wtorek, 17 lutego 2015

Moje podsumowanie wyzwania #30DNIFIT


Jest 10 stycznia. Na blogu Moniki Gabas pojawia się nowy post. Schudłam i co dalej? - nawet nie wiem dlaczego go otwieram. Pobieżnie przelatuję tekst wzrokiem, ostentacyjnie parskając przy temacie o znajdowaniu czasu na ćwiczenie - to ten czas, gdy dopiero co wyszłam z łóżka po tygodniowej wegetacji i moim nowym personal best jest dojść 10 m do kibla bez zadyszki. Jestem zła, więc scrolluję dalej. A dalej propozycja wyzwania!

Nie wiem, czy z przekory, czy z podświadomej potrzeby motywacji do ruszenia dupska (bo chorowanie jest wkurzające, wyniszczające, rujnuje Twoją formę, zmusza do odpuszczenia, bo nawet jak tego nie chcesz, Twój organizm jest za słaby, by bez rozbiegu wskoczyć na dotychczasowe obroty... i paradoksalnie rozleniwia, bo jak już możesz się ruszyć, to średnio się chce ;p) - 12 stycznia na moim insta pojawia się pierwsze wyzwaniowe zdjęcie... z chusteczkami, bo niestety tydzień w łóżku to za mało, trzeba pochorować jeszcze kilka tygodni!

Co dał mi udział w tej zabawie? Tak, jak pisałam przy okazji ostatniego zdjęcia - to nie były moje najbardziej fit dni. Były wręcz śmiesznie nieruchawe. 15 min jogi? 5 km biegu? No, szau. Gdzie te wybiegania po kilkanaście kilometrów po 10-12 h pracy? Gdzie mordercze fitnessy z moim ulubionym prowadzącym, który nigdy mi nie odpuszcza? Naprawdę stać mnie jedynie na potreningowy koktajl bananowy, na dodatek bez treningu, bo mi się w głowie kręciło?

Dał mi jedno - ustawiczne myślenie o tym, co wrzucić kolejnego dnia na Instagrama.
Jak nietrudno zgadnąć, owa potrzeba cykania fotek pod hasztag #30DNIFIT powodowała, że prawie każdego dnia pracy miałam ze sobą lunchbox z jakimś daniem na zimno, a to kasza z warzywami, to makaron z pesto, innego dnia naleśniki. Gdy nie miałam nic ciekawego - jedzeniowego - do pokazania, wywlekałam matę na środek pokoju i ruszałam witkami. Z czasem coraz mniej czasu poświęcałam na wymyślanie, a więcej na wybieranie tego jednego zdjęcia dziennie. 

Nie schudłam ani grama (nawet przytyłam, a raczej trzymając się faktów, wróciłam do swojej wagi sprzed choroby), nie straciłam ani centymetra w obwodzie czegokolwiek. Nie wróciłam do dawnej biegowej formy. Jednak nawet teraz, prawie tydzień po ukończeniu wyzwania, ilekroć zrobię coś dla siebie, łapię za telefon, by zrobić zdjęcie :) I tak kilka razy dziennie. Kanapka do pracy stała się ostatecznością - nawet jeśli nie chce mi się/nie mam czasu przygotować sobie nic konkretnego, biorę owoce lub warzywa do pudełka. Jem więcej białka w ciągu dnia, w końcu ciągle powtarzam, że moja praca bywa cięższa, niż treningi, które uskuteczniam, więc czemu nie karmić się odpowiednio przez cały dzień, a nie tylko po marnych 5 km. Bycie fit nie jest trudne. Bycie dobrym dla siebie nie jest trudne

Na zakończenie chcę ponownie podziękować Monice za organizację tego przedsięwzięcia oraz wszystkim jego uczestnikom za miłe słowa, za serduszka, za grupę zapaleńców, którzy już formują szeregi pod następne wyzwanie! W kupie raźniej! :)

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz