czwartek, 25 sierpnia 2016

3. Bieg Nocny

Helloł!
Sierpień prawie minął, to można w końcu wrzucić wpis :) I to nie byle jaki - wspominki z trzeciego biegu mokrego! nocnego! 


Szalenie mi się nie chciało. Bo piątek trzynastego, który dla potwierdzenia porzekadła był dla mnie jakąś masakrą w pracy. Deszcz, który mało nie zawrócił mnie na starcie. Wizja zrywania się o 5 następnego dnia, bo przecież praca nie poczeka aż się wyśpię. No, i definitywny brak przygotowania.
I tak stałam na minuty przed rozpoczęciem biegu pod parasolem Mężczyzny, po raz kolejny zastanawiając się po co mi to? oraz cholerne krakoskie centusie, nawet koszulka bawełniana, bo tańsza, jak nasiąknie, będzie ważyć drugie tyle co ja! :) W końcu wychodzę na ten deszcz, odliczamy do startu i w drogę!

Trasa była taka sama, jak w zeszłym roku. Tylko trochę bardziej mokra, a deszcz ograniczał widoczność. Piesi włazili na trasę, prosto pod rozpędzonych biegaczy, na moich oczach jeden gościu trącony przez biegnącego, niekoniecznie szybko, innego gościa, przeleciał przez jezdnię i wyrył w barierki o.O A nie dobiegliśmy nawet na Planty..

Tam jak zawsze szarpanie tempem i wyprzedzanie ziomków biegnących ławą obok siebie, omijanie zbłąkanych przechodniów i wysłuchiwanie przekleństw tych, którzy utknęli za barierkami - czyli klasyka biegów ulicznych. Deszcz cały czas przybierał na intensywności, ciuchy chlupotały, ale było mi przyjemnie chłodno.

Z pisaniem postów po tak długim czasie jest jeden problem - szczegóły umykają, zostaje tylko ogólne wrażenie. Sprowadza się ono do senności, zmęczenia i wody, która zbierała mi się w rękawach koszulki i musiałam ją wylewać średnio co kilometr :D Reszta to po prostu bieg, całkiem przyjemny, ale nie tak ekscytujący, co dwa lata temu. A, i jeszcze rozwiązane sznurówki na Bulwarach, tuż przed wodopojem, na którym wychyliłam duszkiem dwa kubki, taka byłam spragniona, choć jak wyżej wspominałam, cały bieg czułam się miło schładzania.

Z Bulwarów za Mostem Dębnickim pamiętam jeszcze to niesamowite skupienie (twarz mnie bolała od mrużenia oczu!) - ulewa pokryła asfalt warstewką wody, która mieniła się dokładnie tak samo, jak Wisła.. non-stop miałam w sobie lęk, że wbiegnę do rzeki :D

Potem już tylko etap dobiec i obiec Błonia. Niejednokrotnie pisałam, jak bardzo męczy mnie psychicznie błoniowe krążenie i mam wrażenie, że mój mózg w końcu postanowił wymazywać wspomnienia mojej obecności tam - gdy próbuję sięgnąć pamięcią do tej majowej nocy, pojawiają się obrazy, owszem, ale z pierwszego lub drugiego biegu nocnego - z tegorocznego - nic. Tylko meta, kolejka po medal i ulga, że Polar zaśpiewał czas poniżej godziny.


U progu mieszkania czekała na mnie Matka z miednicą. Rozebrałam się jeszcze na wycieraczce, dostałam wódkę z herbatą w dłoń i wlazłam do wanny pełnej gorącej wody. Jak można się domyślić, ledwo wyszłam z tej wyskokowej kąpieli (;p), ale cud się stał - nie byłam chora! Ledwo też wstałam następnego dnia do pracy, ale kto powiedział, że biegactwo czyni życie prostszym/lepszym?

Na pewno czyni życie bardziej kolorowym.
N.

2 komentarze:

  1. Kręcenie się wokół Błoń to prawie tak fajny pomysł jak organizaowanie pętli na trasie biegu... Jak szczur w kołowrotku! :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie dlatego w większości krakowskich biegów musi się znaleźć rundka po Błoniach :D

      Usuń