niedziela, 12 czerwca 2016

O patatajaniu

Jedna majówka, druga majówka i bum! Już prawie połowa czerwca :) Nazbierało się trochę nienapisanych postów - obiecuję uzupełnić. Tymczasem jaram się patatajaniem i muszę, wręcz palce mnie świerzbią, by o tym popaplać.


Patatajanie w moim prywatnym słowniku oznacza wybitnie wolne bieganie. Do tego stopnia powolne, że niewiele już odróżnia je od chodu - chyba tylko markowe ciuszki i zegarek na ciele patatającego :) I tak właśnie teraz trenuję - jeszcze nie biegam, patatajam!

Ale #ocokaman?
Rok temu cieszyłam się jak dziecko, że wszystko z moim zdrowiem wraca do normy, że biegać się da, że byle wysiłek mnie nie zabija, że kolega przeponę naprawił i generalnie teraz już tylko progresssssssss! I tak pięknie żarło, aż w sierpniu zdechło, gdy kupiłam zegarek i zobaczyłam na jakim tętnie biegam..
Obiecałam sobie, że po półmaratonie zajmę się tym na poważnie. Zaopatrzona w literaturę, z jasno określonymi strefami tętna, jedyne co opanowałam do perfekcji, to wyciszanie zwracającego mi uwagę sygnałem dźwiękowym Polara. W końcu chciałam biegać, nie spacerować! Efekt był taki, że na przełomie grudnia i stycznia moje średnie tętno poszybowało do 185 uderzeń, a maksymalne..no cóż, zegarek gubił się w wyliczeniach, bo przecież powinnam już nie żyć :D
W lutym były Smogowe Ostatki - na tym spektaklu nie dało się biec, tłum patatajał, a ja wraz z nim. Po biegu było mi mega zimno, fakt, ale to była jedyna niedogodność - żadnego zmęczenia, bólu nóg, nic. Średnie tętno 165, tempo 8:54/km :D Wtedy po raz drugi obiecuję sobie, że coś z tym zrobię. Oczywiście nie robię nic aż do Biegu Nocnego, szkoda mi zwalniać. 

Jak czytam teraz swoje słowa, że było mi szkoda tego, czy tamtego, jest mi wstyd. Czemu własnego serca nie było mi szkoda?

Już 15go maja idę na pierwszy bieg z nowym planem treningowym. Planem pod półmaraton. Planem, który rozpisałam już na początku roku. Planem, który odrzuciłam w 3 sekundy po tym, jak w Polarze pojawiła się nowa funkcja :) Chyba to był ten impuls, ten moment, w którym stwierdziłam, że nie może mi być wiecznie szkoda formy. Na stronie mojego polarowego dzienniczka odpowiedziałam na kilka pytań, określiłam swoje cele i chwilę później miałam zgrany na zegarek nowy, błyszczący i patatający plan przygotowania do półmaratonu. Wspomniany pierwszy trening zakładał 40 min biegu, które, by zegarek nie wył, że mam za wysokie tętno, pokonywałam marszo-biegiem w tempie 7 min na kilometr. A i tak wył. Z wrażenia nie biegałam potem przez tydzień.

Po weselu kuzynki wzięłam się w garść i zaczęłam poważnie realizować ten polarowy plan (oprócz biegów są jeszcze rozgrzewki, trening siłowy i trening core), Z osłupieniem patrzyłam na statystyki, w których średnie tempo poprawiało się o 10-15 sekund z treningu na trening! Przy średnim tętnie 170. Ja pitole, to działa. I to szybciej, niż sądziłam. Oczywiście jak zaczęło żreć... :D Trochę zniszczyła mnie praca w poprzednim tygodniu, więc treningów było mało, ale teraz tym mocniej cieszę się na każde patatajanie <3

Ihhaaa, N.

3 komentarze:

  1. Bardzo to ciekawe co piszesz, uświadamia mi to w jakiej czarnej dupie biegowej jestem i jak wiele muszę doczytać :D
    Cóż...za to we wtorek idę pojeździć na patatajkach <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co tam wypluł Twój zegar w kwestii tętna?
      Mnie tam się doskonale biegało ze śr.hr 185, tylko boję się, co będzie za x lat.

      Usuń
  2. Nie wiem, bo jeszcze pasa nie ogarnęłam. W sumie sama jestem ciekawa jak to wygląda u mnie...

    OdpowiedzUsuń