wtorek, 22 października 2013

Warszawa

Na wstępie przepraszam za głuchą ciszę na blogasku - o weekendzie zaraz Wam opowiem, natomiast wczorajszy i dzisiejszy dzień sponsoruje telefon od Pani Kierownik z placówki, która od przyszłego miesiąca będzie moim drugim domem. Chyba jeszcze to do mnie nie dociera :)

~~.~~

Tymczasem, wspomnienia z weekendowego wypadu do Warszawy przybierają w mojej głowie coraz to nowe kształty, więc czas najwyższy je spisać. Nie ukrywam, że mój stosunek do Stolicy, a właściwie jej mieszkańców jest dość chłodny, momentami wręcz lodowaty. Jedyne dwie osoby, które tam znam, a nie wywołują u mnie reakcji alergicznej, to właśnie znajomi Mężczyzny, którzy wielokrotnie już zapraszali nas do siebie (a ja zawsze znalazłam sto wymówek!) - tym razem z braku argumentu na zostanie w Krakowie oraz faktu, że obiecałam - pojechaliśmy.


1. Pociąg
Jestem stereotypowym krakowskim [czyt. krakoskim] centusiem, więc wizja dołożenia 15zł, by przetransportować swój tyłek w TLK spotkała się z dużym oporem, szczególnie, że za taką kwotę dokonałam zakupów w Bath & Body Works i byłoby mi bardzo przykro, gdybym nie mogła tego zrobić. Pojechaliśmy więc IR siedząc w przedziale prawie sami (obok chrapał jakiś koleś), Mężczyzna dostąpił nawet zaszczytu ujrzenia srajtaśmy, mydła i ręczników w pociągowym kiblu! Normalnie jak nie w PKP!
Co prawda w drodze powrotnej mieliśmy już standard w wykonaniu tego przewoźnika - 4 wagony, a sprzedanych biletów i ich właścicieli z tobołami tylko 4-5 razy więcej.. Ale przyoszczędziłam kolejne 15zł, które poszło na 1,5 piwa w knajpie..

2. Złote Tarasy
Czyli szybki shopping w B&BW - na więcej nie miałam siły, bo torba ciążyła mi niemiłosiernie, w brzuszku burczało, no i te tłumy.. masakra. Przyjezdni, galerianie, lanserzy i gimbusy. Wszystko to tłoczy się pod jednym (zacnym, nie powiem) dachem. Zakupiwszy strawę w KFC (Chodakowska właśnie jęknęła w mojej lodówce), zbliżyliśmy się do stolika, który opuszczała młodzież gimnazjalna. Wiecie, spodnie z miejscem na pieluchę (nietrzymanie moczu.. przykra sprawa w tak młodym wieku..), szmata udająca podkoszulek (już wiem, gdzie trafiają te ciuchy z kontenerów na moim osiedlu ;p), czapka z naklejką lub krasnalka z naszywką i te nieskalane myśleniem twarzyczki. Banda taka po skończonym posiłku wstała od stolika i po prostu odeszła. Po chwili wrócił się jeden, sądziłam, że zabierze po sobie tackę i śmieci, ale gdzie tam! Schylił się po drugą szmatę, udającą sweter zapewne i tyle go widzieli.

3. Komunikacja miejska
Byłam pod wrażeniem! Bilet na 3 dni kupiliśmy na dworcu, choć automaty dostrzegałam potem właściwie na każdym kroku oraz w tramwajach - kosztował on (ulgowy) 15zł, obejmował całą strefę 1 (czyli miasto, bez aglomeracji) i był na sztywnym kartoniku. Dla porównania, analogiczny bilet w Krakowie (bez metra, bo nie mamy.. a nawet jakbyśmy mieli, to byłyby na nie osobne bilety, na 100%) kosztuje 18zł.

Wsiedliśmy do metra (wtedy dotarło do mnie, że w Warszawie jest tylko jedna linia metra! Byłam przekonana, że jest więcej) i nie zdążyłam nawet pierdnąć, jak na stację zajechał nasz pociąg i pofrunęliśmy na Bielany.

Drugi plusik dla komunikacji, a właściwie to dla pasażerów. Tutaj jednak mogę być mocno nieobiektywna, bo poruszałam się po mieście poza godzinami szczytu (w rozumieniu krakowskich godzin szczytu). W Pesach nie ma dużo miejsc siedzących, ale nie ma tam zjawiska babonów z siatami. Bacznie przyglądałam się każdej starszej osobie, która wsiadała do tramwaju lub metra i ŻADNA z nich nie: 1) pociągała nikogo z bara, 2) sapała, stękała, wyklinała, 3) wyzywała od niekulturalnej młodzieży. Nie. Jeśli chciała usiąść, rozglądnęła się w prawo/lewo i siadała na wolnym miejscu (czasem musiała podejść dwa metry, co w Krk urasta do rangi mission imbossibru w wykonaniu starszyzny), jeśli ktoś miał ochotę ustąpić (bo nie było wolnych miejsc), to ustępował. Żadnej agresji i siatobicia.

4. Trzymanie się prawej strony na ruchomych schodach
Ten problem Warszawiaków uwiera mnie odkąd się o nim dowiedziałam. Chodzi o to, by stojąc na ruchomych schodach ustawić się gęsiego po prawej tak, by lewa strona była wolna dla.. no właśnie, dla kogo? Tych, co chodzą/biegają po ruchomych schodach? A od czego, kuźwa, macie zwykłe schody!? Ile czasu oszczędzicie warcząc i spychając tych z lewej na prawą, by zbiec dwa stopnie? 5 sekund? 10? Ilekroć spotykam w Krk takie aparaty, mam ochotę sprzedać kopa w zad, poleci cwaniak jeszcze szybciej.

5. Serwis doliczony do rachunku
Drugiego dnia wylądowaliśmy w Pink Flamingo na burgerach. Dużą grupą, chyba 13 osób. Mieliśmy rezerwacje, więc do rachunku doliczono nam serwis. 10% do KAŻDEJ zamówionej pozycji. W życiu tyle nie zapłaciłam za kawałek bułki, mięsa i frytki. Ma-sa-kra. Centuś z Krk pyta, co to jest ten serwis? Za co tak naprawdę zapłaciliśmy? Za to, że byliśmy dużą grupą? Że sprzedali więcej burgerów i zarobili więcej kasy, niż gdybyśmy nie przyszli? Że nasze zamówienie przynoszono nam na raty tak, że część stołu już kończyła (burgera!!! nie marchewkę, to się dłuuugo je), a część wciąż zwijała się z głodu? A może za to, że kelnerka proszona o dzban piwa i 4 szklanki przyniosła tylko 3 i odwróciła na pięcie nie słysząc już naszych próśb o czwartą? Miałam wrażenie, że w McDonald's obsługują mnie lepiej, gdy zamawiam cizika.. a za serwis nie płacę.

6. Cuda Na Kiju
Dla przeciwwagi. Ceny oczywiście z kosmosu, ale cóż. Bardzo podoba mi się ta knajpa, chciałabym mieć coś podobnego pod nosem. Mają duży wybór piw, polecam gorąco Viva La Wita - zakochałam się w nim równie mocno, co w karmelowym piwie we wrocławskim Spiżu <3


7. Zieleń
Ej, tam wszędzie jest zielono. Na osiedlach - tu jakiś park, tam drzewko i krzaczek - bardzo rekompensują warszawską mdłość architektoniczną.

8. Muzeum Powstania Warszawskiego
Powiedzmy, że liznęłam zawartość - zwiedzanie naprawdę trzeba sobie podzielić na kilka dni, my przebiegliśmy je w 2 godziny i czuję taki niedosyt, jak chyba jeszcze nigdy po wizycie w muzeum. Podoba mi się, że tylko część eksponatów jest za szybą, reszty można dotykać, a jak jest interakcja, to jest ciekawie. Jedyne, co idzie do poprawki, to zdjęcia na tarasie widokowym, na których zaznaczone są budynki, które przetrwały Powstanie - jaka szkoda, że większość z nich jest zasłonięta przez wyrastające wkoło biurowce..

Żałuję jednej rzeczy - nie wzięłam ze sobą butów i fatałaszków do biegania. Wydawało mi się, że nie będę miała okazji pobiegać, a szkoda targać ciężary przez pół Polski, by powdychały warszawskiego powietrza. Okazało się jednak, że po znojach codziennych imprez do rana, tylko ja budziłam się z kogutami i czekałam 3-4 godziny, aż reszta wstanie. Jestem frajerką i tyle. 


Czy Warszawa da się lubić? Nie czuję się przekonana, może mam mniej uwag do samego miasta, natomiast w mieście, co oczywiste, zamieszkują ludzie. A tu różnie bywa :)

7 komentarzy:

  1. To nie tylko w Warszawie się trzyma prawej strony na ruchomych schodach. Oni to z zachodu zgapili. Tacy bardziej światowi przez to są :P Ja osobiście bym kopała w zadki tych co się nie trzymają prawej strony, bo wiem ile czasu można zaoszczędzić na przykład wyjeżdżając z londyńskiego metra (czyli trzy razy ruchome schody plus kilkadziesiąt metrów korytarzy), kiedy zaczyna się pracę o 6.00 a jest 5.57...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 3 razy ruchome schody - okej. Nawet te dłuuugaśne (choć pędzące niczym Struś Pędziwiatr) schody w praskim metrze mogłabym (ewentualnie) zrozumieć. Ale w Warszawie metro ledwo się pod ziemią chowa, więcej schodów do pokonania mam między piętrami w byle galerii :)

      Usuń
    2. No to Ci mówię - są przez to bardziej światowi :)

      Usuń
  2. Trzymanie się prawej strony to chyba akurat zaleta, w Niemczech ludzie wszędzie tak robią i choć nie zawsze wydaje się to koniecznością, to bywają sytuacje, gdy np. ja przybywam na dworzec pół godziny przed odjazdem i mogę sobie spokojnie stanąć i jechać, to ktoś wpada 2 minuty przed i po prostu musi podbiec. Nie wszędzie są też normalne schody, czasem, szczególnie na tych ważniejszych stacjach, te normalne schody są tez bardzo zatłoczone. W Warszawie może tych schodów nie ma aż tak dużo, ale to i tak zawsze pozytywne zachowanie...Jeżeli nie chce Ci się stać za tymi wszystkimi ludźmi po prawej, to zawsze może sobie podejść wolną lewą stroną :D

    Opłata za serwis pewnie była dlatego, że byliście dużą grupą...Ale ja i tak wolę sama zdecydować, czy daję napiwek, czy też nie - bo w końcu jeśli obsługa była kiepska, to za co tu płacić? W Niemczech wypada zawsze dać napiwek, ale też jest to sprawa dobrowolna, więc obsługa stara się, coby na ten napiwek zasłużyć. I tak moim zdaniem powinno być...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ja dalej nie rozumiem dlaczego wielkość grupy ma decydować o tym serwisie i czym ten serwis właściwie jest?

      W Krakowie mamy takie zboczenie, że jeśli się gdzieś nam spieszy, a ktoś stoi nam na drodze, to mówimy "przepraszam" i ta osoba się odsuwa. Nikt nikomu nie warczy nad karkiem i nie popycha. I to mi się wydaje bardziej naturalne, niż ustawianie ludzi po prawej i spóźnialskich po lewej stronie schodów.

      Usuń
  3. heheh nieźlle! ja też jestem centusiem, a serwis doliczany też mnie irytuje okropnie!
    ale lubię Warszawe na tyle,że mogłabym sie [chyba] tam przenieść;]

    a co będzie Twoim drugim domem:)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na stałe na pewno bym się tam nie przeniosła (dobrowolnie ;p), ale rozważam praktyki w tamtejszym Carolina Medical Center, więc na jakiś czas pewnie wybędę.

      Dostałam pracę w uzdrowisku :)

      Usuń