środa, 30 kwietnia 2014

Niektórzy ludzie lubią pierdolić*

* pierdolić to po krakowsku m.in. mówić od rzeczy :)
Odkąd podjęłam studia ocierające się o medycynę, moje podejście do relacji lekarz-pacjent uległo drastycznej zmianie. Mam świadomość, że przychodząc do lekarza z gotowym rozpoznaniem i planem leczenia dowodzę jedynie swojego zarozumialstwa i staję się wrzodem na tyłku - przynajmniej ja tak widzę pacjentów, którzy z podobnym nastawieniem przychodzą do mnie :)

W sumie to nie o tym chciałam pisać.. Co sobie cenię we własnej osobie, gdy przekraczam próg gabinetu lekarskiego (w roli pacjenta), to konkret na ustach. I nie chodzi tu o konkretne leczenie, tylko jasno określony problem. Wielokrotnie zdarzało mi się w drodze do domu przypomnieć sobie, że coś jeszcze chciałam od ortopedy (a kolejny termin za rok, jak NFZ da..) i pluć sobie w brodę. Od paru lat przychodzę do lekarza przygotowana. Jeśli kwestii do poruszenia jest dużo, spisuję je na kartce. Pojawia się jakiś niepokojący mnie objaw? Też spisuję. Staram się ubierać swoje odczucia w coś znaczące słowa (wie pani, bo mnie tu tak, o tu, nie, tu, tam bardziej, o! tu! tak, no, to mnie tam takie jakby igiełki, nie... raczej młotki? tykały? ale to rzadko.), by diagnosta nie musiał dopowiadać sobie mojej historii. Nie trzeba być do tego wielce wykształconym - głowa, noga, ręka, plecy, brzuch - te części ciała znamy wszyscy. A jeśli nie znamy, wystarczy pokazać ręką lub palcem. I powiedzieć, czy boli, uciska, piecze, może swędzi? Tikanie i tentegowanie to zbyt ogólnikowe zwroty.

Jednak nie o nomenklaturze chciałam pisać.. Jaki jest efekt takiego podejścia do wizyt w przybytkach zdrowia? Nie traci się swojego i lekarza czasu. Konkret, wymiana informacji, plan działania i out. Stąd moje wizyty u doktorków trwają góra 10 min (z wyjątkiem wiercenia w zębach, zaglądania do pochwy i dyskusji z dermatologiem), oczywiście, każdy pacjent może wymagać mniej lub więcej czasu, ale nie wierzę, że wypisanie mi skierowania do alergologa może trwać 3 min, a pani lat 60 jedynie 48 min (tak, włączyłam stoper)!!

Spędziłam w poniedziałek 2,5h stojąc (bo na ławce pod gabinetem mieszczą się tylko 4 osoby, a czekało nas prawie 20..) po debilne skierowanie, które wypisane mi zostało, dosłownie, w 3 min.

Co więc robią ludzie w tych gabinetach, że tyle to trwa?
Pierdolą. I teraz piszę to z perspektywy terapeuty, osoby wysłuchującej tych pierdoletów. Ludzie w porażającej większości przychodzą się rehabilitować, bo dostali skierowanie. Nie potrafią określić jaki mają problem, co ich boli, czym zajmiemy się teraz, czym później. Jest im to obojętne. Byle ich podotykać i wysłuchać opowiastek.

A gadają o wszystkim, choć przeważają opisy wnuków (wiecie, jestem dobrą partią ;p), dzieci, sąsiadów, pogody, złego dojazdu do uzdrowiska, itp. Jeszcze gdyby nudzili o swojej chorobie, to może dałoby się wyłapać jakieś istotne informacje. Jeśli ich wysłuchasz choć raz, następnym razem opowiedzą ci o niewdzięcznych dzieciach, zdradzających mężach i brodawczaku, który grasuje na pobliskim basenie. O leczeniu kobiecych spraw, polityce w kraju, winietuska i kaczogrodzie.

To samo dzieje się w gabinetach lekarskich - pacjentka zamiast powiedzieć, że ją zabolało, gdy podnosiła coś ciężkiego, nakreśla barwnie całe tło historyczne pt. mamy z mężem działkę i była taka ładna pogoda w sobotę, miało nie padać, choć pokropiło, ale rano, gdy zajechaliśmy było słonecznie, to się za plewienie zabrałam, mąż przetykał wtedy kibel w szopie i gdy kropić zaczęło, a było to tuż po ogarnięciu skalniaka, a jeszcze przed bigosem, który przywiozłam w słoiku do odgrzania, chciałam pochować narzędzia i zabrać krzesło i jak się schyliłam, to rany boskie! jakiś grom z jasnego nieba, aż mi tchu zabrakło i ciemno się przed oczami zrobiło i jakem upadła na kolana, no w niedziele przy adoracji tak nie padam, tak mnie w plecach strzykło! (nawet nie wiem jak to się pisze..).

I teraz pomyślcie, że taką 60+ boli nie tylko garb ;p

Rzecz jasna, pierdolenie nie jest jedynie domeną pacjentów. Widzę po swojej rodzinie, że wraz z wiekiem u niektórych jej członków narasta potrzeba nawiązywania kontaktu (przeważnie jednokierunkowo) i gadania, gadania, gadania dla samego gadania. O niczym, powtarzając wkoło te same historie, udzielając wszystkim swoich zajebistych rad (jak zawsze będąc zorientowanym w sytuacji słuchacza). Nie wiem, jak u Was, ale ja jestem w takim wieku, że nieustannie planowany jest mi ślub i wesele, stado dzieci, muszę zmienić pracę, bo to, co robię to potwarz i dlaczego nie mam umowy o prace, dlaczego wciąż jestem w Polsce!?

Zastanawiam się też czasem, czy ci ludzie w ogóle zwracają uwagę na reakcję swojego rozmówcy. Nie zważają na grymas, rosnący bulwers na twarzy lub jawne oznaki znudzenia. Czasem nie zauważają nawet, że wyszłam z gabinetu! Jeśli już dadzą dojść do słowa, nie słuchają tego co mówisz - możesz im powiedzieć, że śmierdzi im z ust, a i tak będą kontynuować swoje wspomnienia związane z JP2 (matko, dwa tygodnie przed kanonizacją miałam ochotę wywiesić kartkę na drzwiach proszę nie rozmawiać o wierze, religii i JP2, ale wiem, że nikt nie czyta tych kartek, które już tam wiszą, więc po ciul marnować papier. Teraz przed nami kilka dni słuchania o samej kanonizacji, kto ile płakał, jakie datki dał i co nasz papież mienił w jego życiu :rzyg:).

Jakie to szczęście, że w dobie internetów jeśli ktoś pierdoli, po prostu klikamy krzyżyk w prawym górnym rogu ekranu :)

3 komentarze:

  1. Dlategóż właśnie stronię od chodzenia do lekarza, jeśli to tylko możliwe :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I oby nie było potrzeby!

      (A swoją drogą, tyle się mówi o profilaktyce, regularnych "przeglądach", a jak człowiek ma podejść do rodzinnego po głupie skierowanie na cokolwiek, to go szlag trafia - i jak tu chcieć się regularnie badać?)

      Usuń
  2. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń