niedziela, 8 marca 2015

WeekEnd - Lżej


Niedzielny wieczór, w przerwach między warstwami emalii nakładanej na paznokcie (Essie, tak bardzo #nabogato ;p) odpalam bloggera. WeekEnd czas spłodzić. Tymczasem telefon świergoli, że już czas udać się do innego rozpłodowego miejsca - łóżka. Nie tyle celem rozpłodu, co snu, wszak jutro znowu budzę koguty!

No, ale jak to tak iść spać o 21? Poza tym, lakier wciąż mokry ;p

WZLOTY I UPADKI

Pomstowałam kiedyś, że powinnam otrzymywać dodatek do pensji za szkodliwe warunki pracy - siarkowodór. Po tym tygodniu do swoich wniosków dołączam dodatek za obcowanie z ludzką głupotą. 

Pani komercyjna Płacę, to wymagam podważyła siarkowość wody siarczkowej, w której kąpała była się. Wiecie, za mało siarki w siarce.. Zdarza się nierzadko, iż przyjezdni myślą, że nalewamy im wannę kranówy do której dosypujemy siarkę w proszku :) Ale Pani wiedziała, że mamy swoje źródełko. Jakim więc cudem miałam jej szykować za mało siarkową kąpiel? Jeśli jednak zdecyduje się wnieść na mnie skargę (yay, moja pierwsza skarga <3), to kadra znów będzie miała skręt kiszek ze śmiechu.

Pan komercyjny (ale nie generalizujmy..) Płacę, to chcę się nachapać po wejściu do wanny napełnia sobie siareczką plastikowe butelki. To była dla mnie nowość - brać siarki spod swoich jaj.

Nie, koniec FAPów. 
Pozostając jednak w tematyce okołomedycznej, środa znów spędzona jako pacjent. Większym kabaretem, niż ten w poradni onkologicznej okazuje się być sytuacja pod odbywającą się tuż obok komisją lekarską (tym razem weryfikacja kart parkingowych). Rozpoczynając od doktorów medycyny wszelakiej wyuczonych przez google po wielce schorowane elementy, które cudem przy życiu się trzymają, tak słabo, tak ciężko, niepełnosprawni tak bardzo, ale gdy trzeba dobiec do wolnego miejsca na ławce pod gabinetem, to nawet dwie kule nie przeszkadzają. Mam nadzieję, że im te karty parkingowe zabrali.

Czwartek na hardkorze, tak jak lubię. Praca, Lidl, malowanie u Mężczyzny, obiad (kolacja?) i sruu na fitnessy, bo multisport ;p Wybrałam jogę z moim ulubionym joginem, który to znowu wybrał na tamten wieczór tortury na rollerze i opracowywanie punktów spustowych. Dobrze, że było ciemno na sali, łzy leciały strumieniami. Wróciłam do domu przed 23 skonana i szczęśliwa. Bo chyba w końcu etap chorowania mam za sobą! Nie pozwalałabym sobie na taki optymizm, ale to już tydzień bez gorączki, he he ;p

Piątek siarka, sobota siarka. Niedziela słoneczna i na chilloucie. Czuję jak spływa na mnie ten stan whatever i mam nadzieję, że utrzyma się przez cały nadchodzący tydzień. Bez przejmowania się debilami, bez stresu, bez napinki. Janusze życia zawsze się znajdą.

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

W kwestii planowania treningu siłowego jest jak zawsze w takich sytuacjach - im więcej się dowiaduję, tym mniej wiem :) Więc może zacznę po prostu od tego, co lubię.
Z planowanych na ten tydzień dwóch notek, poza WeekEndem, wyszła tylko jedna. Ale to i tak 100% więcej, więc nie narzekajmy! 

NIE-BIEGUSIEM, BO JOGUSIEM

W tym temacie bez większych zmian. Na liczniku całe 0 km.

Nie wiem, czy to dzisiejszy spacer, słońce, czy wracające siły witalne, ale jest mi jakoś lżej. Co prawda daleko mi do wiosennego hurra-optymizmu (kocham zimę, śnieg, mróz, handlujta z tym), nie określiłabym się też mianem meteopaty, jednak wyraźnie jest mi dziś lżej. I wcale nie obraziłabym się, gdyby tak pozostało :)

Miłego i słonecznego tygodnia!
N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz