niedziela, 24 kwietnia 2016

4. Bieg Pamięci


Pewnego słonecznego dnia koleżanka z pracy namówiła mnie na udział w Biegu Pamięci. Wraz z mężem zamierzali uczynić ten start motywacją do regularnych treningów biegowych. Trochę pokręciłam nosem, ale właściwie czemu nie biec? I zapisałam się.

Pierwsze schody zaczęły się z grafikiem w pracy - każde zawirowanie personalne, a zawirowań w minionych tygodniach nie brak, powodowało, że któraś z nas lądowała na sobocie i musiałyśmy pielgrzymować i prosić o zmianę :) Potem mąż koleżanki skapitulował. A na dokładkę, na kilka dni przed startem okazało się, że koleżanki nie ma na liści startowej, bo.. nie. Kosmos.

Po pakiet startowy wybrałam się w piątek wieczorem. Byłam tak umęczona robotą, że jeszcze o 16 mówiłam znajomej, że nie zabiorę się z nią samochodem, bo jadę w stronę miasta (najwyraźniej kojarząc, że mam tam COŚ do załatwienia), po czym skończyłam, poszłam się ogarnąć, wyszłam z pracy i.. wróciłam do domu. Tam zorientowałam się, że COŚ miałam zrobić po pracy, tylko co to było?

W sobotę, na szczęście, szło mi znacznie lepiej - jednak co tlen i sen, to sen i tlen :) Plan na bieg prezentował się następująco: biec z koleżanką. Ta zarzekała się, że o ile dobiegnie, to w jakieś 45 min. Ja uznałam, że udowodnię jej, że dobiegnie szybciej ;p Gdy tak sunęłam przez miasto, nie myśląc o tempie, tętnie, ile za mną, ile przede mną, przypomniały mi się moje wycieczki biegowe na Kaszubach - ten spokój i błogość. Czasem żałuję, że wciągnęłam się w uliczne biegi i presję życiówek, pobiegałabym sobie tak jak wtedy. Na Łobzowskiej odkryłam sklep z winami, który koniecznie muszę odwiedzić, na Plantach z trawnika wyrastają jakieś kamienne posągi, na Wiśle da się uprawiać stand up paddling, a rowerzyści na Bulwarach dali taki pokaz buractwa, że masowo z mych ust leciały życzenia usmażonych na siodełku jaj :D To też fajnie biec tak komfortowym tempem, że gdy jakiś pedałujący wyzywa mnie od klepiącego beton ścierwa, mogę mu prawilnie wyjechać równie dennym epitetem i podziwiać zdziwienie na twarzy!

Na metę wpadłyśmy po 35 minutach. A NIE MÓWIŁAM!? Co prawda koleżanka wciąż uważa, że to zasłucha popychu na kilkuset ostatnich metrach, ale ja wiem, że ziarno zasiane, już szuka sobie kolejnej motywacji do regularnych treningów :D

Jeszcze nigdy nie byłam taka zrelaksowana i wypoczęta po starcie - nic, tylko biegać towarzysko!

N.

2 komentarze: