środa, 14 maja 2014

Samokształcenie




Właściwie to korci mnie, by napisać coś o bieganiu ;p Cały ten tydzień to jedno wielkie zabiegane skupienie przedstartowe. Jak większość biegaczy, sportowców amatorów, zakręconych pasjonatów czegoś-tam muszę dzielić dobę między pracę, rodzinę i hobby - w różnych proporcjach, niestety. Złośliwość losu potrafi doskonale wyłapać w którym to momencie potrzebujesz więcej czasu na hobby i przypierdoli coś w pozostałych dziedzinach życia, byś żałował, że kiedykolwiek założyłeś buty biegowe.. No, ale. W piątek będę siedzieć w robocie do 19 (start biegu jest o 21, a jeszcze muszę wrócić do domu i przedostać się do centrum.. i coś zjeść), ani we czwartek, ani w piątek nie mam jak odebrać pakietu startowego - znów praca - i wyobraźcie sobie, że NIKT ze współpracowników nie mógł się ze mną zamienić, bym mogła wyjść z pracy nieco wcześniej.. facepalm.

Jeśli uda mi się wystartować (bliscy czuwają i będą mnie teleportować, więc nie tracę nadziei!), to widzimy się na Błoniach w strugach deszczu :)

Tymczasem wrócę na resztę notki do tematu pracy i mego samokształcenia. Nie, nie będę Wam pisać o weekendowym kursie, bo prócz fizjoterapeutów raczej nikt nie będzie tym zainteresowany. Postukam za to w klawiaturę o pewnej zmianie, która we mnie zachodzi (powoli) w związku z pracą z materiałem ludzkim (uwielbiam ten zlepek!). Od dwóch dni bezskutecznie oczekuję na pacjentów z 18.30. Czyli ostatni rzut do wanien - potem już tylko sprzątam i czołgam się do domu. Przeważnie osoby z tej godziny przybywają wcześniej i wcześniej kąpane są, więc zwykle czekam od 18 na jakąś jedną zbłąkaną duszyczkę, która (podobnie jak ja) siedzi po nocy w pracy i jeszcze musi jechać do uzdrowiska na zabiegi :) No, to siedzę i czekam, pozostałe wanny już lśnią czystością i cuchną wybielaczem, większość zostawionych przez koleżanki ciastek zjadłam, rozważam mycie ścian na zaś - generalnie, nudzi mi się. Dzwonię na inne działy, czy danego osobnika widzieli. Nie widzieli, też czekają. Gdzieś za ścianą kuracjusze zebrali się ze śpiewnikami i okaleczają Hej, sokoły! Zjadam kolejne ciastko.

18:25 - przygotowałabym już kąpiel, ale jak delikwent nie przyjdzie, to zmarnuje się cała wanna siarki. Czekam dalej, inne działy wydzwaniają teraz do mnie, czy pacjent x jest już na pokładzie. Sorry, nie ma. 18:29 - bajabongo, hej! 18.30 - zaczyna się wielkie odliczanie. Pozwalamy się spóźniać pacjentom do 5 min (każdy ma prawo zatrzasnąć się w kiblu i nie powinien być to powód, by komuś przepadł zabieg, prawda? ;p), potem sorry mate, idź do planowania i przełóż na inną godzinę/dzień. W przypadku ostatniej osoby zawsze jest adrenalina, bo argument, że go nie wezmę, bo nie zdążę wykąpać przed kolejnym pacjentem raczej nie ma prawa bytu, natomiast ludzie średnio ogarniają, że abym mogła wyjść o 19, potrzebuję ok. 20 min na sprzątanie, podliczenie zabiegów, przebranie się i zamknięcie interesu. Więc nie wezmę ich o 18:40 :) Stoję wpatrzona w zegar, odbierając telefony - nie, pacjenta x nie ma - aktywuję mewy w głowie, bo kuracjusze za ścianą tak fałszują, że mi rozpirza mózg.

18:34 - szczotka i chemia w gotowości, ostatnie sekundy umykają i bach! 18:35 - zalewam wannę płynami wszelakimi, wybielam, szoruję, smrodzę. W przerwie, jaką serwuje mi wybielanie rzucam się na księgi i podliczam, telefonuję, że nawet jak się pacjent zjawi, to do mnie niech się nawet nie fatyguje, gaszę niepotrzebne światła, by dać jasno do zrozumienia, że włości już zamknięte. 

19:00 - zamykam gabinet, na recepcji pytają mnie, co ja zawsze tak późno z tej siarki wychodzę - cóż, bo muszę czekać na tych, co i tak nie przychodzą.. - odpowiadam.

Tego typu zdarzenia mają miejsce prawie codziennie, często pacjenci jednak przychodzą, spóźnieni ok. 15 min i jeszcze się awanturują, że nie chcę ich przyjąć, ale to temat na osobny post. Nie pracuję tam długo, ale jak dotąd tylko RAZ zdarzyło się, że pacjent zadzwonił i poinformował, że stoi od godziny w korku, nie wie o co chodzi, ale się spóźni, o ile jest jeszcze sens jechać. Raz. Ktoś wpadł na pomysł, by poinformować co się z nim dzieje. Czasem pacjenci pytani dnia następnego o przyczynę swojej nieobecności odpowiadają na spokojnie, że mieli zebranie w szkole dziecka, czy coś innego. Coś o czym wiedzieli i w sumie mogliby powiedzieć dzień wcześniej, że ich nie będzie. Proste, prawda?

Takie właśnie sytuacje spowodowały, że sama zaczęłam pilnować się, by jeśli nie jestem w stanie gdzieś dotrzeć, np. na zajęcia fitness, na które mam rezerwacje, to nawet jeśli dzwonię na ostatnią chwilę (powinnam poinformować na 2h wcześniej, ale wypadki chodzą po ludziach bez zegarka), ktoś inny może skorzystać, a mój TRX nie będzie smętnie i bezużytecznie wisiał podczas zajęć. 

Staram się też nie nachodzić drogerii, sklepów z ciuchami i innych, których asortyment nie jest mi koniecznie potrzebny na 10-15 min przed zamknięciem, szczególnie w ubłoconych butach ;p Czasem tak niewiele trzeba, by dołożyć tym ludziom roboty i spowodować, by nie wyszli z pracy o czasie. Ale takie myślenie przychodzi opornie i z czasem - mnie do niedawna również wydawało się, że jak sklep jest czynny jeszcze 15 min, to mogę wbić i zrobić zakupy spożywcze na cały tydzień. Dziś jest mi mega głupio, gdy siedzę z Matką w Auchan i słyszę w głośnikach, że za pół godziny zamknięcie. Bo wiem, że nim dotoczymy się do kasy, minie kolejne 15 min :)

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz