niedziela, 11 stycznia 2015

WeekEnd - Ruina


WZLOTY I UPADKI

W przeciwieństwie do poprzedniego, ten tydzień ciężko nazwać ciekawym, czy intensywnym. Po dość produktywnym poniedziałku nastał chorobowy wtorek i tak już zostało właściwie do czwartku/piątku. Wszelkie plany biegowe, nordicowe, siłkowe i towarzyskie poszły w odstawkę. Okropny ból głowy, brak akomodacji wzroku (ile nowych siniaków nabytych podczas wycieczek do kuchni, bo szafa przecież stała inaczej..), wkurw i godziny w przepoconej pościeli, której nawet sama nie mogłam sobie zmienić, bo moje serce nie potrafiło ogarnąć nawet minimalnego wysiłku fizycznego. No, i bezsenne noce, bo przecież sypiałam głównie w dzień.

W piątek postanowiłam się ruszyć - mam świadomość, co się dzieje z ciałem, które głównie leży, a jeśli już się przemieszcza, to 5 metrów, do kibla. Odstawiłam pseudoefedrynę, która co prawda pozwala mi nie utopić się we własnych smarkach, ale robi z serca jednobiegową skrzynię biegów. I zasiadłam do jogi. Po kilkunastu minutach praktyki dorobiłam się takich zakwasów, że do dziś nie zelżały. 

Piątek był też dniem moich urodzin. Leżąc zdyszana na macie po Powitaniu Słońca (jakże wysiłkowym..:/) przypominałam sobie o tych wszystkich zajebistych pomysłach na spędzenie tego szczególnego dnia, które błąkały mi się po głowie. Niestety, wyszło jak zawsze - świętowałam w domowym zaciszu. 

Sobota upłynęła po znakiem żeberek z Wieliczki i koteła kuzynki. Alergia na kocie furo nie pomagała, ale ubaw miałam przedni - Bonsai aka Koteł aka Wzdęta Kita ma coś ok. 3 miesięcy (ze schroniska, więc do końca nie wiadomo) i jest tak głupi, że aż zabawny ;p

No, a dziś 3. Bieg Wielkich Serc, który w sumie mogłabym odpuścić, ale potraktowałam jak zwykły trening. Trochę słabszy, bo po chorobie. I cóż, trochę słabszy jest tu dużym uproszczeniem, ale czego się spodziewać, gdy większość mięśni w zaniku?

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

JEŚLI wierzganie kończynami podczas polekowych koszmarów nocnych uznamy za nordic walking, to swoje zeszłotygodniowe postanowienie jak najbardziej zrealizowałam ;p Do wyzwania anatomicznego też dołączyłam, ale nie powtarzałam nic prócz pierwszej lekcji, bo oczy nie współpracowały (za to mam zajęcie na dziś!). A do Lidla nawet bym nie dotarła i choć żałuje, że nie mam maty tej maty do ćwiczeń, to z ciuszków też nic nie kupiłam. 100% skuteczności! ;p

I teraz, jak myślicie, planować cokolwiek i na przekór znów się rozchorować, czy prychnąć na ten podpunkt nosem? :p

BIEGUSIEM

.... :D

Tym sposobem dzisiejszy WeekEnd wyszedł dość ubogo. Nie był to najlepszy tydzień tego roku. Na szczęście przed nami jeszcze 51 do zagospodarowania!

N.

6 komentarzy:

  1. A ja byłam w Lidlu, ale nic mnie nie zachwyciło, może dlatego, że stałam się strasznie wybredna :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to nic porywającego nie było - buty z Lidla to tragedia, więcej sobie tego nie zrobię, ciuszki były jakieś takie.. przeciętne, piłkę mam, taśmy mam, resztę mam w pracy lub na fitnessach. Tylko maty żal, bo grubsza od mojej i tania. Mam nadzieje, że na wiosnę zrobią porządną kolekcję biegową!

      Usuń
  2. Pani, zdrowieć! Chorowanie to moja para ee kaloszy :D jak wyleczysz katar, to zapraszam do siebie do Czarującego Czarusia <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuźwa, leków mi nie starczy na te Wasze koty! ;p
      Kataru właściwie nie mam, jak tylko przejdzie mi galareta w czaszce, to przybywam!

      Usuń
    2. Dobra, już mam katar, gigantyczny! :/

      Usuń
  3. Zdążysz jeszcze nadrobić :D niech żyją początki nowego roku :D

    OdpowiedzUsuń