poniedziałek, 1 lipca 2013

Rozrywka w czerwcu

Lipcowe blogowanie otwiera wspomnienie czerwcowych przyjemności - książka i film - jedyne, co udało mi się przemycić między toną zaliczeń, egzaminów, przegranych walk o obronę i wycieczek do Skotnik. Te ostatnie znacząco przyczyniły się do podtopienia lodowca o nazwie książki do przeczytania i choć ubytek już uzupełniłam, to cieszę się, że cokolwiek się w tym temacie ruszyło. Już zaczynałam się o siebie martwić :)


Pierwszą z dokończonych w czerwcu książek była Przygoda z owcą Murakami'ego. Jestem ogromną fanką stoicyzmu i depresji buchających z książek tego autora. Tym razem smaku dodaje pokręcona do granic możliwości i zdrowego rozsądku fabuła. Jak zwykle, bohaterem jest człowiek, któremu właśnie skończyło się dotychczasowe życie, wynikiem przedziwnych okoliczności przeżywa niezłą przygodę (przyjmując ją bez krzty zdziwienia - gdybym ja musiała popierniczać przez pół kraju za nieistniejącą owcą, z pewnością nieco bym się buntowała ;p), po czym wraca w odmęty swej szarej egzystencji. Do tego wszystko pojmuje, zawsze zna powody zachowań innych, taki typowy dojrzały i pogodzony z życiem mędrzec (a nie ma jeszcze trzydziestki..). Jedyne, co mi zgrzytnęło w tej książce, to końcówka - gdy opuszcza górskie rejony i spotyka podwładnego Szefa, kierując go na imprezę. Przecież wiedział co to za impreza! Chwilowe zaćmienie, czy zemsta za zabawę jego życiem? :>

Druga pozycja to raczej przestroga. Dotychczas słyszałam wiele pozytywnych opinii o twórczości pani zwanej Alex Kava. Nie były to na tyle entuzjastyczne słowa, bym zapragnęła przeczytać cokolwiek spod jej pióra, ale gdy przypadkowo weszłam w posiadanie Cieni nocy - dzieła wspomnianej już Alex K. oraz jej przyjaciółek, E.Spindler i J.T.Ellison - postanowiłam głębić jej fenomen. Do lektury zabrałam się w drodze na drugi koniec miasta - godzina podróży w MPK w jedną stronę, godzina w drugą i nagle okazało się, że skończyłam książkę! Trochę mnie to zdziwiło, bo do samych napisów końcowych czekałam na rozwój akcji :D Idea tego dzieła opiera się na ściganiu tego samego seryjnego mordercy przez trzy w/w autorki - niewątpliwie plusem jest to, że nie zauważyłam kiedy zmieniał się narrator, nie było zgrzytu typu 'napiszę to w swoim stylu' (choć nie czytałam niczego z repertuaru tych pań, być może wszystkie piszą na jedno stylistyczne kopyto). Sama fabuła mogłaby być lepiej rozbudowana. Przez lepiej rozbudowana mam na myśli: jakkolwiek rozbudowana. Niech coś się dzieje! Kurcze, trup się sieje, a napisane to jest tak, jak dobre rady w kalendarzu ściennym mojej babci (takim z odrywanymi kartkami) - nuda. Tym samym wyleczyłam się z Alex K. na dłuuugi czas.

Zmęczyłam też (w końcu!) Plac dla dziewczynek Leny Oskarsson. Książkę przygarnęłam podczas ostatnich Targów Książki, skuszona promocją na stoisku Czarnej Owcy i pozytywnymi w tamtym czasie opiniami o niej. Dziś w recenzjach pojawiają się przede wszystkim domysły co do osoby autorki (a może jednak Polka?) i tłumacza (jakaś totalna świeżynka albo najgorszy pseudonim świata). Rozumiem, że na fali popularności szwedzkich kryminałów można wypromować dosłownie wszystko, ale jak już chce się kłamać, to można zrobić to lepiej. W trakcie lektury odnosi się dość mocne wrażenie, że autorka, nawet jeśli jest Szwedką, ma świetne rozeznanie w polskiej kulturze i postrzeganiu realiów tamtejszego życia przez nasze społeczeństwo. Tak jakby autorka pisała powieść pod polski rynek czytelniczy. Przypadek? Nie sądzę ;p
Niezależnie od tego kto książkę napisał, warto poświęcić dwie linijki na podsumowanie treści: było nieźle. Trup jest, więc pod kryminał się podciągnie. Miałam swój typ co do mordercy i się nie sprawdził, przyznam też, że końcówka jest niezłym hardcorem (choć ilość wulgarnych wątków przewijających się przez karty książki jest dość imponująca i szybko można się przyzwyczaić). Ponoć o prawa do sfilmowania tego dzieła szwedzkiej psycholożki (no, ja pierdolę..) biją się dwie wytwórnie (tja, a ja mam zamiar wydać historyjkę o wężowniku ;p), a sama autorka zapowiedziała kolejną powieść - Czarne tango. Jeśli to drugie się powiedzie, chętnie przeczytam.

Przeczytałam jeszcze Tektonikę uczuć Schmitta. Kilka dni zastanawiałam się, co o niej napisać, prócz tego, że była rewelacyjna i bardzo ją Wam polecam. Chyba tylko tyle, że już ostrzę pazury na kolejne książki tego autora :)


Pulę obejrzanych dzieł otwiera The Great Gatsby. Na wstępie przyznaję, że nie widziałam wersji z 1974 roku, z Redfordem i Farrow - w lipcu nadrobię ;p - także moje średnie zachwyty nie są podyktowane hejtowaniem wszystkiego, co już było, a teraz jest odświeżane dla kasy. Choć Dirty Dancing do dnia dzisiejszego przeżyć nie mogę.. No, ale Gatsby! Już wiecie, że mnie nie porwał. Leonardo super-hiper solaryczny, nigdy nie byłam jego fanką, ale ta rola poszła mu nieźle - rzeczywiście, w jego uśmiechu było coś dodającego otuchy i pewności siebie, ale już spojrzenie, którym obdarzał niewiasty jakoś nie było spełnieniem moich marzeń :) Spełnieniem moich marzeń mogłaby być impreza w jego domu (Gatsby'ego, ofc), jak to podsumował Mężczyzna - gruba impreza. Właściwie to tylko scena, gdy Nick pojawia się na swojej pierwszej potańcówce u dużego G, scena potrącenia kochanki Toma i ta, której tłem była piosenka Lany Del Rey, wzbudziły szybsze bicie mego serca (plus strzał oddany do Leo - aż podskoczyłam w fotelu :D). To trochę za mało, by film mnie zachwycił, ot, przyjemny obraz.

Więcej wrażeń oczekiwałam od Poradnika pozytywnego myślenia. O książce krótko wspominałam w poprzednim czytelniczym wpisie - narracja irytująca, fabuła wciągająca. Czyli dobry materiał na film. Niestety, okazało się, że to co opisane w książce, a to co na ekranie, to dwie inne historie. Siedziałam i cały film komentowałam, że to przecież nie tak było (rozumiem, że film często pomija mniej ciekawe wątki, nagina nieco fakty, ale tutaj scenarzysta mocno się zagalopował). To, i pierwsze oznaki infekcji która mną miotała przez kolejne dni, nieco rozpraszały mój odbiór filmu. Czy polecam? Jeśli ktoś nie czytał książki - proszę bardzo, film jest niezły. Osoby po lekturze, podobnie jak ja, będą psioczyć przez 2h ;p

Liczę, że lipiec okaże się dla mnie łaskawszy - przede wszystkim zdrowszy i spokojniejszy. Niech choć 1/3 z moich planów się spełni, a będzie naprawdę dobrze :) 

10 komentarzy:

  1. Ja nie czytałam "Poradnika", ale film mnie kompletnie rozczarował. Jedynie główna rola żenska miała nieco pikanterii, a tak to - film bez sensu.

    Gatsby czeka u mnie w kolejce do obejrzenia, ale trailer już mnie niepokoi... Nie sądze, by film mnie zachwycił - podobnie jak Ciebie... Zobaczymy.

    O żadnej z książek nawet nie słyszałam, ale ja się lubuję w innych klimatach. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A w jakich się lubujesz? :>

      Usuń
    2. Science-fiction, horrory i thrillery. Dramat/romans okazjonalnie. :-)

      Usuń
    3. O, jakiś mocny thriller bym chętnie przeczytała!

      Usuń
    4. No to polecam "Dziewczynę z sąsiedztwa" Ketchuma - historia oparta na faktach. Ale jak dla mnie to jest istny horror... Nakręcili dwie ekranizacje.

      Usuń
    5. Dziękuję! Nie słyszałam, ani o książce, ani o autorze, tym bardziej zakręcę się wokół niej :)

      Usuń
  2. W lipcu zaczynamy Letnie Kinobranie, jeee <3
    We środę wybieram się na Iluzję do kina, zapowiada się świetnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kinobranie!! Zapomniałabym!
      Jestem kinowo zacofana, więc nic o Iluzji nie wiem :(( Ale to mi powiesz, czy warto ;p

      Usuń
  3. koniecznie muszę przeczytać "Tektonikę uczuć" skoro polecasz :)

    podoba mi się twój opis, też w domu jestem samozwańczą krolową muffin ;)
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to mianem Muffin Queen obdarzył mnie kolega z roku, ale samozwańcza jest o tyle lepsza, że jak komuś nie posmakuje, to trudno ;p

      Usuń