poniedziałek, 13 stycznia 2014

II Bieg Wielkich Serc

Tadam! Jednak nie muszę spuszczać kurtyny milczenia na swój udział w tym biegu. Było miło i poszło mi całkiem nieźle (jak na mnie) - 0:27:48, co w klasyfikacji open dało mi 404 miejsce (na 728 sklasyfikowanych startujących - swoją drogą, ciekawa jestem jak do tego ma się widniejący w regulaminie limit 600 osób..) oraz 51 miejsce (na 133) w mojej kategorii wiekowej (K20).

Jak już się pochwaliłam, to teraz kilka słów o imprezie. II Bieg Wielkich Serc był biegiem charytatywnym, z którego wpisowe przeznaczone zostało na WOŚP. Trasa biegu to Bulwary Wiślane, więc płasko jak po stole, z krótkim podbiegiem i zbiegiem przy nawrotce. Takie ukształtowanie terenu rodziło we mnie obawę, że rzucę się jak rumak do boju i umrę na 2 km ;D Moje ścieżki biegowe to zawsze góra-dół, więc jak znajdzie się kawałek płaskiego, to odbywa się nań przebieżka (from zero to Usain Bolt) - nie umiem inaczej biegać. Poniżej mapa trasy i zrzut z mego endo dla zaobserwowania szalonych zmian ukształtowania :)



Zapisy odbywały się przez platformę DataSport. Co ciekawe, sądząc po ilości skarg na fanpage'u Biegu, dużo osób nie wpadło na to, że samo zapisanie się nie gwarantuje udziału w biegu, należy jeszcze uiścić opłatę startową. Zwracam honor, Katja poinformowała mnie, że w czasie, gdy ona zapisywała się do biegu prawomocny był inny regulamin, a o jego zmianie zapisane osoby nie zostały poinformowane.. Mimo, iż zapisałam się dość wcześnie, dopiero po ok. 1,5 tygodnia przy moim nazwisku na liście pojawiła się OKejka. Pisałam nawet w tej sprawie do organizatorów, ale uspokoili mnie, że moją kasę dostali, a aktualizacja będzie później.

Odbiór pakietów startowych (tu też mała dygresja, wiecie, że byli ludzie, którzy sądzili, że w pakiecie startowym biegu charytatywnego będzie np. odzież techniczna itp? facepalm) zaplanowano na sobotnie późne popołudnie oraz niedzielny ranek przed biegiem. Mając na uwadze to, że dużo osób przyjeżdża spoza Krakowa lub po prostu lubi odkładać wszystko na ostatnią chwilę, udałam się po pakiet w sobotę. Może kolejka nie będzie jakaś duża. No, i nie była, właściwie to nie było żadnej kolejki, podeszłam do mojej części lady, wylegitymowano mnie, wręczono reklamówkę z darami losu i popędziłam do domu. 

Dla ciekawskich, w pakiecie startowym był numer startowy, serduszko WOŚP, reklamówki od sponsorów oraz kupon -15% w New Balance. I odblask (szt. 1) Intersportu - gdybym miała trzecią nogę, byłby jak znalazł ;p;p

W nocy z soboty na niedziele obudził mnie łomot. Podniosłam roletę i ku memu przerażeniu zobaczyłam latający poziomo marznący deszcz? śnieg? grad? Drzewami miotało podobnie jak podczas przelotu Ksawerego! I ja mam w tym biegać!? Na szczęście w niedziele było znośniej - podmuchy były delikatniejsze, cholernie lodowate i oczywiście niosące ze sobą deszcz ze śniegiem. Przyjemna aura to to nie była, ale zdarzało mi się biegać w dużo gorszych warunkach, więc ze skupienia na biegu tylko czasem wyrywał mnie lodowaty dreszcz biegnący pod kucykiem ;p

Podobnie jak część biegaczy, do ostatniej chwili grzałam kości w Galerii. O 11.40 miała się odbyć wspólna rozgrzewka, więc wraz z rodzicielską drużyną dopingującą, udałam się na start. Tam okazało się, że każdy rozgrzewa się we własnym zakresie. No cóż, czepiać się wszystkich niedociągnięć w organizacji tego biegu, to jak napisać kolejnego posta tej objętości, a skoro był to bieg charytatywny, to nie mam prawa się niczego czepiać ;p Wrzucę tylko od siebie, że czasem lepiej nie obiecywać rozgrzewek, ciepłego picia na mecie i zabezpieczenia trasy - jak się czegoś nie obieca, to potem nikt się nie unosi, że tego nie było i już :)

Rozgrzana na własną rękę, choć nie oszukujmy się, rozgrzałam się dopiero w okolicach 2 km, zdecydowałam, że kurtałka jednak na mym grzbiecie zostaje. O, o ciuchach też Wam napiszę, a co ;p Planowałam biec tak, jak na co dzień biegam - długie legginsy (które właściwie są bielizną termiczną narciarską..), koszulka z krótkim rękawem, bluza, opaska na uszy, polarowy komin na szyi oraz rękawiczki. Skarpetki, buty i coś do dodatkowego ogrzewania Achillesów. Wychodząc z domu porwałam ze sobą jeszcze wiatrówkę i już w drodze do samochodu uznałam, że to chyba dobry pomysł. Czy trafiłam ze strojem? Generalnie tak. Wiatrówka niestety nie jest przepuszczalna tak, jak bluza, więc na ostatnim kilometrze zrobiła mi się sauna, jednak nie wyobrażam sobie przyjmowania tych podmuchów wiatru na nieosłoniętą nią klatę. Momentami żałowałam, że nie mam czapki, bo jak mi podwiało pod kucykiem, to brrrr :/ Ale nie mam czapki do biegania, więc cóż ;D

Może przejdźmy w końcu do biegu ;p Wystrzał, tłum ruszył. Organizatorzy prosili, aby ustawiać się podług swoich możliwości biegowych. Efekt? Pierwsze 1,5 km to kluczenie między ziomkami z psami, kijami nordic-walking, wózkami inwalidzkimi i dziećmi. Dla jasności, nie rzucam się o to, że brali udział w biegu, rzucam się o to, że startowali z pierwszych linii. Na pierwszym kilometrze doganiam jakiegoś gościa z potomkiem. Potomek opadł z sił i co zrobił? Zatrzymał się. Nie wiem jakim cudem go przeskoczyłam, ale się udało i dziecię żyje. Ale wkurw miałam taki, że dopiero koło 4 km zauważyłam, że zapętliły mi się dwie piosenki i słucham właściwie tego samego od 20 min.. 

Tak więc, pierwsze 1,5 km to slalom, potem rozwijanie prędkości, bo jak usłyszałam w słuchawce jakim tempem zasuwam, to mnie czarna rozpacz wzięła.. Trzeci kilometr to pętla, więc delikatny podbieg - dogoniłam nań pana, który pchał wózek inwalidzki i powiem Wam, że dopierniczał tak, że dopiero na tym podbiegu go przegoniłam - ogromny szacunek dla obu zawodników :) Potem zbieg i lawirowanie między kałużami. Tu miejsce na pozdrowienia dla pana stojącego na środku ścieżki, jak się później okazało, zabezpieczającego dziurę w asfalcie swoją niewzruszoną postawą :D Trzeci kilometr zaliczony, tempo zadziwiająco dobre, ostatnia prosta, więc spinam zmarznięte poślady (mamusiu, jak mi było zimno w tyłek!) i jeszcze przyspieszam. Teraz ludzi do omijania jest dużo mniej, większość trzyma się prawej strony alejki, więc nie muszę ryzykować kąpieli w Wiśle przy wyprzedzaniu. Wkurw mija, dociera do mnie muzyka, ale perspektywa zdjęcia rękawiczki, by pomajstrować na telefonie powoduje, że postanawiam zostać z Davem Gahanem już do końca biegu.


Mijam kolejne mosty i nagle wyrasta przede mną podbieg, chociaż nawet nie, po prostu, asfalt się nieco unosi, a mi się tak strasznie nie chce ;p Tempo utrzymałam, ale finisz to już jakiś pokraczny mi wyszedł, zmobilizował mnie jakiś dzieciak przede mną (bo jak to, będzie przede mną na mecie? oooo, nie!). Wbiegłam na metę z gracją kontuzjowanej kozicy i miną kota, który już się wysrał. Zdjęcie z mety zdjęciem roku <3

Najgorzej wspominam próby oddania numeru startowego - odpięcie 4 agrafek po omacku (przed oczami wszechświat, bo nawet nie dali mi pochodzić w kółko i uspokoić serca, tylko już, dawaj numer!) urosło do rangi rozbrajania bomby. Już bez numeru, za to z medalem na szyi udałam się do herbatopoju u Rodziców i wraz z nimi do przytulnej, ciepłej, suchej galerii :)



Wnioski ze startu, bo chyba warto potraktować ten bieg, nawet jeśli tylko charytatywny, jako naukę:
- obrabować bank i kupić w końcu spodnie do biegania, bo jak w końcu przyjdzie zima, to będzie zimny smuteczek,
- rozeznać się w sposobach przytwierdzania numeru startowego do ciuchów bez użycia agrafek (bo niszczą materiał),
- znając wcześniej trasę biegu poświęcić 1-2 treningi na jej zbadanie/poznanie i przygotowanie planu na zawody, bym nie musiała tak, jak teraz biec asekuracyjnie, bo niby jest łatwo, to mogę pognać bardziej, ale przecież nie wiem ile tak mogę gnać, nim wymięknę.
- więcej przebieżek z uśmiechem na twarzy - przyda się do fotki na mecie ;p

I co dalej? Czekam na zapisy do biegu na 10k w ramach Cracovia Maraton - mam nadzieje, że się uda wbić, bo już nawet znalazłam sobie plan treningowy! Po drodze nie planuję żadnych startów, chyba, że coś ciekawego się urodzi. Lub już się rodzi, a ja o tym jeszcze nie wiem :)
Jeśli dotrwaliście do końca tej noty, to jestem pod wrażeniem ;p Niebiegających ostrzegam - nie zaczynajcie, bo to okropnie wciąga! A biegających pozdrawiam i do zobaczenia na kolejnych zawodach!


10 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratki, ciśnij dalej! Moją mamę zmotywowałam do jakiegokolwiek ruchu i teraz dzielnie maszeruje-truchta po lesie, robiąc takie interwały :P Może też kiedyś zacznę biegać po lesie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ola, znając Twoją kartotekę medyczną ;p jeśli masz zamiar biegać po lesie, to ubierz kask/toczek/garnek dla bezpieczeństwa ;p

      Usuń
    2. Kask, garnek, kamizelkę kuloodporną oraz skafander astronauty... jest szansa! :D

      Usuń
    3. Możemy ewentualnie obłożyć trasę materacami i poduszkami, gdyby się okazało, że w pełnym umundurowaniu nie możesz się ruszać :D

      Usuń
  3. Co do przytwierdzania numeru startowego bez agrafek: najpopulraniejsze są pasy na które wpinasz numer startowy, pierwszy z brzegu dla przykładu: http://www.runnersclub.pl/product-pol-19079-pas-do-biegania-NEWLINE-NUMBERBELT.html
    Ja nie lubię tego rozwiązania - zapinam go agrafkami na koszulkę. Jeśli start jest w zimie, kiedy mam bluzę, to na wierzch zakładam koszulkę do której przypinam numer. Raczej nie startuję w kurtce, bo to dla mnie sposób na przegrzanie. Wogóle tej zimy w kurce biegałam może 2 razy, a robię 5 treningów tygodniowo. Jeśli masz bieliznę termo + 2-gą warstwę w postaci bluzy oddychającej i jednocześnie chroniącej przed wiatrem to w zupełności wystarczy. Ale nie namawiam przesadnie - wiadomo, każdy ma swoje indywidualne odczucie zimna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie biegam za wiele w tej kurtce - kupiłam ją jesienią, gdy nie miałam jeszcze bluzy, ale zawsze wracałam cała mokra. Potem kupiłam bluzę i jak na razie (z podkoszulkiem pod spodem) sprawdza się idealnie. Przydałaby mi się jakaś koszulka z długim rękawem, blisko ciała i wraz z bluzą dałoby radę - o ile oczywiście nie przyjdzie pora deszczowa :)

      Na biegu widziałam, że wiele osób robi tak, jak Ty - koszulka na bluzę i na niej nr startowy. Z pasem myślę byłoby u mnie jak z saszetką na biodra - ja swoje, ona swoje. No, i chyba potrzeba dwóch takich pasów, żeby nr nie latał?

      Usuń
    2. Z tego co widziałam zazwyczaj ludzie montują na jedym pasie. Dla mnie to rozwiązanie to też kosmos, bo nie lubię niczego co mi się telepie i obija o ciało w okolicach bioder (a na tym poziomie często kończą pasy na mecie maratonów). Powiem Ci z drugiej strony, że agrafki jakoś specjalnie nie rozryły mi nigdy koszulki, więc też na razie nie widziałam sensu doktoryzowania się w tym temacie. Jeśli chodzi o bieliznę termo z długim rękawem - ostatnio widziałam reklamę % w Decathlonie - mam od nich właśnie taki wynalazek i jest bardzo ok. Co do kurtek - rozgrzewkę przed zawodami robię w dodatkowej warstwie, bezpośednio przed startem oddaję asystentowi ;) coby się nie wyziębić i zakładam ją na mecie.

      Usuń