środa, 1 października 2014

Lubię siebie. Od czasu do czasu :)

Dzisiejszy post jest odpowiedzią na zaproszenie Eweliny do zabawy Polub siebie/Lubię siebie, polegającą na wypisaniu kilku swoich cech fizycznych, które najbardziej lubimy. Fizycznych, eh.

fot. Paulina Golec

To nie jest tak, że nie lubię swojego ciała. Po prostu nie umiem wskazać takich jego części, które powodują u mnie wow. Zawsze znajdzie się jakieś małe ale, które wynika po części z mojej czepialskiej osobowości, a po części ze świadomości, że jeszcze trochę pracy przede mną, nim stwierdzę, że jestem w 100% zadowolona, np. z mojego brzucha. 

Dużo czasu zajęło mi zaakceptowanie, że niektórych mankamentów mojej fizyczności nie przeskoczę. Jeśli wszyscy w rodzinie matki mają duży nos, a w rodzinie ojca garbaty, to jedynym ratunkiem dla mojego egzemplarza jest młotek chirurga plastycznego - na szczęście tylko raz w życiu ktoś zaskoczył mnie (negatywnie) swoim docinkiem, więc nigdy ten drobny defekt nie urósł do rangi problemu rujnującego moje życie. 

Podobnie rzecz się ma z biustem, czy nogami. Ten pierwszy mógłby być większy, wiadomo, fajnie móc nosić sukienki o kroju innym, niż worek po kartoflach, czy czuć się pewniej w sytuacjach iście sypialnianych. Jednak wygoda jaką zapewnia mi moja kompaktowa parka podczas biegania, ćwiczeń, kiedyś baletu, a w przyszłości, gdy większość moich rówieśniczek będzie miała już tzw. biodrówki - bezcenna. No i mogę kupować staniki sportowe w H&M za 40zł nie martwiąc się tym, że nie będą pasować :)

Z nogami zadziała się ciekawa sprawa. Uwarunkowania genetyczne potrafią przyprawiać o nienawiść względem swojego ciała. Mam po ojcu (pytam się, czemu?) krzywe nogi. Przez krzywe mam na myśli szpotawe, thanks god, w niewielkim stopniu, więc jeszcze nie da mi się wsadzić beczki między kolana :) Natomiast zaburzona oś nóg już daje się we znaki - problemy ze stawami, o których rozpiszę się więcej po półmaratonie. Jest to też problem wizualny, szczególnie dla kobiety. Ubierasz szorty, patrzysz w lustro i ubierasz jednak luźne gacie do ziemi. 

Czemu tyle piszę o swoich niedoskonałościach, skoro miał to być tag o moich ulubionych częściach ciała? Krzywe nogi były przyczynkiem pewnych głupich eksperymentów, których podjęłam się w latach późnego cielęctwa. Wymyśliłam sobie, że jeśli odpowiednio rozbuduję muskulaturę nóg, to nie będzie tak bardzo widać, że są krzywe. Rozumiecie to? Robiłam masę i rzeźbę łydki. Tylko łydki. Tylko mocno porąbana nastolatka mogła coś tak głupiego wymyślić ;) Oczywiście niewiele z tego wynikło (wizualnie), ale dostrzegłam pewną zależność - jeśli ćwiczę, mam mocniejsze mięśnie, czuję się silniejsza, a to cieszy mnie bardziej, niż sześciopak na brzuchu, który wciąż jeszcze nie ujrzał światła jupiterów. Tak też zrodziła się moja miłość do ud i to od nich zacznę wychwalanie swego ciała.

UDA

Pierwsza część mego ciała, o której zaczęłam ciepło myśleć. I to nie w związku z ich prezencją, a siłą właśnie. Zawsze, gdy ktoś mi wytykał, że mam duże (grube - to jednak częściej padało) uda i patyki zamiast łydek, odpalałam, że może i są duże, ale silne. Cieszyło mnie, gdy mogłam szybciej biec, dłużej zjeżdżać na nartach, nim uda paliły żywym ogniem. Dziś, po wielu latach, w końcu widać poszczególne mięśnie, na razie tylko, gdy je napnę (na anatomii palpacyjnej każdy chciał uczyć się na moich przywodzicielach ^^), jednak jest to dla mnie na tyle budujący widok, że gdy opadam z sił na fitnessach, czy podczas biegu, to gapię się na swoje pracujące udka i zacieszam. 

SZYJA

Ten podpunkt będzie chyba mocniej porąbany, niż podnieta własnymi udami :) Kto mnie widział w realu, ten wie, że się garbię. Mimo zamkniętej i skulonej postawy nie można powiedzieć, bym miała przyklejone barki do uszu. Bo mam długą szyję - efekt baletów i ciągłego ściągania obręczy barkowej w dół (nie ściągania łopatek w tył, tylko całej obręczy w dół). Pewnie kiedyś beknie za to kręgosłup, ale na razie się nie martwię, tylko cieszę smukłą szyjką (gąski).

WŁOSY

Chociaż ciągle na nie narzekam. Bo porowate, ciągną wilgoć i robi mi się pudel przy twarzy ilekroć spadnie 1 mm deszczu :) To minusy. A plusy? Długie, mocne, gęste, w zimie grzeją razem z szalikiem (;p), latem jaśnieją i mam piękne pasemka. Nieposłuszne i jednocześnie proste w obsłudze. Jak nie chcą się ułożyć, to spinam w koka i luz.

NA-TALIA

Już wiemy, że mam skromny cyc, genu murzyńskiego tyłka też nie posiadam (za co akurat mocno w duchu dziękuję!), więc moje kobiece kształty w dużej mierze robi..miednica. Szerokie biodra, oprócz spokoju ducha podczas porodu naturalnego, dają także złudzenie wąskiej talii. Nie wiem po kim mam ten atrybut, ale lepiej trafić nie mogłam. 

W sumie to chyba się rozkręcam w wyszukiwaniu pozytywów! 

Myślałam, że na udach poprzestanę. To jednak chyba jedyna moja jako tako ulubiona część ciała. Reszta przyszła po namyśle i kilku minutach przed lustrem. Pewnie po godzinie ten post byłby jednym wielkim samozachwytem. Pewnie taki był zamysł autora tagu - zmusić nas w końcu do dostrzeżenia swoich atutów. Kogo nominuję do zwierzeń? Olę i Małgorzatę, bo się opierniczają w blogowaniu (rzekłam ja, jeden post/tyg ;p), Sylwię, bo jest najświeższym obserwatorem :) oraz właściwie każdego, kto ma ochotę.

N.

4 komentarze:

  1. Ja nie mam bloga, znaczy mam fotobloga ze zdjęciami konia... :D Mogę w komentarzuuuu ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możesz gdzie chcesz. Możesz też napisać o koniu w gratisie :D

      Usuń
  2. jaaaaaa..... napisałam komentarz epistołę i co? i nie ma. :|
    muszę to przetworzyc jeszcze raz... :|

    OdpowiedzUsuń