czwartek, 10 kwietnia 2014

FAP - Filozofia i Atrakcje Pracy: To nie ja jestem dla pacjentów, tylko oni dla mnie!

Wracając z Biedry, obładowana jajkami i mąką, pisałam w myślach wstęp do tej notki. Żem słaba dziś, więc odpuściłam bieganie, dzięki czemu mam 60 min (wolnego biegu ciągłego..) na zaszycie się przed ekranem komputera, w ciepłym dresie, z herbatą na podorędziu - celem FAPu, oczywiście :) Niestety wszystkie piękne słowa umknęły z mej głowy ledwie przekroczyłam próg domu, toteż wstęp jest mało porywający, podobnie jak poniższe wypociny. Niemniej, enjoy!


***
Piątek, borowina, przychodzi ostatnia pacjentka. Komercyjna.
Koleżanka upycha do kabinki i próbuje dojść na jaką to właściwie okolicę ciała ma się odbyć zabieg. Bo mamy nowe karty pacjentów, z których ktoś wspaniałomyślnie usunął rozpoznanie i zlecenia zabiegów <3 Poleciała skonsultować kartę z biurem usług, a ja w tym czasie zdałam się na samoświadomość pacjentki i przygotowałam okład na bark. Po jakimś pierdyliardzie pytań (a wystarczyłoby dać mi dokończyć moją gadkę dla świeżynek..) udało mi się położyć delikwentkę wraz z okładem i zaczęła się batalia o czas zabiegu - bo dlaczego 10 min? przecież na karcie jest 15! (co prawda w odniesieniu do kąpieli siarkowej, ale co tam, jeden pies..).
Gdy w końcu udało mi się opuścić jej kabinkę, poleciałam do kierowniczki ustalić, na którą godzinę w końcu mam się pojawić w poniedziałek w pracy. Zeszło mi trochę na jej poszukiwaniach i pogaduszkach, więc gdy wróciłam na borowinę, okazało się, że 10 min barkowej pacjentki już minęło i to prawdopodobnie z niezłym gratisem. Przystępuje do rozwijania i się zaczyna..
- Ale to już!?
- Już. Prawdopodobnie nawet udało się pani przemycić te dodatkowe 5 min, gdy utknęłam u kierowniczki.
- Ten zabieg jest wspaniały, jest jak lek, który przynosi ulgę w gorączce. (dafaq?)
Rozwijam koc, folię, chwytam za kompres i słyszę:
- Musi już pani to zabierać!? Przecież tak mi pomaga!
- Cieszę się bardzo. Zabieg już się skończył, więc zabieram.
- Ale dlaczego, przecież i tak to pani wyrzuca!
- Yyy (dafuq vol 2), no tak..
- To nie może mi tego pani jeszcze zostawić, na kilka minut!
- Nie, czas zabiegu już się skończył.
Próbuję ściągnąć z niej kompres, ale go trzyma i nie chce puścić.. rozumiecie to? Skoro na rozsądek nie ma co liczyć, to uderzam w empatię:
- Proszę pani, czas zabiegu już minął, i tak siedziała pani dłużej, a ja osobiście chciałabym już iść do domu i nie robić darmowych nadgodzin.
- To proszę iść się już przebrać, zdejmie to pani ze mnie, gdy będzie pani wychodzić.
Nosz, kurde bele, może jeszcze zamówić lawetę i odwieźć wraz z leżanką do domu!?

***
Dwa dni po tym, jak kolega z pracy odwiedził fryzjera (zauważenie czego zajęło mi kilka godzin..), mój umysł postanowił się ze mną pobawić podczas snu. Śniło mi się, że kolega ten coś ode mnie chce, mimika jego twarzy, ton głosu i postawa sugerują, że to coś ważnego i oczekuje ode mnie działania. A ja na to odpowiadam: S., ale to nie jesteś ty, masz na głowie stare włosy, a przecież byłeś u fryzjera i naprawdę są inne!

***
Nadjechał nowy turnus szpitalny, który niewątpliwie zapamiętam na długie lata. Zawsze, ale to ZAWSZE, wśród pacjentów znajdzie się jakiś osobnik, który daje ostro popalić - jak w życiu, ludzie są różni. Zwykle na turnus takich perełek jest kilka, do policzenia na palcach jednej ręki. Jednak tym razem mamy do czynienia z istnym oblężeniem (i nadwyrężeniem moich sił), nosz, co druga osoba robi taki cyrk na kółkach, że kolega (ledwie pół roku po studiach ;p) ogłosił wypalenie zawodowe po pierwszym tygodniu pracy z nimi. Mnie kryzys złapał dopiero w tym, bo gdy wydawało mi się, że poznałam już tych ludzi z ich najgorszej strony, więc raczej niczym mnie już nie zdenerwują, zepsuła mi się wirówka. A na drugi dzień - druga.

Poniedziałek, chwilowa śmierć urządzenia do masażu wirowego kończyn dolnych. Rzecz miała miejsce podczas zabiegu kuracjuszki mieszkającej w uzdrowisku, więc przeprosiłam panią i zaproponowałam, że jeśli wirówka wróci do życia, zadzwonię po nią i odrobimy zabieg. Z kolejnymi, szczególnie ambulatoryjnymi pacjentami nie było już tak łatwo. Gdy w pracy pojawiła się nasza Złota Rączka, padła diagnoza, iż całe wnętrze zawalone jest kamieniem i nie dziwota, że silnik nie może ruszyć (ruszył po dźgnięciu śrubokrętem ;p) - wirówkę udało się wskrzesić po kilku godzinach, choć rzęzi teraz tak, że w duchu odliczam dni do spalenia kolejnego silnika.. Kolejnego - ponieważ jeszcze tego samego dnia popołudniu (o czym dowiedziałam się dopiero we wtorek rano), spalił się silnik wirówki na ręce. Tam zapisanych jest ok. 3x więcej pacjentów, więc możecie sobie wyobrazić ile bluzgów się nasłuchałam :)

Dlaczego bluzgów?
Otóż w świadomości tegoż uroczego turnusu uroiło się chyba, że spalenie się silnika jest jakimś aktem mojej [sic!] złej woli i należy mi nawtykać i zwyzywać. Ja, do każdego z pierdyliarda pacjentów tamtego dnia, ze stoickim spokojem i nadwyrężonym gardłem wychodzę z informacją, iż mają udać się do planowania zabiegów i przełożyć go na inny dzień lub zastąpić innym zabiegiem, by im to nie przepadło, a w odwecie słyszę:
- żebym sama sobie do tego biura lazła,
- że chyba sobie żarty z pacjentki robię, że jak przychodzi na zabieg na nogi, to wirówka na nogi nie działa, a drugiego dnia ta na ręce, właśnie, gdy ona ma zabieg na ręce,
- że babony w planowaniu są nieprzyjemne i niewychowane. i jakieś tępe (ah, wychowanym być..),
- że to jest niepoważne, by nikt nie potrafił naprawić drobnej usterki (buhaha), co więcej, by tak miotać pacjentami od gabinetu do gabinetu, że to oni (pacjenci) są dla nas (pracowników uzdrowiska), a nie na odwrót (trochę się to kłóci z moją logiką, ale tych kilka miesięcy pracy z materiałem ludzkim nauczyło mnie jednego - nie dyskutować).

I słucham ja tego bełkotu przez 7h, z kamienną twarzą (chyba zafunduję sobie botoks, przynajmniej nie będą mnie potem bolały mięśnie od prób nie parsknięcia śmiechem), jednym uchem przyjmując słowa pacjenta, mieląc je w mózgu na szum morza i odgłos wrzeszczących mew, by w przerwie na oddech prelegenta, wtrącić kontrolnie, że spalenie się silnika nie jest moją winą i miło by było, gdyby pan/pani nie unosił na mnie głosu.

***
Przy okazji zapowiedzi ostatniego FAPowania wspomniałam o kibel-gate i zapomniałam o tym napisać -,- Chodzi o to, że ktoś, zrażony stanem kibla po aktach defekacji któregoś z pracowników (uprzedzam nasuwające się Wam pytania - nie, dla mnie sranie w pracy jest jak sranie w szkole - po prostu nie.), postanowił wystosować pisemną prośbę o zmianę zachowania. Aż prosiło się o komentarz (i znów - nie mój, nie noszę długopisu do kibla ;p):


Jeszcze przez 2 tygodnie po pojawieniu się tej kartki specjalnie chodziłam do owego kibelka, by zobaczyć, czy kogoś jeszcze wzięło na poezję :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz