sobota, 25 lipca 2015

(W)Kur(w)acjusz polski

Mój osobisty hit tego tygodnia.

Pacjentka, lat dużo (nie mogę napisać, że starsza, bo to nieładnie mówić o starszych ludziach, że są starsi, dziwne czasy), z cech charakterystycznych: postawa umieram na twoich oczach, chyba, że trzeba stoczyć bój o pierwszeństwo na zabiegu, wtedy popierdalam sprintem.

Poniedziałek.
Do gabinetu z drzwiami wpada Pacjentka, oznajmiając, że oto jest. Pewnie na wypadek, gdybym nie zauważyła jej obecności. Przywitałam, poinformowałam, że ma usiąść w poczekalni i poczekać (pani zawitała tylko 2h przed czasem, ale fallus z tym). 
- Ale ja muszę mieć zabieg teraz!
- Teraz wszystkie fasony są zajęte, proszę poczekać.
- Ja jestem lekarzem. W stanie spoczynku. Muszę jechać do Izby Lekarskiej!
- Rozumiem, jednak fasony wciąż są zajęte, proszę usiąść, szkoda nóg.
- Jaka pani jest okropna, może w moim wieku zrozumie pani, jak to ciężko jest. Nie może mi pani pójść na rękę, przecież jestem lekarzem!
- Przecież widzi pani, że fasony są zajęte, nie będę nikogo dla pani wyganiać z wanny, proszę usiąść, jak się coś zwolni, to panią poproszę.
- Z wszystkimi się tu dogadywałam, tylko pani taka zatwardziała!

Dobrze, że nie z zatwardzeniem ;p

Wtorek.
- N., jakaś baba wyrywa ci klamkę w gabinecie :D
- Luz, nie moje drzwi, kamery są.

Kilka minut później w miejsce mego spożycia kanapki (miałam przerwę) wpada Pacjentka i nadaje, że ona tam omdlewa, żebym się nie chowała (wat?) i zrobiła jej zabieg, bo ona ma fason. Przełknąwszy zawartość jamy ustnej przerwałam jej monolog:
- Proszę pani, mam przerwę, przyjmę panią po niej.
- Ja doskonale wiem, że pani przerwy nie ma, pani robi to specjalnie, a ja jestem lekarzem!
[Koleżanki w napadzie duszności śmiechowej umykają z pola walki]
Wstaję, proszę delikwentkę ze sobą, idziemy pod drzwi gabinetu (po drodze dalej jem, moja przerwa i tak trwa żenująco krótko, a nie będę zapierdalać 9h o kilku gryzach!) i przy wszystkich tam zgromadzonych pacjentach (a już trochę ich czekało) wypalam:
- Proszę pani, tutaj (celuję w godziny otwarcia gabinetu, dokładniej w informację o przerwie) jest dość wyraźnie napisane, iż od godziny 11:00 do 11:20 jest przerwa. Tutaj (wskazuje zegar na ścianie) może pani sprawdzić, która aktualnie jest godzina.
- Czemu mnie pani tak traktuje, ja tu nie wystoję!
- Proszę usiąść.
- Jestem lekarzem! Myślałam, że coś tym zdziałam, ale widzę, że u pani to brak szacunku!
- Zatem proszę dać mi przykład szacunku i na przykład uszanować to, że mam teraz przerwę.

Zgromadzeni pacjenci stanęli w mej obronie, więc musiała dać za wygraną.

Środa.
- Ja chcę dziś nogi.
- Ma pani ręce.
- Znowu są z panią problemy, koleżanki robiły tak, jak chciałam!
- Bo jest pani lekarzem?

Czwartek.
Pacjentka przyszła punktualnie, miała rozpisany zabieg na nogi, więc była ukontentowana. 
- Jednak potrafi być pani miła!
- Czasem mi się uda.

Piątek.
Sikam. Z najazdu małyszowego wyrywa mnie próba wyrwania drzwi z framugą. Ki czort? Pacjentka!
- Jestem. (kurwa, serio?)
- Ma pani zabieg za godzinę, teraz wszystko jest zajęte, proszę spróbować zrobić inne zabiegi i zaglądnąć później. 
- Niech pani nie kłamie, fasony na nogi są wolne.
- Za 3 minuty będą tam pacjenci. Na swoją godzinę.

Pacjentka rzuciła się do gabinetu, z zaskakującą, jak na jej ból brzucha i mdłości gracją wskoczyła do wanienki i po zawodach. Babka, którą podsiadła wpadła w panikę, zaczęły się kłócić, Pacjentka drzeć na mnie, wyzywać, tak się nakręciła, że bałam się, że jej żyłka puści ;p Musiałam poprosić kierownika rehabilitacji o interwencję. Efekt? Pacjentka obsłużona, kolejni pacjenci opóźnieni, ja pozbawiona przerwy, bo w jej trakcie te spóźnienia odrabiałam. Pacjentka jeszcze przez cały zabieg biadoliła, że jestem skunksem, ona lekarzem, ciekawe, czy tak traktuję swoich dziadków, ma nadzieje, że mi życie dokopie i będę cierpieć jak ona teraz itp. Niestety nie użyła ani jednego przekleństwa, nie mogę jej zgłosić do NFZtu do wykluczenia z zabiegów. Ale po wyjściu kierownika odrzekłam jej, iż ja z kolei mam nadzieje, że będąc kiedykolwiek w jej sytuacji, nie będę się zachowywać równie prostacko, co ona.

Koleżanka, która także miała przyjemność z panią Pacjentką aka Jestem Lekarzem W Stanie Spoczynku, pozamiatała: Z ciekawości zapytałam kiedyś jakiej to specjalności była lekarzem i okazało się, że właściwie to była stomatologiem. To co z niej za lekarz!? :D (to opinia koleżanki, nie moja)

Jak ja się cieszę, że sobotę mam wolną!

Przy okazji tego wpisu wspomnę o dwóch kwestiach: słynnej służbie zdrowia oraz (braku) szacunku. Ktoś, kto kiedykolwiek miał coś wspólnego ze służbą zdrowia (teraz mamy ochronę zdrowia), łazi po przychodniach, szpitalach, uzdrowiskach i pieje o tym na prawo i lewo. Nieważne, czy pracował jako lekarz, pielęgniarka, salowa, czy księgowa - jest placówka medyczna w CV? Jestem ze służby zdrowia!

Skoro jestem ze służby zdrowia, to należy mi się specjalne traktowanie. Przyjęcie bez kolejki, kosztem innych, wydłużanie czasu zabiegu, wynoszenie siarki/borowiny z uzdrowiska - bo tak. Bo są służbą zdrowia, to im się należy. Nawet sami smarują sobie kartę zabiegową z każdej strony czerwonym markerem, byle nikt nie przegapił ich statusu. I, oczywiście mają pretensję, gdy nie spełnia się ich zachcianek. To nie są osoby młode, raczej takie, które pracowały w czasach, gdy praca była zawsze i dla każdego. Nie znają lęku związanego ze zwolnieniem, nie rozumieją, że za opóźnianie innych pacjentów mogę wylecieć z dnia na dzień. Że to nie jest moja zła wola, tylko troska o to, bym miała za co żyć kolejnego miesiąca.

Druga postawa to oczekujący szacunku. Bo są starsi, tfu, posunięci wiekiem, tfu, mają dużo lat :D
Generalnie, są bardziej doświadczeni życiowo, niż ja. Jestem jeszcze tym pokoleniem, któremu wpajano szacunek do starszych, kazano ustępować miejsca w autobusie i puszczać trzęsące się osobniki w kolejce w kasie. Święta w tej kwestii nie jestem (mam tu na myśli głównie ustępowanie miejsc gdziekolwiek, zawsze przedkładam siebie nad innych, szczególnie, gdy sama nie jestem w stanie ustać, przeważnie jest wkoło cała garść innych ludzi, w lepszym ode mnie stanie), jednak gdzieś tam mam odruchy wypracowane przez rodziców i dziadków w dzieciństwie. I fallus mnie strzela, gdy przychodzi taki dziad lub baba, obraża mnie, wyzywa, popycha i śmie twierdzić, że to ja jestem niewychowana i nie mam szacunku do ludzi. To nie tylko w uzdrowisku, autobusy pełne są takich roszczeniowych i agresywnych typów, co im się szacunek należy, bo zegar tyka dłużej. Tylko jak szanować takie elementy?

Praca z ludźmi okrutnie rozczarowuje. Jesteś miły? Zaraz cię wydymają. Nie rzygasz tęczą na widok kuracjusza? Co pani taka dziś nie w sosie? Nie jesteś człowiekiem, jesteś ich sługą. Nie masz prawa do uczuć, nie masz prawa do sikania i jedzenia. I masz ich szanować, choć tak naprawdę po 9h tej orki psychicznej nienawidzisz ludzi. Wszystkich.

I to mnie martwi.

N.

1 komentarz:

  1. Babo, powinnaś dostać order uśmiechu za nieziemską cierpliwość. PODZIWIAM.
    Aczkolwiek: "Praca z ludźmi okrutnie rozczarowuje. Jesteś miły? Zaraz cię wydymają."
    - zależy w jaki sektorze pracujesz z ludźmi. W mojej pracy spotykam tylko miłych ludzi sądzących że to chiński market i wszystko za 4zł, ewentualnie idiotów ("przymierzalnie są po lewej - znaczy mam iść w prawo?"), ale takiej chamówy na szczęście nie ma ;)

    OdpowiedzUsuń