niedziela, 30 listopada 2014

WeekEnd - Zimo, napierdalaj!


WZLOTY I UPADKI

Jest lepiej, znacznie przyjemniej! Nie wiem, czy bardziej przyczyniła się do tego praca (o czym niżej), czy mróz. W końcu wraca mi energia do życia, ZBCC powoli przechodzi, nawet trochę potruchtałam w tym tygodniu.

Jednak od początku. Poniedziałek i wtorek były jeszcze dość ciężkie, choć już bez bólu kręgosłupa, bez problemów z lokomocją, ale wciąż z małą chęcią do czegokolwiek. Popołudniowe zmiany w pracy dają możliwość zagospodarowania poranków w dowolny sposób - leniwe śniadanka, ogarnianie domu, pisanie postów itp. W moim wykonaniu było to dosypianie ile wlezie (a wchodziło dobrze..) i panika, bo o, fak, za pół godziny muszę wyjść! :) Po pracy nadawałam się co najwyżej do ponownego zakopania w pościeli.

We środę rano zaskoczyłam samą siebie. Mój (nierealizowany od 2 tygodni..) plan treningowy zakłada dwa biegi w tygodniu, jeden właśnie we środę. Przyszła środa, to wstałam o 8, zjadłam śniadanie, pół godziny szukałam ubrań do biegania, a gdy je znalazłam, poszłam biegać. GPS zastrajkował już po pierwszym kilometrze, więc truchtałam do momentu, gdy poczuję stawy. I tak pyknęłam 7 km. Czyli prawie wg planu.

Bieganie sprzyja rozmyślaniom. Doszłam do wniosku, że powinniśmy wprowadzić do regulaminu uzdrowiska zapis, że pacjenci, którzy wymuszają wyższą temperaturę kąpieli siarkowej, niż ta, która została zlecona przez lekarza, powinni wypłacać nam (zabiegowcom) dodatki zdrowotne, czy coś w ten deseń. Bo nas trują siarkowodorem. Przemyślenia te i szerzenie idei wykonywania zabiegów wedle ich metodyki (oraz bulwers i wyzwiska pacjentów), spowodowały, że we czwartek wybuchłam. Ale tak serio. Leciały kurwy, wraz z nacią wszelaką. Aż się sama musiałam iść poskarżyć na swoje zachowanie ;p Zaczęło się od pana, który wzorem Oravic, czy innych ciepłych źródeł siarkowych, chciałby się WYGRZAĆ, więc MAM mu nalać GORĄCEJ wody siarkowej. Poinformowałam niezbyt grzecznie, że nie widzę sensu takiego zabiegu, bo ani mu to nie pomoże, a tylko nam zaszkodzi. No, ale pan oczywiście ma w poważaniu, by nie powiedzieć, że w zadku moje zdanie i MAM mu nalać gorącej wody. Tama pękła. Odmówiłam, włączyłam zegar, bo szkoda czasu na takie dyskusje i wściekła jak stado os wróciłam do naszego centrum zarządzania siarkowym wszechświatem. Tam przydybały mnie koleżanki i jak zaczęłam, tak chyba z 10 min nawijałam - niech już te elementy jadą do domu, kończą turnusy, bo normalnie rozpacz bierze, niby to dorosłe, a dzieciarnia taka, brak jakiejkolwiek odpowiedzialności, choćby za samego siebie, bo już nie mówię o innych, najpierw czekają 1,5 roku na zabiegi, by potem je olewać i się wygrzewać, to już mieliby trochę rozsądku odstąpić swoje miejsce naprawdę potrzebującym, ludziom, którzy chcą skorzystać, chcą się leczyć, a sami niech jadą do Oravic, taniej im to wyjdzie. I jeszcze będą siebie i innych wkoło truć siarkowodorem - sami posiedzą 10 - 15 min i wydaje im się, że nic złego się nie stanie, a za 10 lat nagle zdziwienie, że z oczami coś nie tak. Napierdzielałam tak długo i wulgarnie. Głośno i prześmiewczo. Koleżanki nie dostrzegając początkowo tego, że to napad agresora, przyłączyły się do zabawy i dodawały swoje frazy. W piątek wszyscy pacjenci chodzili jak w zegarku. Z resztą, podskoczyłby któryś..

We czwartek, jak co tydzień, branżowa siatkówka. Wspominam o niej jedynie z powodu prób urządzenia z treningu imprezy andrzejkowej - część przyniosła ze sobą alkohol, niektórzy narąbali się tak piwem lub sokiem Somersby, że aż przykro było stać obok. Było to dla mnie srogie zaskoczenie.

W niedziele zaskoczyłam się ponownie. Zwykle, jeśli nie wybiorę się na bieganie przed 10, to już odpuszczam, bo nie starcza mi czasu na ogarnięcie wszystkiego. A tu bum, niewiele myśląc, ubrałam się, trzasnęłam na lica grubą warstwę kremu dla sportowców i wyruszyłam na dziewiczy bieg moich nowych butów. Takie to proste! Jednego dnia nie mogę dojść do kibla, drugiego hasam 8 km, jakby to było mycie zębów.

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

Plan na ten tydzień zrealizowany!
- przeżyłam, pacjenci też,
- prezenty ogarnęłam na tyle, że już chyba wiem, co kupić, Choć właściwie w każdej chwili mogę zmienić zdanie ;p
- ciasteczka będą wieczorem, bo na razie kuchnia zajęta,
- absolutnie powróciłam na biegowe ścieżki, choć pisząc to w zeszłym tygodniu nie sądziłam, że to zrobię,
- wybrałam 10 pozycji, które chcę puścić w świat i serce mi się kraja, bo mocno przywiązuję się do książek :(

Na przyszły tydzień szykuje mi się niezły misz-masz w pracy - każdy dzień inaczej. Spraw do załatwienia w tzw. wolnej chwili nagromadziło się tak dużo, że postanowiłam jednak rozpisać je z konkretną datą realizacji - reklamacja balerin we wtorek, sukienka do krawcowej - poniedziałek, poczta - jak raczą mieć otwarte w godzinach otwarcia ;p 
Poza tym wielkich planów nie mam, ewentualnie jakiś ekstra post? :D

Jutro 1 grudnia - wielkie ubieranie blogerskich choinek :D Zobaczymy ile osób w tym roku zacznie świętować już w adwencie <3

N.

niedziela, 23 listopada 2014

WeekEnd - Czyste niebo? Jeszcze nie.


WZLOTY I UPADKI

Poranne zmiany cieszą chyba każdego z wyjątkiem mnie :) Niby dobrze jest wcześniej skończyć pracę i mieć cały dzień do zagospodarowania, jednak w (mojej) praktyce kończy się to odsypianiem zarwanych poranków i odtruwaniem organizmu z siarkowodoru. Więc nie robię za wiele.

Poniedziałek miał być wyjątkowo produktywny - praca, Decathlon, rejestracja do lekarza, poczta i ogarnianie domu - gdzieś po Decathlonie musiałam już dać sobie spokój, bo baterie siadły i do przychodni już bym nie dojechała. Swoją drogą, to wspaniale, że do przychodni owej nie da się dodzwonić, bo ignorują telefony, trzeba przyjechać osobiście po termin za pół roku.. Oczywiście jedynie w godzinach działania rejestracji :>

Wtorku nie pamiętam. Środę już bardziej, bo poszliśmy z Mężczyzną do kina. Nie poszłam więc pobiegać i tak jakoś wyszło, że to już drugi tydzień opierdalania się (z pominięciem pracy i siatkówki) i coraz trudniej jest się pozbierać do kupy.

Z drugiej strony fizycznie wcale nie jest ze mną lepiej, a jak nie biegam, to i psychika siada, więc pacjenci mają ze mną ciężki czas :D Jedna baba zaliczyła pogadankę o celowości jej pobytu na turnusie w ogóle, że ludzie czekają latami, by tu przyjechać i skorzystać z dobrodziejstw siarki, a ona przychodzi i mówi mi, że chce ciepłą siarkę, bo coś ją przewiało i potrzebuje się wygrzać (w temperaturze, którą nasz organizm uznaje za bardzo ciepłą, czyli coś ok. 40 st. i więcej, siarka nie za bardzo się wchłania, bo przecież w tym momencie kluczowym dla organizmu jest pozbycie się nadmiaru ciepła z ustroju. No i wytrzymanie ataku siarkowodoru, którego stężenie drastycznie wzrasta w kabinie wraz z parującą, ciepłą wodą). Inny pan zarzucił mi, że mu nalałam za mało wody (ma zlecenie od lekarza na kąpiel półpełną - pół wanny siary), a że jest wątłej postury, to nie wypiera tak tej wody, jak spasione wieloryby, które głównie na takich kąpielach się meldują, więc go mniej przykrywa i on jest stratny. Kazałam mu się zastanowić po co w ogóle przychodzi - po siarkę, czy konkurować z innymi w tym, jak głęboko się zanurza w wodzie - jeśli po to drugie, to jedyne wyjście jakie widzę w jego sytuacji, to przytyć. Sanatoryjni zawarli sobie pakt, że przychodzą na siarkę punktualnie, ani 5 min wcześniej. Oczywiście im dalej w turnus, tym trudniej im wyrobić na czas, więc Natusia w odwecie wypierdala z kąpieli każdego ze spóźnieniem powyżej 5 min :D Jedna pacjentka wyraziła nadzieję, że w przyszłym tygodniu pójdę sobie na inny dział.. cóż, nie pójdę :D

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

Cóż, miednica dalej pobolewa przy napięciu mięśni brzucha, ale nie mam siły wstać z łóżka, to co się będę forsować jakimiś ćwiczeniami, phi ;p Książek dalej nie ogarnęłam, ale po sobotniej zmianie przywiozłam do domu moje służbowe cichobiegi i wyszorowałam, wybieliłam, bo były już czarniejsze od samego osadu z siarki! Teraz są bielsze, niż dziewicze, nieskalane myśleniem mózgi kuracjuszy ;p

Plan na przyszły tydzień przedstawia się następująco:
- przeżyć i nie zabić nikogo w pracy,
- ogarnąć prezenty mikołajkowe i gwiazdkowe - choć ten jeden raz chcę mieć spokój nieco wcześniej, niż dopiero w wigilię,
- kupiłam nowe foremki i potrzebuję przetestować przepis przed świętami, więc będą ciasteczka!
- absolutnie powrót na biegowe ścieżki, bo zaraz Bieg Świetlików, a ja nawet nie rozdziewiczyłam nowych butów..
- tak, ogarnę te książki.

FILM TYGODNIA

Byliśmy w kinie na Furii - bo tańszy bilet, bo Brad Pitt, bo godzina seansu znośna. Bo nic normalnego w kinach teraz nie ma :( Choć przez kilka pierwszych scen podskakiwałam w fotelu jak przerażona panienka, to pod koniec byłam już tak wciągnięta w akcję, że chętnie sama chwyciłabym za karabin i postrzelała tu i tam. Bardzo mi się podobał - jak na film wojenny.

Kolejny nijaki tydzień sobie przeleciał. Może gdyby w końcu pierdolnęło mrozem i śniegiem, jak na końcówkę listopada przystało, moje siły witalne wróciłyby do mamusi. Może gdyby wyszło jakieś słońce, byłoby przyjemniej?

N.

sobota, 22 listopada 2014

FAP - Filozofia i Atrakcje Pracy: Ciemno już..

..zgasły wszystkie światła!


W zeszłym tygodniu dwukrotnie zapadły u nas egipskie ciemności. Sytuacja ta związana była z jakimiś pracami i uzdrowisko zostało powiadomione o planowanym czasie trwania tych niedogodności. Jako dobre uzdrowisko, postanowiło niezwłocznie poinformować o tym także personel i kuracjuszy, plakatując niemal każdy skrawek ściany, drzwi, podłogi i serwetki, gęściej niż niejedno ugrupowanie plakatowało miasto przed wyborami. Wydaje mi się, że nawet srajtaśma miała ten subtelny grawer..

Jak to zwykle bywa, wszyscy wszystko wiedzą, ale gdy gaśnie światło - oj, armagedon!

Przy pierwszym wyłączeniu prądu nie było mnie w pracy, ale z opowieści koleżanek wiem, że było ciężko - ciężko tłumaczyć dlaczego nie da się nalać siarki do wanny, gdy nie ma prądu (tzn. tłumaczyć to jeszcze - bo pompy nie działają, natomiast przekonać pacjenta że bez tej pompy nie zadziała.. nope), ciężko ogarnąć ryjące się elementy, które nie pójdą przełożyć zabiegu na inny dzień, gdyż ponieważ z powodu dlatego, że nie. I jeszcze ciężej się robi, gdy dwie godziny później pompa po prostu umiera i znów siarka się nie leje :D

To środa, jak wspomniałam, ominęły mnie te atrakcje. Piątkowa przerwa w dostawie prądu wypadała centralnie na mojej zmianie. Piastowałam właśnie tron Pierwszej Prądowej, więc nie spodziewałam się jakiś problemów z pacjentami nie ogarniającymi, że nie da się zrobić prądów, bo nie ma prądu.

Ha, ha!

Jednak od początku - prądu mieli nas pozbawić o 15. Ponieważ we środę mieli lekki poślizg, więc nikt nie spodziewał się, że akurat równo o 15 nastaną ciemności. Nastały jakieś 40 min później. Całe uzdrowisko, prócz masażystów, którym prąd akurat do niczego nie potrzebny (;p), odetchnęło z ulgą i wydało z siebie jęk zachwytu, nie no, jasne, zawodu ;p Dopóki nie zrobiło się ciemno na zewnątrz, siedziałam w oknie i czytałam książkę. Potem zdecydowałam się na spacer.

Na borowinie pustki i nieliczni szczęśliwcy, którzy załapali się na ciepłe jeszcze okłady. Na recepcji pyskówka, bo pacjentka chce przełożyć zabieg, a pani w recepcji nie potrafi powiedzieć jej tu i teraz kiedy dokładnie się on odbędzie (dziewczyny odcięte od kompa i systemu niewiele mogły zrobić ponad zapisanie danych delikwentki i oddzwonienie do niej, gdy prąd już wróci - ale wiecie, jak tak można nie szanować ludzi!? ;p) Biuro usług to samo, tylko więcej stanowisk i więcej decybeli. Na fizykoterapii tłum ludzi - chcą czekać, niech czekają. Hydroterapia to już jakiś kosmos - cicho, ciemno i tylko latają głupie pytania klienteli.

- Jest ciemno, ale ja mogę mieć wirówkę w ciemnościach, mnie to nie przeszkadza.
- Ale wirówki nie działają.
- Dlaczego!?
- Yyyy (debil, czy se jaja robi?), ponieważ silnik wirówki, ten wprawiający wodę w ruch, zasilany jest z sieci.
- To nie możecie wymienić go na taki spalinowy?

- Hydro-Jet też nie działa?
- Nie, też jest na prąd.
- No, ale woda w środku jest, to tam jeszcze prąd przepływa w trakcie zabiegu?
- (debil, czy jaja?).. prąd tylko zasila.
- Aha.

- Magnetronik to moglibyście robić, przecież to pole magnetyczne, nie elektryczne!
Nie wdając się w szczegóły tłumaczymy, że te modele, które mamy da się uruchomić tylko przez panel dotykowy, a on jest zabezpieczony i bez prądu nie działa. O dziwo dali se spokój ;p

- Co mi tu pani mówi, przecież świeci się światło, to jak nie ma prądu!?
- To są światła awaryjne, zasilane przez generator..
- No, czyli prąd jest!

- To kiedy będzie prąd?
- Nie umiem powiedzieć (o ja, kryształowa kula!)
- To kto ma to wiedzieć!?
- (debil, czy jaja se robi?).. może elektrownia?

- I co, mam tu tak siedzieć i czekać?
- Może pani iść do pokoju, przyjdzie pani, jak włączą prąd.
- Skąd mam wiedzieć, kiedy włączą!?
- Gdy zapali się światło w pokoju.. 

Hit tego roku, powiadam Wam!
- Ile watów trzeba, by zrobić takie TENSy? 
- ???!?
- Bo jakby to było wystarczająco, ile produkuje ten generator od zasilania awaryjnego, to mogłaby pani podłączyć tam aparat i byłyby prądy!
- (nieee, ten to na pewno skończony debil..)
Po tym tekście ilekroć ktoś z personelu wchodził mi do gabinetu, chwytałam za elektrody od aparatu, wskakiwałam na leżankę i próbowałam podłączyć je do świetlówki, która zapala się awaryjnie :D 

Pacjentka, o której będzie osobny Kuracjusz Polski.. tylko czekam aż skończy zabiegi, bo pewnie jeszcze się uzbiera historii ;p
- Dzień dobry, ja na krio.
- Dzień dobry. Na razie nie ma prądu i..
- No wiem przecież, siarki też mi nie chcieli zrobić.. ale krio to krio.
- Nie działa bez prądu...
Dalej następuje tłumaczenie, dlaczego ciepły azot (;p) nie wydostanie się bez prądu z butli, jednak poskutkowało dopiero wskazanie wtyczki do kontaktu - pamiętajcie, po najmniejszej linii oporu.

W czasie deszczu dzieci się nudzą... a starszyzna w ciemnościach.
Pan kuracjusz chwycił za gitarę i głosem kościelnego zaczął umilać nam czas. Po 20 min miałam ochotę okaleczyć się. Repertuar był tak szeroki, że disco polo w Vox FM to przy tym śmietanka światowej muzyki! Ba, mimo nastania jasności, pan nie przestawał i gdy zaczął katować Mazurka Dąbrowskiego, miałam już ciężkiego agresora! Po tym pamiętnym piątku wróciłam tak skonana do domu, jakbym 12h ładowała węgiel łyżką do cargo.. 

Bo w ciemności budzą się demony. 

N.

środa, 19 listopada 2014

Yankee Candle - Ginger Dusk


Miałam nie kupować więcej wosków.
Uległam.
Choć za namową :)

Sezon świeczkowo-woskowy w pełni. Nic tak nie ociepla atmosfery w listopadowe popołudnie, jak wesoło podrygujący płomień. Do tego słodkie lub korzenne zapachy, zwiastujące nadchodzące już od dwóch tygodni Boże Narodzenie. Nim sięgnę po waniliowe herbaty i babeczki, odpalam zakupiony jakieś dwa miesiące temu Ginger Dusk.


Wosk pochodzi z tegorocznej kolekcji jesiennej (Q3 2014). Wybrała go moja Mama - sama pewnie bym się nań nie zdecydowała, wydawał mi się mocno wtórny do tego, co już posiadam w zapasach. Leżał zawinięty w folię w szufladzie i na bank bym o nim zapomniała, gdyby nie wielkie szukanie adaptera do karty microSD i rozpierdol zrobiony przy okazji :)

Imbirowy Zmierzch to bardzo mocny zapach. Właściwie wystarczy go odpakować i położyć na kominku - odpalać wcale nie trzeba, a woń momentalnie roznosi się po pomieszczeniu. Zastanawiam się, czy nie wrzucić kawałka tarty do szafy z ubraniami lub do samochodu. Sam zapach opisać można w dwóch słowach: cytrus i imbir. Ten pierwszy mocno odświeża powietrze, natomiast imbir nadaje..charakteru? Pikanterii? Jeśli pijacie herbatę z imbirem, to wiecie o co chodzi - jest to ostry, wyrazisty napar, aż drapie w gardle.


Zapach nie zmienia się podczas palenia, stąd po jakimś czasie gaszę kominek i daję sobie chwilę wytchnienia. Początkowo dziwiłam się, że tak odświeżający zapach stanowi jesienną propozycję, ale ilekroć wypełniam nim dom, ogarnia mnie chęć na herbatę, pledowy kokon i zajmującą lekturę.
Takie to jesienne!

N.

niedziela, 16 listopada 2014

WeekEnd - Sztorm

WZLOTY I UPADKI

Ciężko zanotować jakiekolwiek upadki, gdy głównie się leży. Długie weekendy nie dotyczą sektora ochrony zdrowia, więc podczas gdy większość społeczeństwa robiła nic, ja bawiłam się w małego elektryka - czyli fizykoterapia! Sądziłam, że zainteresowanie zabiegami w tak leniwym dniu będzie znikome, tymczasem ulatałyśmy się z koleżanką bardziej, niż każdego innego dnia. Efektem tego wtorkowe święto spędziłam głównie w pozycjach przeciwbólowych i w humorze dalekim od podniosłego.

Środa przyniosła miłe spotkanie z koleżanką ze studenckiej ławy, obgadałyśmy kogo mogłyśmy, wymieniłyśmy się co ciekawszymi przypadkami z pracy. Z jednej strony dobrze wiedzieć, że to nie tylko u mnie pacjenci zachowują się..zaskakująco, z drugiej zaś pojawia się refleksja - dokąd zmierza ten świat, skoro kulturą osobistą popisuje się w porywach co trzeci klient?

Reszta tygodnia przeleciała migusiem, w końcu wolny wtorek zadziałał trochę jak niedziela i nagle we środę już był piątunio. Przez ten cały czas nie wdziałam butów biegowych ani razu. Trochę tęskno mi było, ale rozsądek namawiał, by dać sobie jak najwięcej luzu. Jest źle, dość źle.

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

Biegać nie biegałam, ale zad ruszyłam nie raz. Do codziennych ćwiczeń brzucha jeszcze mi daleko, ale już coś się w temacie zadziało. Bardzo powoli i bardzo boleśnie. A od czwartku rozważałam rtg miednicy :D Miałam bardzo bliskie spotkanie z koleżanką z drużyny podczas odbioru piłki na siatkówce, po którym do końca dnia nie opuszczało mnie przeświadczenie, iż rozeszło mi się spojenie łonowe (choć pewnie boli to stokroć bardziej..). Do dziś jak napnę m. prosty brzucha to łzy mi stają w oczach..
Sport to zdrowie, nie? ;p

A jakie wyzwanie? Pobiegam. Jak prosty brzucha dalej nie da rady, to poćwiczę chociaż skośne. Odłożę i sfotografuję książki, które chcę sprzedać.

PIOSENKA TYGODNIA

Moje niemałe zaskoczenie jeszcze z zeszłego tygodnia to poniższy kawałek. Nie spodziewałabym się pośród cycków, wódy i pseudofolkowej stylówy czegoś tak przyjemnego dla ucha. W sumie to cieszę się na koniec współpracy Cleo z Donatanem - mam nadzieje, że jej solowy repertuar podryfuje gdzieś bliżej sztormu, niż słowianek :)


Z życzeniami uśmiechu na twarzy,
N.

niedziela, 9 listopada 2014

WeekEndu nie będzie

Nie wiem, czy bardziej zniechęca mnie moje zmęczenie, czy męczy obniżony nastrój.

wtorek, 4 listopada 2014

Jak prać buty biegowe?


Celibat biegowy jeszcze do jutra! Już od niedzieli mnie nosi, ale jestem twarda, gdy napotkam na swej drodze buty lub legginsy, odwracam wzrok :D A buty już wyschły, więc właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, bym pomyliła środę z wtorkiem i pomknęła polem, lasem już dziś :)

Nim to nastąpi, słów kilka o praniu obuwia biegowego. Już od jakiegoś czasu moje cichobiegi dopominały się czyszczenia, szczególnie po treningu, gdy musiałam zdejmować je na bezdechu i wynosić na balkon, by domownicy mnie nie eksmitowali. Spreje i cuda antybakteryjne dawały radę przez jakiś czas, no ale ile można myć włosy suchym szamponem?

Moje pojęcie odnośnie prania butów ograniczało się do wiedzy, iż producenci tegoż stanowczo je odradzają. Bo się zniszczą. Bo siateczki się potargają. Jeśli są klejone, to klej puści. Jeśli szyte, to szwy puszczą. Tymczasem buszując po sieci, między stronami przekonującymi, iż śmierdzący but to taki element charakterystyczny dla biegacza i cóż, trzeba z tym żyć (yyy?), a stronami przestrzegającymi, podobnie jak producenci obuwa, przed drastycznym wpływem wody i proszku do prania na delikatną strukturę buta (który jakimś cudem wspaniale radzi sobie w deszczowe dni i w błotnistym terenie..), znalazłam kilka słów rozsądku od osób, które zastraszyć się nie dały i bezceremonialnie wrzuciły buty do pralki.

Gdybym miała podsumować kilka złotych rad:
  1. Przed praniem czyścimy buta z błota, piasku, kamyków w bieżniku - dla bezpieczeństwa pralki.
  2. Wyciągamy sznurówki, wkładki, sensory :)
  3. Sznurówki pierzemy w woreczku na bieliznę - znów by nie zniszczyć pralki, gdy końcówki powtykają się w dziury w bębnie.
  4. Buty natomiast powinniśmy prać, albo ze szmatami (chyba czystymi, bo nie wyobrażam sobie traktować buta mieszanką cifa, domestosa, pronto, spreju do szyb itd ;p), albo w starej poszewce. U mnie był to podkoszulek ojca, przeznaczony na szmaty, z długimi rękawami, dzięki czemu zrobiłam z niego worek i do środka upchałam buty - cały ten cyrk również dla ochrony bębna pralki, choć znam osoby, które się tak nie certolą.
  5. Co dodać do prania? Ograniczyłam się do proszku do prania, ale jeśli posiadacie preparat do prania obuwia sportowego, no to chyba jasne :) Płyn do zmiękczania tkanin jest zbędny.
  6. Wybrałam program do prania wełny, wyłączyłam też wirowanie. O ile to drugie polecam, tak program do prania wełny to była przesada - buty ociekały z wody dwa dni, schły prawie tydzień, a i tak nie były zupełnie czyste. W przyszłości wypiorę je jako syntetyki w 30st :)





Choć buty wymagały dodatkowego, ręcznego czyszczenia z plam po błocie, to główny cel prania został osiągnięty - NIE ŚMIERDZĄ. Nic się nie rozkleiło, żadne nici nie puściły, siateczki są całe.
Prałam model Nike Revolution.


N.

niedziela, 2 listopada 2014

WeekEnd - Układanka


WZLOTY I UPADKI

Tydzień zaczęłam z mocnym postanowieniem poprawy odżywiania się. A potem jakoś tak wciągnęło mnie życie, że dopiero w okolicach czwartku przypomniałam sobie o swoich nierealizowanych planach. Poniedziałek w pracy miałam nieco sztywny, wszak kolana nie do końca dobrze radziły sobie z kontrolowanym przysiadem, więc jak mi coś spadło na ziemię, to rolowałam kręgosłup do skłonu i dopiero podnosiłam daną rzecz :D Współpracownicy mieli ubaw, ja dużo ruchu, więc po półmaratonie nie miałam nawet zakwasów (ha!). Zaskakującym było, jak dużo energii mam, chęci do działania, produktywnych poranków itp., a im bliżej weekendu, tym gorzej - energia gdzieś się ulotniła, kręgosłup znów dał o sobie znać, kilkaset przysiadów na siatkówce również nie pozostało bez kwaśnego echa.. a przecież przez ten czas nie przebiegłam ani 100 metrów! Czyżby to nie treningi biegowe tak mnie tyrają? :>

Wczoraj odbyłam grobbing - trzy nekropolie, prawie 10 km w nogach (mam nadzieję, że nie bulwersuje Was fakt, że włączyłam Endomondo na cmentarzu.. ;p), cały dzień wyjęty z życiorysu i jeszcze spęd rodzinny wieczorem (jak zawsze kończący się nieco za późno). Dziś jeszcze wizyta u Babci i może, ewentualnie, choć niekoniecznie, w końcu usiądę na zadku i odpocznę. I może zaplanuje w końcu coś zdrowego do jedzenia!

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

Jedzenia co prawda nie ogarnęłam, ale buty biegowe wyprałam. Chyba nawet już wyschły, choć biegać na razie nie zamierzam. Sądziłam, że uda mi się zagłaskać swój organizm w ramach regeneracji po połówce, jednak plany, a rzeczywistość..cóż :)

W tym tygodniu już koniecznie ruszam z budowaniem gorsetu mięśniowego! Choć tego nie widać, mam wrażenie, że moje nie trenowane nijak ciało rozpływa się, traci fason ^^ Jest takie nie moje

FILMIK MOTYWACYJNY

What's your Limit? Pan z tego filmiku tuż przed rozpoczęciem sezonu alpejskiego (zeszły weekend) zerwał sobie Achillesa -.- 

Mam świadomość, że to podsumowanie jakieś takie mało konkretne jest, ale na dobrą sprawę, to niewiele się działo w tym tygodniu. Praca, dom, przemyślenia. Dużo myślenia, czasem dziwne wnioski, jakieś wątpliwości, chęć zmiany otoczenia. Tak to jest, jak się regularnie nie ogarnia pierdolnika w głowie - gdy w końcu dojdzie do głosu, człowiek zaskakuje sam siebie swoim cynizmem. Z tą złotą myślą zostawiam Was na resztę niedzieli i życzę słonecznego tygodnia!

N.