niedziela, 3 stycznia 2016

Najlepsze w 2015


Witajcie w nowym roku!
Nie porwałam się na biegowe podsumowanie minionych dwunastu miesięcy, by przypadkiem się nie zdołować. Rozliczeń z postanowień noworocznych też nie będzie - pamiętacie akcję Rok dobrych nawyków? - no właśnie, ja też o niej zapomniałam w trakcie :) To był średni rok, pochłaniający mnie w czynnościach i sytuacjach, na które niekoniecznie miałam ochotę. Stawiający na mej drodze trudnych ludzi. Pozostawiający po sobie takie sobie wrażenie. Dlatego wypiszę dziś siedem rzeczy/sytuacji/wydarzeń, które pozytywnie wyryły mi się w pamięci i którymi chciałabym wspominać 2015 rok.

1. Zorganizowane zajęcia z jogi

Z początkiem roku wkręciłam się mocniej w praktykę. Z braku know-how chwytałam się różnych gotowców - a to Nike Training Club, to Yoga with Adriene, ewentualnie Yoga with Celest. Tak szukałam swojej drogi w internecie, aż w marcu wpadłam na genialny w swej prostocie pomysł - praktykować pod okiem kogoś, kto się zna. Zaczęłam uczęszczać na zajęcia grupowe dwa razy w tygodniu i to była najlepsza rzecz jaką mogłam uczynić dla swej praktyki. Okazało się, że wszystko robię źle :) Dosłownie każdą asanę trzeba było poprawić. Joga to szczegóły, dużo szczegółów i dziś wiem, że potrzeba drugiej osoby do wyłapania błędów. Dopiero teraz, po prawie roku (!) grupowych praktyk, mam odwagę rozłożyć (kari)matę w domu i próbować asan na własną rękę - choć tylko tych, które wiem, jak mam czuć. 

2. Dwa fajne kursy

Zawodowo ten rok także był rokiem stagnacji. Udało mi się wybrać na dwa ciekawe kursy kliniczne, dotyczące barku i kolana. Ich największym plusem było podsumowanie technik z kilku(nastu?) metod, dające bardzo praktyczne narzędzie do gabinetowych zmagań. Jeśli chodzi o kolana, to sezon na pacjentów dopiero się zacznie (wraz z sezonem zimowym), natomiast barki w modzie cały rok i z niemałym zdumieniem obserwowałam jak szybko poprawiają się osoby prowadzone stricte wg zasad poznanych na kursie. 

3. Żużel

W minionym roku doszło do reaktywacji krakowskiego zespołu żużlowego. Gdy tylko mogłam, śledziłam na żywo zmagania Speedway Wanda Kraków, inhalując się oparami metanolu :) Był nawet pomysł, bym została podprowadzającą, ale wciąż nie mam pomponów.

4. Zakup zegarka biegowego

Od 2014 roku pragnęłam Garmina. Najpierw FR 10, potem FR 210, przez chwilę skłaniałam się nawet do FR 15. O swoich rozterkach niejednokrotnie pisałam, tego typu inwestycje zawsze spotykają się z dużym oporem rozsądku. Wspomniane modele wyszły z produkcji, używane często były już po gwarancji, a bieganie z coraz większymi smart-cegłami doprowadzało do szału. Nie pamiętam jakim nurtem popłynęły moje rozkminy, ale swoje pragnienia przelałam na produkt marki Polar. Chyba chodziło o pulsometr. Czaiłam się długo, aż znalazłam ofertę marzeń. Mężczyzna zapolował na allegro (ja jestem słaba w licytacjach, on jest wyjadaczem) i weszłam w posiadanie Polara M400. To były najlepiej wydane pieniądze w minionym roku!

5. Przeczytana trylogia Murakami'ego

Mowa o 1Q84. Tomy leżały u mnie grubo ponad rok, czekając na swoją kolej. Chciałam zasiąść do nich w takim momencie, gdy będę mogła poświęcić na czytanie dużo czasu, móc odpłynąć, nie przerywać sobie co kilka kartek. Jednak taki czas nie nadchodził, więc któregoś październikowego dnia po prostu zaczęłam czytać. Uwielbiam ten stan przeorania umysłu, w którym pozostawia mnie każda kolejna książka tego autora.

6. Sezon ślubny

Któregoś dnia nieopatrznie podliczyłam ile wydałam w minionym roku na śluby i wesela znajomych. To był błąd, nie róbcie tego! Lepiej skupić się na zabawie, a tej nie brakowało. Część z imprez wiązała się z weekendowymi wyjazdami, co pozwalało mi na spędzenie ze swoim Mężczyzną wieeelu godzin. Na co dzień mi tego brakuje, ba, zawsze mam obawy, że jeśli zamieszkamy razem, zanudzimy się ze sobą lub, co w sumie bardziej prawdopodobne, będziemy o wszystko walczyć. Choć kilkudniowe wyjazdy to nie to samo, dają nadzieję, że potrafimy się dogadać i o siebie troszczyć (a przynajmniej ja czuję się otoczona troską). Grafik ślubny na 2016 już mnie rozwala, tym bardziej kieruję swoje myśli na ten wspólnie spędzony czas :)

7. Wypad do opery

Mama wyciągnęła mnie na Carmen. Opera Krakowska stoi już od kilku ładnych lat, jednak dostać się tam to większe przedsięwzięcie logistyczne, niż upolować torebkę Wittchen w Lidlu! Bilety schodzą w przeciągu kilkunastu minut od otwarcia rezerwacji internetowej, często też okazuje się, że połowa miejsc jest niedostępna, bo wiadomix, ktoś już pulę biletów rozprowadził po znajomkach. Jednak Matka nie spała, bo odświeżała stronę opery i udało się. Dużym zaskoczeniem dla mnie było udogodnienie w postaci napisów (sic!). Teraz idąc do opery nie trzeba znać libretta, nie trzeba martwić się nieznajomością języków obcych (było po francusku) - na pewno w jakimś stopniu zachęca to osoby dotychczas trzymające się od tego typu instytucji z daleka, by przyjść, poznać inny odłam kultury. O ile wcześniej upoluje sobie bilet.

W 2016 rok wchodzę dość spacerowym krokiem. Dużo śpię, leżę, czytam, oglądam filmiki na YT. Nie chcę na razie nic planować, postanawiać, zarzekać się, bo minione dwanaście miesięcy przekonało mnie, że mogę sobie chcieć i robić, a życie ma na mnie inny plan. Teraz odetchnę, potem się rozkręcę :)

N.

2 komentarze: