czwartek, 16 lipca 2015

Kuracjusz polski

Dziś mała rozprawa o spóźnieniach. 

Dostąpiłam wczoraj zaszczytu 12-godzinnej zmiany na kąpielach siarkowych, która z racji swej hardcorowej formy pozwala dogłębnie poznać siebie. Oprócz zmęczenia fizycznego wynikającego z przemierzonych wtem i nazad kilometrów (zrobiłam w pracy 22 tyś. kroków..) oraz mycia wanien jedyne sto razy (za każdym razem gwałcąc ergonomię pracy kręgosłupa), coraz mocniej doskwiera temperatura i siarkowodór. Że śmierdzi, to jedno, powoduje jadłowstręt (a nie jeść nic przez 12h to głupi pomysł), problemy ze wzrokiem, przesusza wszelkie śluzówki, u mnie robi coś dziwnego ze strunami głosowymi i tracę głos. Ewentualnie pieję :D

Jednak wszystkie te niedogodności są NICZYM w porównaniu z zachowaniem pacjentów. Wczoraj mocno zaciskałam zęby, by komuś nie pocisnąć ile fabryka dała, na szczęście, wraz z narastającym zmęczeniem, narasta też tzw. wyjebanie. Ubliżają mi? Proszę bardzo, już nawet nie chce mi się reagować. Tylko niedługo słowo uzdrowisko trzeba będzie zmienić na buclandia, by choć odrobię oddawało to, co dzieje się za drzwiami budynku.

Głównym problemem pacjentów w ostatnich tygodniach jest punktualność. Są sytuacje, gdy o takową trudno, czasem spóźnienia wynikają z sytuacji losowych, czasem z roztrzepania delikwenta, ba, nawet głupoty, no, nie możemy wszyscy być doskonali. Natomiast wszyscy możemy nie być bucami, lub być w nieco mniejszym stopniu. Moi współpracownicy wiedzą, że mam (za) miękkie serce - można mnie tak zbajerować, że jeszcze pójdę za pacjentem i mu tyłek podetrę, gdy będzie trzeba. Wiedzą też, że jeśli mnie ktoś wyprowadzi z równowagi, to biada mu (i kolejnym). Dziwne, że sami pacjenci, często odwiedzający uzdrowisko rok w rok nie potrafią z tej mojej sinusoidy nastawienia odpowiednio korzystać. Przychodzi taki wyrostek, spóźniony od bidy jedynie 2h, rzuci we mnie kartą, bez dzień dobry, bez spierdalaj, bez magicznego przepraszam za spóźnienie. Dokładam kolejne kilkadziesiąt kroków do mojej dniówki, by poinformować wyrostka, że jego czas minął itd. W odpowiedzi dostaję w twarz awanturą typu: jestem, to mnie, kurwo, wykąp. I tonę tłumaczeń.

Bo ja się umawiałem z panem, że mnie weźmie, niezależnie o której przyjadę. To proszę iść poszukać kolegę, niech pana wykąpie.

Nic nie jechało z Borku! A sprawdził pan rozkład jazdy? Nie, myślałem, że coś będzie.

Pani, ale ja z Krakowa przyjeżdżam! Ja też. No, to chyba pani wie, jak działa komunikacja! Wiem, dlatego wychodzę wcześniej z domu.

No, ale ja dojeżdżam. I? Korki są, przez Kraków to się tak łatwo nie da przejechać. Sugeruję wyjeżdżać o tyle wcześniej, o ile się pan/i spóźnił/a, wtedy będzie idealnie. 

Byłem w pracy. O której pan skończył? O 15. To dlaczego zgodził się pan na zabieg o 13, skoro wiedział pan, że to godziny pana pracy, a nie da się być w dwóch miejscach na raz? Nie sprawdzałem godzin zabiegów, po prostu przyjechałem po pracy.

Te pokrętne tłumaczenia w sumie jeszcze mnie bawią, można łatwo uświadomić delikwentowi, że wyszedł na idiotę. Niestety większość nie widzi w spóźnieniu swojej winy. Zawsze zawalił ktoś inny: MPK, kierowca autobusu, szef, sąsiad, dziecko, pies, szczur w piwnicy i kasjerka w Biedronce. Przecież spóźnienie NIGDY nie wynika z ich zaniedbania, bezmyślności. Każdy wkoło jest winny, nigdy sam spóźnialski. Dla dodania smaczku przeważnie to JA jestem winna tego, że Kowalski spóźnił się 3h na zabiegi. Dlaczego? Bo odmawiam jego przyjęcia. 

Nie doszukujcie się w tym logiki. Niestety nasze światłe społeczeństwo funkcjonuje właśnie w ten sposób - nie potrafię wziąć odpowiedzialności za to co zrobiłem = zwalę na innych. Wydawałoby się, że to charakterystyczne dla niedojrzałych ludzi, z naciskiem na króliki doświadczalne bezstresowego wychowania, ale nie. Dominuje tu tendencja 40 r.ż. i więcej. Płeć męska. Paradoksalnie młokosy, jeśli już się spóźnią, zawsze przepraszają, a jeśli żywcem nie mam jak ich przyjąć na zabieg, bo mam full na listach, bez awantur idą przeplanować zabieg. I nikomu jeszcze korona z głowy przez to nie spadła.

I co dalej ze spóźnialskimi? Ja w tym tygodniu byłam (tradycyjnie) służbistką, upartą krową (a myślałam, że jestem koniem), siksą, głupią młódką, takie tam :) Kolega za to oberwał z grubej rury: pacjent wysyczał mu, jaki to z niego kutas. Mam nadzieję, że podobnie, jak ten, który nazwał mnie kurwą, szybko kolejnych świadczeń z NFZu nie dostąpi (tego typu zachowania placówka zgłasza do funduszu, dla pacjenta lepsze to, niż pozew cywilny z mojej strony. Swoją drogą, nie wiem ile takich pozwów musiałabym wystosować przez cały okres mej pracy!)

Przede mną jeszcze dwa dni kieratu. Już nie mogę się doczekać! A potem kolejne tygodnie i kolejne..

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz