawdę powiadam Wam, jeśli nie przejechaliście bańką po napiętym paśmie, to nic nie wiecie o bólu ;p), lecz dopiero pod koniec tygodnia bolesność ustąpiła. I tak wszystkie treningi w tym tygodniu poszły się bujać. Za to joga była, oddech oceanu już mocniej szumi, choć gardło dalej boli po takiej kilkuminutowej sesji.

PIOSENKA TYGODNIA

Tym razem subtelna nuta. Relaksacyjno-pościelowa. Twin Caverns - Pyramid

N.

piątek, 24 kwietnia 2015

Krakowskie Spotkania Biegowe - 2. Bieg Nocny 10 km


Jestem niezniszczalna.

Tradycyjnie, na ostatnim kilometrze wzruszyłam się niemiłosiernie, prawie poryczałam, a wszystko przez stan samozachwytu, w jaki wpadłam.
Jednak od początku.

Zeszłoroczne zmagania w tym biegu były moim debiutem na dyszkę. Wykręciłam wtedy czas ok. 56 minut i cieszyłam jak dziecko. Kolejne starty na tym dystansie nie przynosiły upragnionego nowego rekordu życiowego, potem był półmaraton, który zwolnił mnie totalnie. By nie popaść w totalne zimowe odrętwienie, obiecałam sobie, że kolejny Bieg Nocny przed Cracovia Maratonem będzie TYM biegiem. Będzie życiówka.

Styczeń i luty przesmarkałam. Może, gdybym miała możliwość wyleżeć w łóżku tego wirusa, nie trwałoby to tak długo, a ja nie byłabym tak sponiewierana. Ale to tylko gdybanie, w marcu trzeba było stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Wyglądało to mniej więcej tak: 2 min biegu, tętno 200, przejście do marszu, po jego 5 min tętno ok 180 <3 Geriatria po całości. Sapałam po wejściu schodami na pierwsze piętro. Autobusów nawet nie próbowałam gonić, bo zwyczajnie bałam się, czy przeżyję. Pierwsze dwa tygodnie miesiąca wkurwiałam się na ową niemoc. Gdzie tam łamać 55 min, gdzie w ogóle biec 10 km!? Przez te dwa miesiące spadłam z kondycją nawet nie do zera - wpadłam w kondycyjną depresję.

Drugą połowię marca spędziłam na tłumaczeniu sobie, że życiówki nie będzie. Serce mozolnie wracało na właściwie tory, powoli mogłam normalnie funkcjonować, pracować. Kolejne treningi z marszobiegów stawały się biegami, niestety, mimo zadziwiająco szybkiej regeneracji organizmu, było już za mało czasu na budowanie życiowej formy. Ostatnie 10 km na treningu pokonałam tydzień przed startem, w czasie 1 h 9 min. Uznałam więc, że trzeba przyjąć na klatę, iż będzie to najgorszy mój czas na tym dystansie i już. Udział już dawno opłacony, grafik w pracy wywrócony, nie ma co strzelać focha - z własnym organizmem nie wygram i choć mam tego świadomość od lat, jak widać, wciąż totalnie sobie nie radzę, gdy stan zdrowia krzyżuje mi plany :)

W piątek po pracy rzuciłam się do biura zawodów po pakiet. Każdy, kto startował w biegach owego weekendu wie, co było w pakiecie, ale zachowajmy dla potomnych - 3 kromki chleba :D Nie będę się czepiać tego, że moim zestawem można było zabić, tak bardzo był czerstwy - to i tak lepszy pomysł na promocję, niż tona ulotek, których nikt nawet nie przegląda. Rozczarowała mnie natomiast koszulka. Bawełniana koszulka. Ani pobiegać, ani wyjść na ulicę - trochę szkoda, że będę w niej głównie spać :(


Na starcie stanęłam właściwie z jednym uczuciem - zmęczeniem. Okrutnie chciało mi się spać. Mężczyzna poganiał, bym się chociaż rozgrzała, a tu takie fale błogiego otępienia! Dobrze, że wkoło sam asfalt, inaczej spałabym ^^ Gdy ruszyliśmy, wkurzenie zawalidrogami nieco podniosło mi poziom adrenaliny. Jeszcze lepiej było na Plantach, gdy umarł gps! Tak naładowana mogłam biec i półmaraton ;p

A biegło mi się bardzo przyjemnie. To miał być TEN dzień, więc właściwie wszystkie elementy układanki, z wyjątkiem mojej kondycji, aż prosiły się o łamanie rekordów. Wieczór, gdy mam największe pokłady mobilizacji i (czasem) uśpionej siły, idealna temperatura z nawiewami chłodzącymi, Nawet z fizjologicznego punktu widzenia nie mogło być lepiej! Toteż biegło mi się bardzo przyjemnie, wyprzedzało kolejne osoby, przybijało piątki i nuciło piosenki. Trwoga dopadła mnie po połowie trasy, bo spodziewałam się jakieś przepity, a tu nic. Punkt (w sumie słusznie) przesunięty był kilkaset metrów dalej, gdzie alejka na Bulwarach jest nieco szersza. Przepłukałam jamę ustną i ochoczo pognałam dalej.

Bieg bez kryzysu biegiem straconym, więc gdzieś wbiegając na Błonia głowa zaczęła zadawać tysiące głupich pytań. Pewnie szukałabym na nie odpowiedzi, gdyby nie pewien chłopak, postury mniej więcej mojego chłopaka, idący bokiem alejki, nie postanowił zerwać się do biegu. Jak się zerwał, tak urwał, wyrył niczym szczupak na betonie. Wraz z kilkoma osobami zaczęliśmy go zbierać z ziemi, lecz dopiero widok strażaków sunących w naszą stronę otrzeźwił chłopa do tego stopnia, że wypruł w siną dal i tyle go widzieliśmy. Tak mnie ta sytuacja ubawiła, że o własnych rozkminach zdążyłam zapomnieć. Nadszedł 9 km i gps (zmartwychwstał na Bulwarach) ogłosił, że biegnę 52 minuty. Kalkulowałam to z tak dużym zaskoczeniem, że dopiero na ostatniej prostej ruszyłam z kopyta. Serce wytrzymało, choć gdy w czasie tej pogoni docierało do mnie co właśnie robię, prawie się poryczałam :D

Na mecie zameldowałam się z czasem netto: 00:58:47

Finalnie ten bieg nie był moim najgorszym startem. Nawet grudniowe Świetliki pobiegłam gorzej, a byłam wtedy w miarę ogarnięta zdrowotnie. Czasem zastanawiam się, na ile w ogóle jest sens przygotowywać się pół roku pod konkretny bieg, skoro można sobie przeleżeć (dosłownie) dwa miesiące, trzeci przemaszerować, w dwa tygodnie się rozpędzić, a jak ma się trzeci w zapasie, to rozwinąć turbo-prędkość i zrobić życiówkę. Bo jeśli w tydzień poprawiłam się o 10 min na dyszkę, to gdyby Bieg Nocny odbywał się dziś, zeszłabym poniżej 55 min na bank ;p

Znajomy, który podnosił mnie na duchu w chwilach największego zwątpienia powiedział jedno bardzo ważne zdanie: Życiówki przychodzą do nas w najmniej spodziewanych momentach. Wtedy prychnęłam tylko na to i darowałam sobie dyskusję. Dziś patrzę na siebie, swój organizm i zaczynam rozumieć o co chodzi. O co biega.

N.

niedziela, 19 kwietnia 2015

WeekEnd - Na fali

To był mocny tydzień. Dobijający i uskrzydlający. Sinusoida po całości. 


WZLOTY I UPADKI

Tydzień zaczęłam od łamiącej informacji - anemia wita na pokładzie. Co prawda spodziewałam się tego już w zeszłym tygodniu, po odebraniu wyników badań, ale ciekawa byłam ewentualnej przyczyny tego stanu. Niestety we krwi mam taki sajgon, że bez konsultacji z zastępem specjalistów nic konkretnie nie da się powiedzieć. :love: 

Na poprawę humoru trafiła mi się pacjentka z takim słowotokiem, że moja babcia jest przy niej niczym mnich po ślubach dożywotniego milczenia. Pani niestety nie potrafi jednocześnie gadać i ćwiczyć, więc niejednokrotnie wychodziło na to, że płaci za 40 min atencji jednoosobowej widowni, nie za terapię. Jak zwykle cieszą mnie tygodnie spędzane na pracy z pacjentem 1:1, tak rzygać mi się chce na kolejne dwa, które są przede mną. 

Za drugim podejściem udało mi się w końcu odebrać moje buty z CCC. Mają tam taki burdel w papierach, że na dobry początek pani przyniosła mi jakieś fikuśne kozaki i oświadczyła, że udało się je naprawić. Zdębiałam, bo przecież oddałam baleriny i wyraźnie powiedziano mi, że moje żądania naprawienia ich uznano za niezasadne :) Niestety kozaki nie w moim stylu i rozmiarze, więc poprosiłam o ponowne przeszukanie magazynu. Buty w końcu się znalazły, pod jednym numerem reklamacyjnym jest kilka par, więc wiecie, to nie takie proste ;p W uzasadnieniu napisali mi, że uszkodzenie było wynikiem zahaczenia o przeszkodę, a ponieważ nie załączyłam do butów owego elementu ozdobnego, to nie mogą mi ich naprawić. Szczerze, nienawidzę, gdy ktoś mi wmawia coś, co nie miało miejsca, ba, nie wiem co musiałabym zrobić, by zahaczyć akurat tą częścią buta o cokolwiek. Mogę składać odwołanie od tej decyzji, ale chcę najpierw skonsultować się z Federacją Konsumentów, bo może (a nawet na pewno) to tylko strata czasu.
Wiecie co jest najgorsze w tej sytuacji? Nie mam za bardzo w czym teraz chodzić. Trampki, które posiadam nie pasują do spódnicy ;p Takie przepychanki z CCC trwają długie tygodnie, więc chyba czeka mnie zakup kolejnej pary butów. I wiem, do którego sklepu już na pewno nie wejdę.

Niewątpliwie ten tydzień zrobił mi Bieg Nocny. Rozpiszę się więcej na dniach, ale czas, jaki wykręciłam zaskoczył nawet mnie. Stanowczo jestem na jakieś fali, jeśli w ciągu tygodnia poprawiam się o ponad 10 min ;p

BIEGUSIEM I JOGUSIEM

Biegusiem, jak widać, nieco lepiej. Z treningu na trening jest coraz lepiej - tętno w końcu się uspokoiło. Jak wyjdę z anemii to będzie ogień ;p
Joga w tym tygodniu przyniosła ze sobą więcej pracy z oddechem. Oddech oceanu jest moim nowym celem, choć wciąż bardziej chrapię, niż huczę, hiperwentyluję się, gardło mnie boli, no ale nie ma nic za darmo. Oprócz wpierdolu. 

PIOSENKA TYGODNIA

Kolejna nuta, która przewijając się przez playlisty Spotify wpadła mi w ucho. Wwierciła w mózg. Za entym razem postanowiłam sprawdzić kto i co. I co? Selena Gomez. Czekam dnia, gdy zacznę słuchać Biebera :killmethen:

Kolejny tydzień przede mną, kolejne atrakcje. Czas zastanowić się: co dalej w tematyce biegania, a raczej co w międzyczasie, bo jakoś tak nie pobiec półmaratonu w Krk chyba nie wypada :); jak znaleźć czas na siłownię; w jakich produktach jest dużo żelaza. Jakby w gratisie do tych przemyśleń rozciągnęła mi się dobra, to byłabym mega szczęśliwa.

Miłego tygodnia!
N.

sobota, 11 kwietnia 2015

WeekEnd - Reaktywacja. Reanimacja.


Sobotnie popołudnie. Po 7h siłowni z pacjentami i borowiną zawijam do portu. Próbuję zasnąć, bo we śnie nie czuć bólu. Telefon pika, ktoś myli przyciski w domofonie, sąsiad testuje wiertarkę. Nie ma lekko.

Wtem pojawia się myśl: może by tak rzucić wszystko i napisać notkę?

WZLOTY I UPADKI

Minął prawie miesiąc od ostatniego WeekEndu. Nie potrafię wydobyć z pamięci nic wartego wspomnienia (a może nie chce mi się myśleć). Dni, tygodnie lecą jak szalone. Wychodzę rano z domu w ciepłej kurtce i wracam w podobnych warunkach atmosferycznych wieczorem, nie wiedząc nawet, że to już wiosna. A dziś to nawet lato :) Miałam niemałe zdziwko po wyjściu z pracy!

Odpadł mi element ozdobny z balerinki. Buty poleciały na reklamację, jak można się było spodziewać po CCC, uznaną za niezasadną, więc przez najbliższe tygodnie będzie wesoła zabawa w towarzystwie Federacji Konsumentów i Polubownego Sądu Konsumenckiego <3 Swoją drogą, jeśli macie jakieś doświadczenia w tej materii, podzielcie się. Lubię być przygotowana na każdy haczyk.

Mam taką chęć na zmiany, niestety niezbyt konkretną. Kolejne porządki w szafie? Nowy mundurek do pracy? Może nowy szablon bloga? 

BIEGUSIEM I JOGUSIEM

Jedyne, czym mogę się pochwalić w odniesieniu do minionych tygodni to regularna praktyka jogi oraz regularne obniżanie się tętna podczas biegania ;p Do przyzwoitego tempa jeszcze bardzo daleko, ale cieszę się, że z moim sercem jest wszystko w porządku. Dręcząca mnie ostatnio wściekłość na pokrzyżowane plany, o to, że nie będzie nawet walki o życiówkę podczas Biegu Nocnego, o zmarnowany czas, zaczyna się ulatniać. Powoli nie mogę się doczekać piątku. Przemknęło mi nawet przez myśl: i co potem? 
Oczywiście równocześnie dopada mnie przedstartowa sraka, denerwuję się, jak w domu braknie bananów, nie wiem, czy chcę coś (i co) jeść podczas biegu, które spodnie ubrać, czy koszulka z pakietu nie będzie za luźna, może jednak zamówić na gwałt zegarek (pozdrawiam Ewelinę!), bo co jeśli telefon znowu strzeli focha. Te i miliony bzdurnych problemów.

PIOSENKA OSTATNICH TYGODNI

Mam taką nutę, którą zapuszczam sobie w drodze między przystankiem autobusowym a siłownią. Sia - Elastic Heart. Nie wiem co jest w tym piejącym głosie wokalistki, ale momentalnie mam gęsią skórkę i motywacje z kosmosu. 

Nie ma lekko. Spoglądam przez okno na tłumy biegaczy, rolkarzy, rowerzystów i spacerowiczów. Nie wiedziałam, że moja okolica taka ruchliwa. Podejmuję spontaniczną decyzję o miłym joggingu. Unoszę się z kanapy i wdzięcznie kończę swój entuzjastyczny podryw na podłodze. Było mi tak wygodnie, że przestało boleć. Teraz boli znów.

N.

środa, 1 kwietnia 2015

Nie musisz iść dziś na trening


Nim cokolwiek z siebie wyrzucę, pragnę wytłumaczyć się z tych dwóch tygodni milczenia. Choć właściwie wiele do tłumaczenia tu nie ma - nie miałam czasu pisać, więc nie pisałam :) Niemniej żyję, nic mi się nie stało, blogowania też nie porzuciłam (bez słowa). Ot, życie mnie pochłania.

Temat dzisiejszej notki chodził za mną od wielu miesięcy. Wił się, dojrzewał, kiełkował i w końcu dziś pękła skorupka. Bo dziś środa, dzień biegania, 12 km do pyknięcia. Problem w tym, że trochę piździ za oknem. Każdy doświadczony biegacz z maratonami, koronami, ultra biegami w CV, znawca życia i tego pięknego sportu na tego typu problemy odpowie: I co z tego!? Musisz być twardy, biegać w każdych warunkach, zawsze, wzmacniać charakter, budować silną wolę! Nie ma złej pogody, jest tylko zły ubiór! Znasz to, prawda?

Podejrzewam, że nie tylko w biegowym światku królują takie poglądy. Musisz to, czy tamto, inaczej żaden z ciebie sportowiec. Nawet jeśli pocisz się amatorsko, rekreacyjnie. Oczywiście takie nastawienie zrozumiałe jest w przypadku zawodowców, to ich praca, ale amatorzy? Serio?

Nie biegam, bo pizga złem
Tak jak wczoraj, tak jak dziś. Jasne, nie jest jakoś wybitnie zimno, pada sporadycznie, ale jeśli podmuchy wiatru przesuwają mnie już nawet podczas chodu, to co będzie podczas biegu? W fazie, gdy żadna ze stóp nie ma kontaktu z podłożem? Czy to jest rozsądne, by narażać się na niebezpieczeństwo w imię budowania silnej woli? Już pomijam to, że silną wolę, charakter budują właściwie wszystkie sytuacje w naszym życiu - nie tylko bieganie. Ktoś, kto pyka tempówki przy wietrze 36km/h, bo taki z niego kozak, niekoniecznie potrafi radzić sobie w innych dziedzinach życia, np. kompletnie nie potrafiąc brać odpowiedzialności za swoje czyny. Tutaj nawet comiesięczne maratony nie pomogą. 
W moim skromnym przypadku dochodzi jeszcze zerowa odporność organizmu. Podejrzewam, że jestem jedyną osobą, która te 12 km, w tym wietrze, przypłaciłaby grypą :)
Podejrzewasz, że warunki atmosferyczne uniemożliwią ci trening? Masz dwie opcje - przemęczyć dystans na bieżni lub dać sobie spokój. Zastanów się, czy ewentualne problemy, które możesz napotkać i konsekwencje takiego biegu (przy silnych podmuchach, podczas burzy, po oblodzonych chodnikach itp.) są warte upierania się, by trening odbyć. 

Nie biegam, bo coś mnie pobolewa
Ze strategicznego punktu widzenia nie powinnam w ogóle o tym wspominać. Im więcej osób będzie biegać z drobnymi kontuzjami, robiąc z nich większe kontuzje, tym więcej hajsu wpadnie do mej kieszeni. ALE, szlag mnie trafia, gdy znawcy życia, Janusze biegania, czyli wspomniani wcześniej eksperci, bo korona na głowie, dyskredytują kogoś, bo dał sobie czas na regeneracje. Więcej, ostatnio przeczytałam w pewnej znanej biegowej gazecie, by jeśli bolą mnie uda, łydki, ścięgna Achilesa powinnam dołożyć sobie więcej treningu! Na przeziębienie zastosować.. kolejny trening, a już na pewno go nie ograniczać. Przeraża mnie taka lekkomyślność, przecież tego typu złote rady chłoną głównie świeżynki, osoby, które jeszcze nie znają dobrze swojego ciała, będą parły do przodu, bo tak im mówią doświadczeni koledzy i kolorowa prasa, a potem będzie żal, bo kontuzja.
Jeśli coś cię boli podczas treningu lub po nim, o ile nie są to typowe zakwasy, idź do lekarza lub fizjoterapeuty. Ani kolega biegacz, ani internet, ani gazeta nie zbadają twojego narządu ruchu. 

Nie biegam, bo nie mam siły
Ten punkt jest prawdopodobnie totalnie niezrozumiały dla korpoludków i innych klepiących w klawiaturę po 8 h dziennie. I studentów, uczniów - sama nimi byłam, to wiem. Jednak po kilku godzinach pracy fizycznej, w bardzo nieergonomicznych pozycjach, w dużym stresie, ciało zaczyna reagować dość ostro, po prostu odcinając ci możliwość przemieszczania się. Głównie po to, byś dał mu w końcu czas na relaks. I co z tego, że jest chęć, jak jest problem z utrzymaniem pionu?
Jeśli nie masz siły na trening, nie rób go. Chyba, że masz tragarza, który zawlecze twoje omdlałe jestestwo do domu ;p

Nie biegam, bo nie mam czasu
Ponoć najczęstsza wymówka leni i jestem pewna, że eksperci zaraz zabiorą się za organizacje twojego dnia tak, byś mógł pobiegać. Może się okazać, że rzeczywiście masz tego czasu dużo, tylko spędzasz go na pierdołach typu internet i telewizor, ale w momencie, by wygospodarować choć godzinę na trening musisz rezygnować z posiłków lub snu, względnie uciekać z pracy (;p), to znaczy, że naprawdę nie masz na niego czasu. I trudno, pobiegasz kiedy indziej. 
Żaden miszczu w koronie nie zastąpi cię w pracy, nie ugotuje za ciebie obiadu na kilka dni, nie posprząta, wypierze, wyprasuje, nauczy na kolosa/sesję, upiecze 5-ciu ciast na Wielkanoc. Szczególnie, że w porażającej większości owe miszcze to panowie, za których wszystko robią kobiety :>
Nie masz czasu, ale tak naprawdę nie masz czasu? No, to nie masz czasu i już.

Po co nam ten tekst? Głównie po to, by dać minimalny bodziec do zastanowienia się nad sobą. Osoby początkujące często w wyniku zagubienia w temacie, szukają pomysłu na swój trening u innych, odnajdując ogólne prawidła, frazesy. Dobrze, jeśli zamiast ślepej wiary w nie, pojawiają się przemyślenia, próby dopasowania ich do siebie, swojego stylu życia. Ci bardziej zaawansowani teoretycznie mają łatwiej, bo dłużej siedzą w temacie, więcej widzieli, jeszcze więcej słyszeli. Ale też chcą więcej osiągnąć, więc szukają pomysłu na nowy, lepszy trening. I tak w kółko. Ważne, by tej pogodni za lepiej, bardziej, mocniej towarzyszył rozsądek. Zarówno w krytycznym spojrzeniu na siebie, jak i innych. Nie chciałabym, by ktoś kiedyś doradził mi coś, dzięki czemu stanie mi się krzywda - dlatego pytana o bieganie, czy częściej kwestie fizjoterapeutyczne, sporadycznie udzielam wyrokującej odpowiedzi. Każdy człowiek jest inny, siłą rzeczy każdemu służyć będzie coś innego. Z dużym prawdopodobieństwem coś zupełnie innego, niż służy mnie. Trzeba tylko poszukać co to jest i uszanować ową odmienność.

N.