niedziela, 25 stycznia 2015

WeekEnd - Czasie, zwolnij!


WZLOTY I UPADKI

Trzeci tydzień smarkiem płynący. I chyba, tfu, tfu, odpukać w niemalowane, ostatni ;p Aura za oknem i prognozy pogody wskazują, że zima wraca (choć na chwilę!), więc nawet jeśli mój układ immunologiczny wciąż niedomaga, to może mróz wykosi te wirusy, które zafundowały mi jakże ciekawy początek roku!

Zasmarkana, czy nie, pracować musiałam. I narzekać nie będę, bo chyba mi się mocno przyfarciło, że w ogóle pracuję w styczniu. Nawet szalenie dużo, porównując do stycznia 2014.. Los i grafik rzucił mną na fasony - stanowisko, od którego zaczynałam swoją siarkową przygodę. Nie ukrywam, że czuję się tam niczym królowa włości i rządzę się jak tylko mogę. Swoją kadencję rozpoczęłam od ustawienia pacjentów - bo się rozleźli jak guma w starych majtach! Ma baba zabieg o 14:30, więc przyjeżdża o 13 i robi rozpierdol na pół uzdrowiska, że nikogo nie ma na fasonach! Ja w tym czasie obsługuję pacjentów w innym gabinecie, a o tej nieszczęsnej 14:30 wracam na fasony, bo dopiero wtedy są tam zapisani pacjenci. Pani zaczęła od wydarcia się na mnie, że ona busa ma raz na godzinę i bla bla bla, więc niewiele przejmując się faktem, że jesteśmy na korytarzu, pod czujnym okiem kamer (bogu dzięki nie rejestrują dźwięków ;p) i innych pacjentów, co se przybywają jak chcą, bo im się w domu nudzi, odrzekłam delikwentce, żeby się przespacerowała do planowania i ustawiła sobie zabiegi tak, by jej się z busami zgadzało, bo NIE CHCE MI SIĘ iść jej na rękę, szczególnie, że kosztować mnie to może posadę, a jeśli zdarzy się jej jakieś nieszczęście, to i pozew cywilny. I niech wyzywa mnie jak chce - nie ona pierwsza i nie ostatnia. Słuchajcie, zadziałało ;p

We wtorek poczułam się na tyle dobrze, że odpaliłam sobie jakiś lajt z Chodakowską. Nie jestem w stanie znieść jej usypiającego sposobu prowadzenia tych ćwiczeń, mam dużo zastrzeżeń do prezentowania pozycji wyjściowych i samego ruchu, ale same propozycje są tak podstawowe, że aż idealne na dochodzenie do siebie po trzech tygodniach bezruchu. Zasapałam się, spociłam, zakwasy na brzuchu zrobiłam - mission completed.

Środa stała pod znakiem zamiany ról - tym razem to ja byłam pacjentem i z zafascynowaniem poddałam się najszybszemu na świecie badaniu palpacyjnemu, którego rzetelność z pewnością bym negowała, gdyby nie fakt, że jego autorka znalazła to, co znaleźć miała, właściwie od kopa, w przeciwieństwie do całego sztabu jej poprzedników, którym sama musiałam wymacać swój problem. Szacun, pani doktor!

Kolejnego dnia realizowałam się na borowinie, w zastępstwie za koleżankę. Ten dzień był tak intensywny, że aż brakło mi czasu na przygotowanie sobie lunchboxa na piątek ;p Wróciłam też na siatkówkę i grało mi się całkiem przyjemnie, choć jakakolwiek wydolność zdaje się być pojęciem obcym dla mojego ciała.

W piątek prawie, powtarzam - prawie znów pocisnęłam tej samej babie, co w poniedziałek :D Gabinet fasonów mieści dwie wanienki. Na każdą godzinę zapisane są wiec dwie osoby. Rzadko jest tak, że siedzi się tam samemu. Fasony są koedukacyjne i nie byłoby w tym nic niestosownego, gdyby nie dziwny zwyczaj pań w pewnym wieku, by zamiast podciągnąć spodnie nad kolana (wraz z kartą zabiegową pacjenci dostają dokładne wytyczne co mają mieć na poszczególne zabiegi, na fasony na nogi ubrane mają mieć krótkie spodenki lub dres z szerokimi nogawkami, tak by ich podciągnięcie było możliwe. No, ale skoro nikt tej kartki nie czyta, to za ch**a nie można wymagać, by się do tego stosowali..)... więc, panie owe wpoiły sobie, że zamiast podciągania spodni, będą je po prostu zdejmować. Już pomijam to, że czasem moje oczy krwawią.. ale szczytem wszystkiego jest odsłaniać tyłek i mieć pretensje, że obok siedzi mężczyzna i one są skrępowane - w dokładnie tej kolejności. Dzień dobry, gacie w dół, czemu ten pan tu siedzi, przecież to niestosowne..
Pan w końcu wyszedł, przyszła druga niewiasta typu gacie w dół i jak zaczęły trajkotać, to ciężko mi było powstrzymać się przed parsknięciem śmiechem. Oczywiście dostało się też mnie, że na coś takiego pozwalam (bo przecież nie powinnam przyjmować mężczyzny na zabieg, nie daj panie, przyjdzie zaraz kobieta i co wtedy!), a jak już na to parsknęłam, to się jedna oburzyła i znów zwyzywała od nierządnic <3 Mówię Wam, praca z ludźmi to niewyczerpalne źródło atrakcji!

Weekend upłynął pod hasłem Dzień Babci i Dziadka, czyli sprzątanie przez pół soboty, nalot na sklep celem zaopatrzenia w prezenty, niedziela już właściwie spędzona z Dziadkami i teraz chwilka dla siebie, a właściwie dla bloga i przygotowania do jutrzejszego dnia. Strasznie szybko mija mi czas, dopiero piłam szampana z gwinta na tarasie przeoratu, a tu już ostatni tydzień stycznia przed nami!

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

Jeśli tendencja bezchorobowa utrzyma się u mnie w nadchodzącym tygodniu, to już chyba czas wdziać buty biegowe. Mam też pełno zaległości z ostatnich tygodni do nadrobienia. Niestety na więcej planów pozwolić sobie nie mogę, bo ten tydzień będzie jeszcze bardziej pracowity, niż miniony i może się okazać, że znów będę funkcjonować w trybie sen - praca - obiad - sen. Oby nie.

BIEGUSIEM - JOGUSIEM

Nie biegałam, to jasne ;p Ale się joguję od dwóch dni i całkiem mi z tym fajnie (fajnie, bo nie mam zawrotów głowy i nie przewracam się przy byle zmianie pozycji). Brak biegania ma też ten plus, że wracam do swojej dawnej gibkości - w końcu skłon w staniu i dotknięcie dłońmi podłogi nie sprawia mi problemu (hell yeah!).

PLAYLISTA TYGODNIA

Nie lubię ćwiczyć w ciszy, ale nijak nie pasowały mi do jogi kawałki, które zapuszczam podczas biegania, czy podłogowych popisów. Z pomocą jak zawsze przyszło spotify i playlisty do ćwiczeń. Te jogowe są dość zróżnicowane - dynamiczne, spokojne, medytacyjne, srakie i owakie. Upatrzyłam sobie jedną, łączącą zarówno kawałki instrumentalne, idealne do praktyk, ale też nieco bardziej żywiołowe, coby sobie popłakać na koniec ;p (serio, zdarzyło Wam się płakać podczas Savasana!?)



Zmykam do książek - trzeba przygotować się na jutro do pracy. Przydałby mi się taki weekend, bym w końcu odpoczęła. Może luty będzie łaskawszy w tej kwestii :)

N.

1 komentarz:

  1. Naprawdę, nigdy nie mogę wyjść z podziwu ile atrakcji dostarcza Ci praca ;D

    OdpowiedzUsuń