poniedziałek, 4 sierpnia 2014

I jak tu nie biegać metodą Gallowaya!?

Czytanie ostatnimi czasami idzie mi bardzo opornie. O ile literatura fachowa (na szczęście w postaci artykułów) jeszcze jako tako mi wchodziła między zajęciami, tak czasu na rozłożenie się z książką wiecznie brakowało. Książka Beaty Sadowskiej czekała na swoją kolej kilka miesięcy! Ale udało się, obie pozycje już za mną i dziś podzielę się paroma przemyśleniami.

I jak tu nie biegać! jest pozycją typowo motywacyjną. Napisana bardzo lekko, wchodzi jak nóż w masło i pewnie mając do dyspozycji kilka godzin, można wziąć ją na raz i nawet nie poczuć. Urzekają mnie też piękne zdjęcia. Sama książka podzielona jest na kilkanaście rozdziałów (artykułów?) pisanych przez autorkę i przeplatanych komentarzem-wywiadem z Kubą Wiśniewskim. Pewnie dla osoby totalnie początkującej jest to jakaś tam garść informacji na początek, ale ja jedynie przeleciałam większość wzrokiem. Rozwaliły mnie też przepisy zamieszczone przez autorkę - tu agar do deseru, tam komosa ryżowa, to znów nasiona chia, ewentualnie olej lniany.. Uwierzcie, próbowałam ogarnąć chociaż jeden z nich, niestety wiecznie czegoś mi brakowało w domu :(


Biegałabym!
Co podobało mi się w książce, to momentami przesadny, ale może właśnie tak trzeba, hołd złożony kinesiotapingowi oraz Kenzo Kase'owi :) Krytyka biegania w szpilkach - cieszę się, że nie tylko ja uważam (nawet 100m odcinki!) bieganie na obcasach za szalenie głupi pomysł. No i obalanie mitu, że kobieta w ciąży biegać nie może. Oczywiście jest to indywidualna sprawa, ale wkurza mnie wytykanie ciężarnych pomykających ścieżkami biegowymi, jakoby krzywdziły swoje pociechy. Jest też parę kwestii, z którymi stanowczo się nie zgadzam, ale książka jest generalnie spisaniem biegowej historii autorki, więc tak jak w każdej dziedzinie życia, nie musimy wszyscy mieć identycznego zdania na każdy temat. Po lekturze pomyślałam sobie nawet, że mogłabym wymienić kilka blogów biegających kobiet, które mogłyby wydać swoje notki na papierze i otrzymalibyśmy równie inspirujące historie :)


Bieganie metodą Gallowaya znalazło się w mojej biblioteczce za sprawą Eweliny i jej recenzji tej książki. To był ten czas, gdy pragnienie wzięcia udziału w Półmaratonie Królewskim zaczynało tłamsić zdrowy rozsądek. Dlaczego? Napiszę Wam o tym po półmaratonie (tak, wezmę w nim udział ;p) - ogólnie pisząc, z moim niezbyt zdrowym kolanem nie powinnam tyle biegać. O metodzie kiedyś słyszałam, ale chyba potrzebowałam konkretów, dużo konkretów, by poukładać sobie w głowie swój szaleńczy plan. Książka jest niezłą skarbnicą wiedzy o bieganiu w ogóle. Może rozdział o fizjologii nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, ale jestem przekonana, że dla kogoś bez Bochenka i Konturka w głowie jest to niemała pomoc w zrozumieniu swojego ciała. Co prawda razi mnie, że kolejny autor nie potrafi napisać kość piszczelowa, tylko wali piszczel gdzie popadnie i jak pada hasło o przeciążeniu piszczela z ust jakiegoś biegacza, to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać, czy wzywać pogotowie, bo ma przeciążeniowe złamanie kości piszczelowej, czy tylko zakwasy po niedzielnym wybieganiu..

Wciąż nie wiem, w którym wcieleniu teraz jestem :)
Rozdział o planowaniu wydawał mi się początkowo bardzo chaotyczny. Dopiero dalsza lektura pozwoliła mi zrozumieć o czym pisał autor na samym początku :) Także nie zrażajcie się, i tak będziecie wracać do poszczególnych rozdziałów tej książki przy każdym pojawiającym się problemie. Ja od jutra wdrażam papierowy dziennik biegowy (czas ruszyć z planem treningowym pod półmaraton!) i pomiary tętna po przebudzeniu. Oczywiście najbardziej interesowało mnie zagadnienie przerw w biegu na marsz i okazuje się, że jednak proporcję muszę wypracować sama - mam na to 12 tygodni :p 

Z godnych uwagi rozdziałów: ten poświęcony technice biegu - każdemu biegaczowi pozwoli wyłapać błędy i je skorygować; bieganie dla kobiet - ciekawe spostrzeżenie odnośnie nieregularności cyklu spowodowanej dużym kilometrażem oraz zdanie, które mnie rozwaliło na łopatki - Ponieważ Twój nastrój (a także poczucie zdrowia) będzie pozytywnie dostrajany podczas prawie każdego biegu, przez wzgląd na Ciebie samą oraz na Twoją rodzinę ważne jest, żebyś odbyła swój bieg albo marsz. :D Ciężarna, czy nie - nie przeszkadzaj kobiecie w treningach!

Największy zgrzyt wywołał u mnie rozdział o kontuzjach. Paradoksy w stylu: zerwanie ścięgna? przerwa w bieganiu 4-6 tyg, złamanie zmęczeniowe? jak przestanie boleć, możesz biegać... Mnie złamana ręka przestała boleć po ok. 2 tyg - nie mogłam robić podporów, zwisów, grać w siatkówkę przez kolejne 6 m-cy. Inny smaczek: masaż lodem (bezpośrednio stykającym się ze skórą!) przez 15-20 min? To nie jest rozsądne, naprawdę. Po minucie-dwóch powinniście przestać czuć zimno, właściwie cokolwiek, więc skąd macie wiedzieć, czy przez następne 10min nie uszkodzicie sobie skóry? Dorobicie odmrożenia? Martwi mnie też przewijające się przez całą książkę zniechęcanie do rozciągania się. Ale myślę sobie, że przecież każdy czytelnik ma swój rozum, swoje doświadczenia i potrafi określić, czy coś mu służy, czy nie. Poza tym, pozostała zawartość książki rekompensuje te drobne zgrzyty.

Z której pozycji jestem bardziej zadowolona? Oczywiście tej autorstwa Gallowaya. Wiem, że na pewno będę do niej wracać, natomiast I jak tu nie biegać! leżała na półce odkąd ją przeczytałam, właściwie nietknięta, tyle co do zdjęć do tego posta. Oczywiście, że jedna to regularny poradnik, a druga to historia na raz, ale są czasem takie (np. O czym mówię, kiedy mówię o bieganiu Murakamiego), do których wracam po motywację. Do Sadowskiej jeszcze nie wróciłam.

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz