czwartek, 3 września 2015

Skromny update


Wiecie, że lubię sobie tak zamilknąć na tydzień, dwa? Ewentualnie miesiąc?

Pewnie siedziałabym cicho kolejne dni, ale zostałam nieoczekiwanie uziemiona przez dermatologa. Nie pobiegam, nie pochodzę, o jodze i innych wygibasach też nie ma mowy. Poruszam się tak zabawnie, że nawet pacjenci robią sobie ze mnie podśmiechujki. Przymusowe ograniczenie aktywności fizycznej zaowocowało niewiarygodną ilością wolnego czasu. Nawet w pokoju posprzątałam! :)

Sytuacja ta jest przykra dla mnie potrójnie. Raz, gdy nie mam jak wyładować agresji po pracy (czyt. na treningu), staję się nieco uciążliwa dla otoczenia. Dwa, półmaraton coraz bliżej, treningów coraz mniej. Trzy, weszłam w posiadanie Polara M400 i niesamowicie irytuje mnie fakt, że leży właśnie nieużywany na biurku, dziecię moje najukochańsze (zaraz po Mężczyźnie). Czasem mam ochotę otworzyć okno i krzyknąć: życie wspaniałe, tyraj mnie bardziej, czekam!, powstrzymuje mnie tylko myśl, że sąsiadująca gimbaza załatwiłaby mi przegląd psychiki w Kobierzynie. 

Dla dobicia poruszę jeszcze dwie kwestie - bieganie i jogę. To pierwsze, dzięki interwencji kolegi z pracy, przestało dostarczać mi atrakcji w postaci skurczu przepony. Był taki moment, gdy na głowie siedziała mi dwójka fizjoterapeutów - nie wszystko jestem w stanie zrobić sama (nie wszędzie sięgnę rękami ;p), nie znam wszystkich metod, ale bardzo chętnie je poznam, najlepiej na sobie. Magiczne sztuczki kolegów wpłynęły też zaskakująco na asany. Praktykuję (mniej lub bardziej regularnie) już z pół roku, ale od jakiś 4 miesięcy tkwiłam w tym samym punkcie. Odblokowana przepona i opracowane pasmo biodrowo-piszelowe oraz przywodziciele i bum, nagle mogę zrotować ramiona w psie z głową w dół :D Magic.

Nadchodzący weekend, kolejny z mocno aktywnych weekendów, stoi pod znakiem kursu i imprezy w Warszawie. Gdy skończy się ten chaos (czyli kiedy?), koniecznie potrzebuję wygospodarować sobie godzinkę dziennie na samokształcenie. Wiedzy wpadło dużo, trzeba ją usystematyzować. Swoją drogą, ostatnimi czasy w pracy miała miejsce śmieszna sytuacja. Przeważnie naklejaniem tejpów zajmują się u nas dwie osoby, kolega, który był na urlopie i koleżanka, która poszła na L4 (i przez wiele miesięcy z niego nie wróci). Ilekroć wybieramy się na jakiś kurs i potrzebujemy w związku z tym wolnej soboty lub, co gorsza, piątku, a już totalnie skandalicznie - całego tygodnia, słyszymy: i na co Ci to? Prawda, nabyta wiedza i umiejętności nie znajdą zastosowania w tym skamieniałym systemie, ale skoro nie mam zamiaru kisić się tam całe życie, to może warto podnosić swoje kwalifikacje? Kabaret zaczyna się wtedy, gdy właśnie nie ma kto tejpa przykleić i zaczyna się szukanie kogoś innego, kto taki kurs ma (a ma prawie każdy, choć każdy z nas wysłuchał litanii narzekań, gdy prosił o wolną sobotę). Jak trwoga, to nagle kursy takie ważne!

Lecz nie samą pracą człowiek żyje, choć większość doby właśnie na nią schodzi. Sezon ślubno-weselny przede mną, nawet chwaliłam się na insta swoimi nadmiarowymi boczkami (okazało się, że zaprzestanie żarcia słodkiego w pracy wystarczyło do ich zniwelowania). Jeszcze tylko ogarnę stopę i będę mogła śmigać w obcasach. Niestety, jedna z imprez koliduje mi z Biegiem Trzech Kopców. Ponieważ to ślub bliskiej mi osoby, start w tej imprezie muszę odłożyć na przyszły rok. Smuteczek bardzo.

Tym optymistycznym podsumowaniem ostatnich tygodni przerywam milczenie i mam nadzieję odezwać się ponownie rychlej, niż za pół roku :)

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz