niedziela, 1 lutego 2015

WeekEnd - In your face!


Czy ja przypadkiem nie paradowałam w tym tygodniu z informacją na czole/plecach "weź mnie zgnój, wykorzystaj, wyżyj się na mnie, obraź lub zwyzywaj"? Mam niejasne wrażenie, że połączenie aury za oknem, deficytu słońca, przedłużającego się blue monday powoduje, że ludzie pozwalają sobie na nieco za dużo. Piszę tu konkretnie o pracy, bo poza nią nie mogę narzekać na jakiekolwiek niedogodności.

WZLOTY I UPADKI

Niewątpliwym awansem społecznym było nowe zarządzenie Prezesa, iż mamy się z kolegą rotować na sali gimnastycznej. Takiej małej, do ćwiczeń indywidualnych. Dla mnie super, mam okazję poćwiczyć sobie PNF. Dla pacjentów gorzej, bo jak już się przyzwyczają do terapeuty, to wraz z nowym tygodniem dostaną nowego. W taki właśnie sposób odziedziczyłam pewną panią, która jednego dnia potrafiła mnie totalnie rozsierdzić, by drugiego, gdy już nawet mnie się nie chciało, zaskoczyć sumiennością. Pewnie już wiecie, że nie lubię pacjentów, którzy olewają rehabilitację. A już zupełnie nie rozumiem ludzi, którzy sami za to płacą, nierzadko ciężkie pieniądze, by potem obijać się i snuć historyjki, byle tylko się nie spocić.

Do tej cudownej huśtawki (bo zagłębiwszy się w przypadek pacjentki spędziłam cały wieczór na planowaniu jej terapii, by dowiedzieć się, że właściwie to jej się nie chce, więc znowu straciłam kupę czasu...) doszły nieporozumienia w kwestii na którą godzinę miałam być w pracy, gdzie w danym momencie mam być, dlaczego nie mam ochoty z marszu prowadzić gimnastyki zbiorowej, a w ogóle to nic nie pomagam! Czasem fallus z jasnego nieba mnie strzela, gdy widzę, co się dzieje w moim miejscu pracy, a w tym tygodniu wybitnie strzelał mnie dzień w dzień. Jest jakieś niepisane prawo, iż pracownicy etatowi nie tykają się brudnej roboty (kąpiele siarkowe, borowina) - tej, po której nie wiesz jak się nazywasz, do domu trafiasz na autopilocie, a potem leżysz kilka godzin, bo kręgosłup napierdala tak, że tracisz władzę w nogach. Tylko fizykoterapia i sala gimnastyczna. I im się nie chce poprowadzić gimnastyki grupowej, niech zrobi to Natik, która przez dwie godziny siłowała się z ćwiczenio-oporną pacjentką komercyjną, potem z drugą, ambitną, więc i mnie się bardziej chciało angażować (i zmęczyć), następnie ogarniała zabiegi siarkowe, aquavibrony i ze zwieszonym jęzorem zbiegła na salę gimnastyczną, by zastąpić rzygająco-srającą koleżankę, która dojść do pracy nie jest w stanie (mamy epidemię grypy żołądkowej) - bez jedzenia, bez sikania, bez jakiejkolwiek przerwy. Bo państwo etatowcy są tak bardzo zmęczeni pierdzeniem w stołki. 
Szykuje się kolejny kryzys zawodowy. Jak nic.

We czwartek byłam już tak wkurwiona, że gdyby nie siatkówka, zabiłabym kogoś w piątek.

Bo w piątek zaczęła się sraczka przedwyjazdowa turnusu rehabilitacyjnego. Turnus ten trwa do poniedziałku włącznie. Jednak elementy nie mają zamiaru siedzieć do końca, muszą jechać już teraz, bo kotki w Rumunii stracą futerka, jeśli zostaną do końca turnusu. Zaczęło się wielkie odrabianie zabiegów z poniedziałku i wielkie wyklinanie mnie, bo nie zgodziłam się im tych zabiegów podbić na karcie. Bo jaką mam pewność, że któreś z nich nie zginie w wypadku komunikacyjnym wracając do domu? I co potem powiemy w NFZ? Że w poniedziałek trupa kąpaliśmy w siarce?

Sobota to już było apogeum. Nie chcę mi się o tym pisać. Ludzie są tak rozczarowujący, tak wulgarni, tak zachłanni, kłamliwi, głupi i jednocześnie przekonani o swojej racji, jedynej słusznej, że aż żal z nimi obcować. Na myśl o pójściu jutro do pracy odczuwam niesmak. Gdybym chciała użerać się z trudnymi dziećmi, zostałabym pedagogiem specjalnym, nie fizjoterapeutą. Drodzy kuracjusze, dorośnijcie w końcu!

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

Mieć wyjebane na pracę równie mocno, co etatowcy. 
Spędzić więcej czasu z Mężczyzną.
Biegać dalej.
Skończyć czytać to cholerne Getting things done ;p
Pójść do fryzjera.

BIEGUSIEM

Szau nie ma, ale bieg był. Mój trener z czasów koszykówki w gimnazjum zwykł mawiać Ale Ciechocinek! ilekroć ruszaliśmy się jak muchy w smole. Dziś byłam taką muchą.. ba, ślimakiem w smole, zdyszana, usmarkana (który to już tydzień? ktoś jeszcze liczy?), ale szczęśliwa. Z tego szczęścia skatowałam sobie nogi wbiegając na wszystkie okołowiaduktowe schody ;p

DOKUMENT TYGODNIA

Niewątpliwie w tym tygodniu poświęciłam duuużo czasu na filmiki w sieci. Trochę youtuba, trochę polecanych przez innych filmików, norwescy blogerzy w Kambodży... te klimaty. Jest jednak jeden dokument, który wpadł przed moje oczy nieprzypadkowo - The Climb. 45-minutowy materiał opowiada o Lindsey Vonn, topowej narciarce alpejskiej, wracającej na najwyższe stopnie podium po urazie kolana. Nie wiem na ile orientujecie się w rehabilitacji sportowej, ale różnica miedzy nią, a rehabilitacją zwykłych śmiertelników to po prostu kosmos. Szczególnie czasowy. Po takim urazie (złamanie bliższego końca kości piszczelowej, zerwany ACL i MCL) ja lub Wy wracalibyśmy na narty pewnie ze dwa, trzy lata. Sportowiec wraca do formy po 9 miesiącach. Jednak nie w tym przypadku, gdzie coś poszło krzywo i konieczna była kolejna operacja. Lindsey zaliczyła dwuletnią przerwę w karierze, straciła Sochi, ale znów jest na szczycie, ostatnio pobiła nawet dotychczasowy rekord kobiet w wygranych zawodach - ma 63 złote krążki. Nawet jeśli narciarstwo alpejskie, Lindsey, czy rehabilitacja leżą poza Waszymi zainteresowaniami, zobaczcie, bardzo motywujący dokument!

Mnie czeka dziś jeszcze emaliowanie paznokci i simsy - jak dajo, to biere ;p
N.

1 komentarz:

  1. Też dziś byłam ślimakiem w smole, ale.. w sumie i tak było przyjemnie :D

    No, a podsumowując wpis.. "Miej wyjebane, a będzie Ci dane" ;)

    OdpowiedzUsuń