niedziela, 18 maja 2014

Krakowskie Spotkania Biegowe - Bieg Nocny 10 km



Piątkowe zawody rozpoczęły trzy dni biegowego święta w Krakowie. Oczywiście, główna atrakcja dopiero dziś (maraton), jednak dla mnie najważniejsza impreza już się odbyła :)

Chwalipięctwo na początek!
Z racji pierwszego mojego startu na dystansie 10 km nie miałam szczególnego parcia na rezultat, co będzie i tak będzie git. Miałam za to nadzieję - pobiec poniżej 60 min oraz plan na bieg - trzymać się tempa 5:30/min (co dałoby mi 55 min). Efekt? Plan nie do końca zrealizowany, nadzieja i owszem, a czas netto 55:58!! Za miesiąc kolejna szansa na urwanie chociaż minuty.

Przez Wisłę wpław
To już chyba jest wpisane w tradycję Cracovia Maraton, że organizatorzy muszą dać ciała po całości. Pierwotnie trasa Biegu Nocnego przebiegała m. in. Bulwarami. Jednak przez wzgląd na ich częściowe zalanie (powódź? hmm, przecież nie zapowiadali jej przez cały tydzień, skąd mogliśmy wiedzieć?) ZIS wyjechał z alternatywną trasą - trzy okrążenia wokół Błoń. W piątek od rana żartowałam sobie, że to właśnie będzie ten plan B, więc jak koło 14 dostałam smsa z nową trasą, to mnie prawie szlag trafił. Czemu? Bo dla mnie katorgą jest już jedno kółko na parkrunie, więc ściganie się przez trzy okrążenia określiłabym jako czysty masochizm. Gdyby od początku to miała być trasa tego biegu, z pewnością nie zapisywałabym się nań. Szkoda mi też osób, które przyjechały z całej Polski i zamiast przyjemnego biegu z widokami ubijali asfalt na Błoniach. Ale to i tak nic w porównaniu ze zmianami trasy maratonu średnio co tydzień..


Pomarudziłam, to ponarzekam jeszcze trochę 
Tylko kilka słów już o samych biegaczach. Ja rozumiem, że zgromadziliśmy się na starcie, by walczyć o życiówki, złote gacie i posłuch na dzielni, ale w głowie mi się nie mieści, że uprawiając tak ładny i szlachetny sport można jednocześnie być tak skończonym bucem, by zepchnąć drugą osobę z alejki prosto w kałuże. Rozpychać, uderzać łokciami po twarzy, czy wyprzedzać tak, że muszę zwolnić, by nie potknąć się o umykające w mroku nogi takiej zawalidrogi-pseudobiegacza-tudzież-kretyna. A, i wyprzedza się z lewej strony, natomiast ślimaki powinny trzymać się prawej - to tak trudno ogarnąć?

To teraz o jasnej stronie nocnego biegu
Specjalnie wyrzuciłam z siebie całą gorycz powyżej, by teraz spokojnie słodzić :) Ogromny plus za możliwość odbioru pakietu startowego przez inną osobę (upoważnioną przeze mnie), inaczej w ogóle bym nie pobiegła. Mama zgłosiła się we czwartek po 12.00 i zastała wielkie expo, ale z pomocą wolontariuszy trafiła do odpowiedniego stoiska. W pakiecie obok stosu makulatury (mapka Krakowa i książeczka o imprezie jak najbardziej in plus dla przyjezdnych), uroczego worka na śmieci lub do depozytu (;p), numeru startowego (mrau, z imieniem, ale w ciemnościach nie było go widać..), znajdowała się także okolicznościowa koszulka. Dopiero na starcie zorientowałam się, że jednak na bieg nocny przygotowany był inny wzór, a ja dostałam taką dla maratończyków :> Będzie +100 do lansu na treningach. 


Tuż przed startem stała się też inna dobra rzecz - przestało, kuźwa, lać. I nie padało przez cały bieg. Startowałam gdzieś w połowie stawki i pierwsze dwa kilometry spędziłam na wyprzedzaniu. I byciu wyprzedzaną. Nie było to jakoś problematyczne do ul. Na Błoniach, gdzie jak wspomniałam wyżej, odbył się konkurs na Chama Roku. Na Piastowskiej oddano nam prócz chodnika jeszcze pół jezdni, więc uff, ciśniemy. Na odcinku między metą a startem ustawieniu byli wolontariusze z kubeczkami. Po pierwszym okrążeniu nie skusiłam się na łyka, za to walczyłam o przyczepność z asfaltem, gdyż ludki zamiast w bok, rzucali plastikiem za siebie, prosto pod nogi innych..

Drugie okrążenie spędziłam na oglądaniu innych ludzi. Zawsze jest to jakiś element rozrywki - tu koślawe/szpotawe kolana, tam technika taka, że dziw bierze, iż jeszcze nie kontuzjowany (wiem, do mojej techniki też można mieć dużo ale). Kiedyś wezmę wizytówki na taki bieg ;p Pod koniec 6go kilometra rozwiązał mi się but, nie wiem jakim cudem, ale zrobił to, więc puściłam kurwę w eter i sruu pod drzewo. Przy kolejnym przekraczaniu mety podzielono nas na dwie kolumny - tych, co już kończą (się) i tych, przed którymi jeszcze jedno kółko. Tym razem chwyciłam się za kubek z wodą. Zaskoczyła mnie jej ilość, myślałam, że daje się tak 2-3 łyki, a dostałam kubełusz pełen po brzegi. Więc musiałam ową wodę wyrzucić (i tak te 2-3 łyki przypłaciłam kolką.. nie wiem czemu w ogóle ją piłam), do teraz boli mnie serduszko, gdy myślę ile tej wody się zmarnowało. 

Ósmy kilometr był najgorszy. Gdy kolka w końcu przeszła, oddech się wyrównał, wiatr schłodził, to znowu straciłam parę w nogach. Betonowe kloce mode: on. Do tego ogólne zmęczenie po 6h pracy fizycznej, zniechęcenie trasą i ból w nodze - to trochę za dużo na moją słabą psychikę. Dla dobicia spojrzałam na telefon i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyłam, że tempo mam dobre, choć wydaje mi się, że biegnę do tyłu. To mnie trochę podbudowało, zarządziłam sobie odpoczynek do 9go kilometra, a potem z całą masą przebudzonych biegaczy przyspieszyłam. Jakieś 300m przed metą dociskałam już tak, że tylko wyprzedzałam innych, potem wzięłam jeszcze jakąś grupkę na mecie - finisze dają mi chyba najwięcej radości, gdzieś tam jeszcze moje ciało pamięta jak się biegało na 100m i choć wpadam na metę z ciemnością przed oczami i nie wiem co robię i mówię (przepraszam panią wolontariuszkę, która chciała mi dać izotonik, a ja jej podziękowałam i odeszłam metr dalej do stolika, by chwycić się za..izotonik ;p), to mam poczucie, że chociaż końcówkę pobiegłam na 100%.


Ale radość z mety to nic w porównaniu z medalem. Pamiętam, że pan, który zakładał mi go na szyję miał mega seksowny głos, aż te, zapewne setne w przeciągu 20 min, gratulacje z jego ust brzmiały, jakbym zrobiła coś szczególnego ;) Spojrzałam w dół na medal i roześmiałam się - to jest to, czego chciałam. Widziałam kilka dni wcześniej projekt medalu dla maratończyków i miałam nadzieje, że nasze będą w jakiś sposób podobne, spójne, no i są! Wiadomo, to tylko kawałek metalu na kawałku materiału, nic nie wart bez naszych wspomnień i przelanego potu. I choć mam wrażenie, że mogłam pobiec lepiej, że to nie jest to, na co mnie naprawdę stać, to patrzę na mojego niebieskiego smoka i ból dupy trochę ustępuję :D


Oprawa biegu
W porównaniu do II Biegu Wielkich Serc ta impreza była o niebo lepiej ogarnięta (przemilczmy kwestię trasy). Były zabezpieczenia, stado ludzi pilnujących, by nikt przypadkowy nie wparował nam pod nogi (trochę zawiedli przy trzecim okrążeniu, gdy nagle przede mną pojawiło się dwóch panów typu karczek, w garniakach, z alko w ramach prezentu - ciul z tym, niech sobie stoją, ale byli tak wyperfumowani, że ledwo powstrzymałam pawia..), trasa była oznakowana, o dziwo pokrywało mi się to z pomiarem na telefonie, w nieoświetlonych częściach trasy burczały agregaty i oświetlali kałuże przed nami. Była woda na trasie, była woda i izotoniki na mecie. Był też komentator, ale nagłośnienie było tak złe, że stojąc dalej, niż 100m od mety nie słyszało się wyraźnie, co też tam prawił. No, i kibice, dali radę.

O planie treningowym i planach na przyszłość
..słów kilka. Wspominałam już chyba sto razy, że przygotowywałam się według planu z RW, rozpisanego na 12 tygodni, którego celem było pozwolenie mi na pokonanie 10 km. Treningi odbywały się 3x w tygodniu, jak patrzę na endomondo, to opuściłam chyba połowę z nich ;p Często też umykały mi gdzieś te przebieżki, to znowu kolano zmuszało do skrócenia treningu. Pilną biegaczką nie byłam. I skłamałabym, gdybym rzekła, że nie wyszło to właśnie podczas zawodów. Wyszło też kilka innych niedociągnięć:
- źle zawiązane buty - to, że dotychczasowy sposób ich wiązania nigdy mnie nie zawiódł, nie oznacza, że był dobry. Muszę znaleźć inny, skuteczniejszy.
- nieobycie z piciem wody - podczas czerwcowych zawodów może być już za ciepło na niepicie wody w ogóle, więc muszę nauczyć kiszki, że nie trzeba się po niej zwijać :D
- słabe mięśnie brzucha - to z tego wynikają betonowe bloki na nogach. Wracam na TRXy i skupiam się na brzuchu.
- niskie tempo - idąc w odległość zaniedbałam interwały i jeśli chodzi o prędkość, to dalej stoję w miejscu. Niedługo będę żółwiem.

Za tydzień startuję w Swoszowickiej Piątce, a za miesiąc drugie starcie z dyszką - Bieg Świetlików. O dziwo zniechęcenie bieganiem trochę mi przeszło (te endorfiny!), planowana przerwa w bieganiu po przyszłej niedzieli teraz wydaje mi się głupia, bo przecież tyle jest do zrobienia przed czerwcowym biegiem! :) 

Lubię ten pobiegowy stan!

N.

6 komentarzy:

  1. dobrze słyszeć Ciebie jako Ciebie ponownie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. super się czyta, optymistycznie ;) a medal klasa, bardzo ladny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najpiękniejszy w mojej kolekcji!
      (mam aż całe dwa ;p)

      Usuń
  3. Gratuluję czasu! :)))) Ja raczej bym takiego nie wykręciła. :)
    Byłam na Biegu Nocnym jako kibic, kibicowałam teoretycznie koledze (biedak dostał zwykłą koszulkę, może też powinien był wysłać mamę), ale w praktyce wszystkim, bo tych kibiców jakoś tak mało było. ;) Tak kibicować - też fajne uczucie.
    A co do biegania wokół Błoń - wyobraź sobie jak ja się czułam, kiedy na zakończenie swojego pierwszego Półmaratonu Marzanny musiałam zrobić 1,5 okrążenia Błoń, nigdy wcześniej tam nie biegając... Pojechało mi po psychice, aż strach. ;)
    Do zobaczenia na jakimś parkrunie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przebiegłaś maraton, to bije wszelkie dyszki :)
      Błonia mnie już tak męczą (i innych Krakusów pewnie też), że powinni zakazać uwzględniania ich w jakichkolwiek biegach ulicznych. Takie Błonia Płaczu ;p

      Usuń