sobota, 12 stycznia 2013

Plas łan

Wchodzę dziś na pulpit do nawigacji wszechświatem (czy tam blogiem, na jedno wychodzi ;p) i dostrzegam asystolię* na wykresie odwiedzin bloga! Doktorze, pacjent umarł! :D Spieszę zatem tłumaczyć się ze swojej nawykowej, godnej nagany oczywiście, nieobecności - otóż: życie mnie pochłonęło.

Miniony tydzień wart jest, chyba, opisania :) Ponieważ z powodu drobnej niekompetencji naszej Opiekun Roku nie miałam na czas swojego planu zajęć, toteż nie dokonałam rytualnego, semestralnego zjechania zajęć, w jakich przyszło mi uczestniczyć, a więc daję sobie prawo do narzekania na bieżąco. I dziś tak będzie. W poniedziałek siedziałam w domu, głównie z powodu ucha, na które wtedy wciąż nie słyszałam, na szczęście projekt ze statystyki można robić wszędzie! Łóżko, kibel, szpital, cmentarz, whatever ;p We wtorek już nie było tak kolorowo.. niemiecki i wykład z geriatrii. Ponieważ po 5 latach wciąż słabo mi idzie teleportacja, bilokacja i inne skille, którymi należy wykazać się na fizjoterapii, wybrałam wykład. I nań dowiedziałam się, że najważniejsze kwestie dostaniemy w materiałach.. nosz. Dobrze, że nie poszłam na niemiecki, tyle wygrałam! Na środę planowałam wycieczkę na drugi koniec miasta celem kontynuacji odczulania, jednak objawy towarzyszące zatkanemu uchu dawały się tak mocno we znaki, że postanowiłam udać się do lekarza. I to był cyrk roku :D

Środa była dla mnie też szczególnym dniem, ponieważ tego właśnie dnia, 9 stycznia, jakieś 24 lata temu, moja mama wydała mnie na świat. Nic tak nie poprawia humoru jak rodzina i znajomi przypominający przez cały dzień, że się starzejesz, kolagen już nie ten, studia trzeba skończyć, magisterkę obronić, pójść do pracy itd, itp. Rany, mam 24 lata...

Wracając do wizyty u lekarza. Moja przychodnia funkcjonuje mniej więcej tak: chcesz do lekarza pierwszego kontaktu - dostajesz termin, przy sprzyjającym wietrze, na za 2 tyg. To trochę za dużo jak na ostry niedosłuch, który mi zdiagnozowano ;p Albo przychodzisz rano i wbijasz w jeden z pięciu pozostawionych wolnych terminów na ten dzień. Tak, pięciu.
Przychodzę we środę przed 7 do przychodni. Co prawda od tego roku zapisy są od godziny 8, ale większość ludzi przyzwyczajona jest do tego co było od jakiś X lat, czyli zapisów od 7. Więc przychodzą przed 7, by być bliżej w kolejce. Tak też uczyniłam, ale byli sprytniejsi i wylądowałam dopiero w pierwszej trzydziestce.. <3 Po mnie przyszło kolejne 30 osób. No szał. Oczywiście do mojej Pani doktor się nie dostałam, ale w każdej przychodni są świeżynki, do których nikt się nie chce zapisać, więc zaryzykowałam wizytę u takiej. Zawyrokowała wyżej wspomniany ostry niedosłuch i kazała odwiedzić na krzywy ryj poradnię laryngologiczną, bo w takim stanie nie powinnam czekać na normalny termin. No dobrze, skoro to zalecenie lekarskie.. wchodzę do poradni (po drugiej stronie korytarza) i trafiam wśród pacjentów z terminami załatwianymi jeszcze w zeszłym roku, przed świętami, mam tylko nadzieje, że nie wielkanocnymi, bo mnie zeżrą żywcem! W poradni chaos, bo po zmianie systemu na komputerowy (moja przychodnia właśnie weszła w XXI wiek!) pokasowały się wszystkie rejestracje, co oczywiście momentalnie wykorzystałam ;p do tego ewuś** wszystkim potwierdzał ubezpieczenie, jeno przed obliczem Pani doktor okazywało się, że jednak ubezpieczonym się nie jest. Po dwóch godzinach udało się - wkraczam do gabinetu, krótki wywiad, oglądanie ucha, płukanie, dłubanie, płukanie, płukanie, dłubanie, ciągnięcie, płukanie, dłubanie i trach!! Słyszę!
Słyszę wszystko - oddech Pani doktor, jej dudniące serce, okruchy w klawiaturze, gdy wali w nią paznokciami, pyskówki pań z rejestracji piętro niżej, wykładanie towaru w sąsiadującej z przychodnią Biedronce.. słyszę myśli - no dobra, prócz myśli Mężczyzny, nie słyszę żadnych ;p

Ostatnie dwa dni spędziłam w obiektach krakowskiej AWF - ichniejsze Koło Naukowe wyprawiło konferencję wraz ze szkoleniami, które ostatecznie zmieniły formę z warsztatów, gdzie wszystko robisz na sobie, w warsztaty, gdzie patrzysz jak robią na innych. Nie będę Was zanudzać szczegółami, ale te warsztaty, na które najbardziej się napaliłam okazały się średnie, a te zwiastujące nudę poprowadzone zostały wzorowo. Widać kobieca intuicja czasem zawodzi :)

A teraz wygrzewam swoje przemarznięte wnętrzności i próbuje sobie wmówić, że nauka może poczekać..

___
* asystolia to inaczej brak czynności elektrycznej serca, często ukazywana w serialach medycznych w postaci ciągłej, poziomej linii w zapisie EKG i charakterystycznego piiiiiiiiii dla potwierdzenia, a oznacza to tyle, że serduszko nie bije :(
** ewuś - e-WUŚ - Elektroniczna Weryfikacja Uprawnień Świadczeniobiorców

4 komentarze:

  1. 24 lata. Należy leżeć, ładnie pachnieć i czekać na śmierć? Kurczę, a ja się nalewką natarłam, żeby szyja mnie nie bolała :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie bym sobie poleżała, jednak oczekiwanie na śmierć może się nieco dłużyć i chyba jednak trzeba znaleźć sobie zajęcie ;p Nalewką!? Ale od wewnątrz, prawda? ;p

    OdpowiedzUsuń
  3. Od wewnątrz martini z kiwi, ju rimember :P zblenderowane oooj zacne. A nalewka mądrości roboty matki, z korzenia żywokostu - podobno uzdrawia, leczy nowotwory i naprawia stare rowery ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sex on the Kurdwanów, jak mogłabym zapomnieć ;p
    Po nalewkę się głoszę, kolorowy nabój w drukarce coś niedomaga!

    OdpowiedzUsuń