wtorek, 4 lutego 2014

Buty z Lidla - dają radę? #2


Tak, jak zapowiadałam, zabrałam moje buciory na bieżnię mechaniczną.
Nim przejdę do szczegółowego opisu tej masakry, wspomnę tylko, że nienawidzę biegać na bieżni - to już oficjalne. Choć zaskakujące, bo jeszcze do niedawna (hmm, przez 5 lat?) ochoczo nań wskakiwałam, ilekroć nadarzyła się taka okazja. Tym razem coś mi się stało, wszystko było źle i nie ukrywam, że mój iście podminowany nastrój mógł mieć wpływ na ocenę sprawowania się obuwia

W planie miałam szybki i intensywny trening - do wczoraj bieganie po chodnikach szybciej niż 6:30/km zakrawało o próbę samobójczą, więc tuptałam w ślimaczym tempie i trochę mnie to już nudziło. Także bieżnia, sucho, przyczepność jest, sprawdźmy, ile fabryka dała! Hue, hue, nie.

Po pierwsze znosiło mnie, zaczepiałam ręką o kabel słuchawek (musiałam skorzystać z własnego źródła muzyki, bo z ekranów nade mną waliło jazgotem typu Timber i Hey brother - nie mam absolutnie nic do tych kawałków, ale w pracy zmuszona jestem wałkować je po pierdyliard razy i jak jeszcze musiałabym na siłce, to dzięki, ale nie), nie mogłam zgrać się z bieżnią, bo ilekroć ponosiła mnie muzyka i wpadałam w swój rytm, to był on niezgodny z rytmem bieżni.. grrrr!

No, dobra, ale gdzie w tym wszystkim buty? Ano, na nogach. Pisałam ostatnio, że nie mam ich wentylacji nic do zarzucenia. Otóż, teraz już mam. Po 3 km zrobiła się sauna, po kolejnym miałam całą mokrą stopę. Na domiar złego po treningu dzień dobry powiedziało moje prawe ścięgno Achillesa, co przekładając na nasz język oznacza, że amortyzacja była licha. Wiadomo, na pierwszy rzut oka widać, że w tym bucie nie ma co amortyzować, ale bieżnia jest na tyle miękką powierzchnią, że te niepełne 5 km (szlag mnie trafił i poszłam do domu) nie powinny stanowić problemu. Na plus można zaliczyć to, że but leży na mojej stopie na tyle dobrze, że mimo sauny w środku noga nie latała w jego wnętrzu, odcisków i odparzeń też brak.

Podsumowując, buty z Lidla na bieżni mechanicznej mają się średnio - powiedzmy, że do 3km dają radę, potem stają się źródłem niezadowolenia :)

A już jutro post na specjalne życzenie Mężczyzny - o tym jak nie dotrzymuję złożonych mu obietnic, a on nie potrafi się na mnie o to złościć, mimo chęci i podejmowanych prób (które kończą się u mnie atakami śmiechu i zakwasami na brzuchu na drugi dzień) :)

2 komentarze:

  1. jak to się mówi nie oceniaj w gniewie, nie obiecuj w szczęściu;)

    weź może Kominek te buty przetestuje! może się skusi;)

    dokładnie idealnie podsumowałaś tekścik;)

    OdpowiedzUsuń