środa, 22 lutego 2017

Ugniatanie kamieni


Czasem nie chce mi się pisać konkretów.
Z początkiem lutego planowałam wrzucić kilka słów o życiu (bo nie tylko bieganiu) w masce antysmogowej (nawet zdjęcia zrobiłam!), jednak życie mnie pochłonęło, okręciło wokół palca, a następnie skutecznie spacyfikowało. Posłusznie stosując się do zaleceń lekarza: chory ma leżeć, niby miałam duuużo czasu do zagospodarowania, ale instynkt samozachowawczy był silniejszy i nie zmuszałam się do gapienia w monitor komputera.

Potem miała być notka o biegu, na starcie którego nie stanęłam. Nawet myślałam skrobnąć kilka słów o imprezie z perspektywy koleżanki, z którą miałam biec, ale ta do dnia dzisiejszego na wspomnienie tamtego dnia jeży się i bluzga xD Mam wrażenie, że wszystkie niedociągnięcia, których doświadczyła podczas odbierania pakietu i samego startu, nieco ją przerosły - niech się uczy, w maju powtórka z rozrywki!

Potem skończyło mi się zwolnienie i z opcji chory ma leżeć w przeciągu kilku godzin wskoczyłam na lvl zapierdol jak zawsze. Po pierwszej godzinie pracy chciałam umrzeć. Tydzień laby pozwolił mi jako tako ogarnąć infekcję (pociągająca jestem do dziś, ale temperatury ni mom), jednak serce potrzebuje znacznie więcej do powrotu do normy. I zatoki! Tak, na jodze okazało się, że zatoki dopiero zaczynają swoje show :)

Czas niebezpiecznie przyspieszył, a na weekend dałam się porwać w (pa)góry. Objedzona, opita i uchodzona, kilka przemyśleń spłodziłam, jednak po wstępnej autoryzacji post oddalił się w ciemny kąt internetów. Muszę nauczyć się odpuszczać - całe to przejmowanie się innymi odbija się tylko na moim zdrowiu, a mówienie innym, żeby ogarnęli swój ogródek i tak sytuacji nie zmienia.

Zmęczona psychicznie (na szczęście wypoczęta fizycznie!) z przytupem wjechałam w nowy tydzień i nowy turnus w robocie. Choć trafniej byłoby napisać, że to nowy turnus wjechał we mnie. Walcem. To jest w sumie komiczne, że co trzy tygodnie KAŻDY pracownik ma na ustach dwa zdania: ja pierdl oraz ten turnus jest najgorszy. Potem okazuje się, że w porównaniu z kolejnymi wcale taki zły nie był, chociaż obecny będzie dość wysoko w rocznym rankingu - ktoś tak zdenerwował szefową, iż odwołała nasze niepisane prawo do wybaczenia pacjentowi niewielkiego spóźnienia (wielokrotnie pisałam o tym, że 5-cio minutowy poślizg może zdarzyć się każdemu i nawet tego nie odnotowujemy - przeważnie takie spóźnienie nie zaburza pracy, nie powoduje opóźnienia w przyjęciu następnej, najczęściej punktualnej już, osoby). Od poniedziałku zniknęły wszystkie kartki z informacją, iż spóźnienie powyżej 5 min powoduje utratę zabiegu danego dnia. Teraz przyjście na styk opatrzone jest komentarzem, a chociaż minuta spóźnienia - odmową wykonania zabiegu. Więc wyobraźcie sobie co się dzieje!

Do tego ta pogoda! Osobiście wolę śnieg i mróz, niż to, co teraz odbywa się za oknem, hucznie zwane przedwiośniem, a przede wszystkim wolę stabilną sytuację ciśnienia atmosferycznego! Poniedziałek był dramatyczny, bałam się wracać samochodem do domu, bo tak mnie pokładało. Wczoraj już trochę lepiej, choć niewiele udało mi się zrobić po pracy. Dziś powtórka z poniedziałku i przespane kilka godzin po powrocie do domu.. Serio, wolę mróz.

To jak już sobie niekonkretnie pomarudziłam, wspomnę jeszcze o jednym z pacjentów, który trafił do mnie na indywidualną w zeszłym tygodniu - ręka jak balon, gorąca, świecąca, w rozpoznaniu stan po złamaniu. W życiu nie widziałam czegoś takiego! Pierwotnie szyna gipsowa, po kontroli w naszym światłym Grodzie Kraka zamieniona na prawilny gips, oczywiście założony za ciasno, pacjent średnio panikarski typ - bolało, puchło, piekło i drętwiało, ale wytrzymywał, więc nie zgłosił się wcześniej. Sumarycznie ręka unieruchomiona przez 8 tygodni!!! Pytam, czy były zaburzenia zrostu - nie. Zatem po co? I jeszcze skóra uszkodzona w dwóch miejscach przy próbie ściągania gipsu. Chyba nie muszę Wam pisać o (braku) ruchomości?
Płakałam ja (ugniataliście kiedyś kamień?), wył pacjent (wolałabym nie być nigdy w jego skórze!), rozstaliśmy się w dużym lęku - z mojej strony głównie o sens dalszych tortur. A następnego dnia przyszedł wesół i oznajmił, że ubrał się dziś sam. Pół ręki mniej, kciuk odzyskał swoją funkcję, a ja dostałam taki zastrzyk powera, że nawet ugniatanie kamieni boli mniej :)

Tym pozytywnym akcentem kończę i idę poćwiczyć - jutro ładowanie tłustego węgla, więc trzeba spalić na zaś!

N.