sobota, 3 października 2015

FAP - Filozofia i Atrakcje Pracy: Żyj i daj żyć innym

Niewątpliwie główną atrakcją mej pracy są kuracjusze - nie ma dnia bez wyzwisk, awantur, kłamstw i spóźnień. Przychodzi jednak taki czas, w którym mocniej odwala samym pracownikom. I taki właśnie wesolutki tydzień nam nastał!


Motywacji do pracy brak. Głodowa pensja, odsuwany w nieskończoność urlop, dziwne godziny pracy, środowisko pracy, które wcale, ale to absolutnie, na pewno nie jest szkodliwe, wszak siarkowodór taki zdrowy oraz zastępy pacjentów, którzy podnoszą ciśnienie lepiej, niż sama borowina. Mnie ten brak motywacji absolutnie nie dziwi. Każdy ma czasem taki dzień, że robi wszystko na odwal się. I, o ile jeszcze mogę zrozumieć pacjenta, który pisze na mnie skargę, iż podwieszałam go w UGULu bez uśmiechu na twarzy, tak nie pojmuję, jak coś takiego może wysmarować mój kolega/koleżanka z pracy..

Widzę, że wielu pracowników nagle odkopało w sobie pokłady donosicielstwa. Gdy mnie czyjaś praca lub niedoróbki wkurzają, to zwracam mu uwagę - ej, k*#^a, racz nie zostawiać mi na drugi dzień pustego młynka borowinowego!, a nie zapierdalam w podskokach niby do kibla, a tak naprawdę do kierowniczki, by poskarżyć się. Nawet nie dlatego, by komuś nie robić problemów - zwyczajnie uważam, że mam bliżej do współpracownika, niż kierownictwa, a i mnie samej też zdarza się popełniać błędy (tak, po 2 latach pracy wciąż się uczę) i będąc w odwrotnej sytuacji wolałabym być upomniana i douczona przez kolegów.

Mam to szczęście, że pracuję, i na salach gimnastycznych, i na działach balneologicznych. Znam, i siedzenie za biurkiem i wyręczanie się młodszymi, i babranie w borowinie po łokcie. Z przykrością stwierdzam, iż ta pierwsza grupa ma wyjątkowo wysokie mniemanie o sobie (a większość ma niższe wykształcenie ode mnie i zakończyło swe ustawiczne kształcenie jeszcze przed trzydziestką..), połączone z delikatną pogardą personelem na brudnych działach. Co ciekawe, nagle zaczęli dogryzać sami sobie i nagle zrobił się taki zamęt, że każdy wypomina innym wszystko, co zrobili źle, skarży potajemnie i oczywiście rzuca fochem. Kabaret swoszowicki.

Zaczęło się od hydro-jeta. Jak widzicie na załączonym obrazku, recepcja wymigała się od obsługiwania tegoż zabiegu, zrzucając na nas kolejny obowiązek. Choć właściwie obowiązek ten spoczywa głównie na nas, a dokładniej na osobie pracującej na fasonach siarczkowych. Jednak, gdy osoba ta o 16, po 9h pracy zawija się i idzie do domu (czyt. pracować dalej), pałeczkę przejmowały dziewczyny z recepcji. Uznały jednak, że mają za dużo roboty i wciśnięcie raz na pół godziny przycisku START stanowi za duże obciążenie, ba, to jest zabieg, więc powinni go obsługiwać zabiegowcy (to chyba jedyny argument, który mógłby do mnie ewentualnie przemówić). Problem pojawił się wtedy, gdy okazało się, że zabiegowcy kończą pracę o 19, a hydro-jety rozpisane są jeszcze po tej godzinie :) I że prawdopodobnie nikt nie będzie skory płacić mi za siedzenie w sobotę i niedzielę po 12h, włączając (w porywach!) co pół godziny jeden guziczek.

Następnie afera ruszyła w stronę ultradźwięków. Ktoś wspaniałomyślnie chciał zrobić pacjentowi dobrze i pieścił głowicą przez 9 minut. Z mocą taką, że znając przebieg urządzenia, dziw, że nie wybuchło :D Ponieważ NFZ narzuca pewne limity finansowe, toteż czasy zabiegów są maksymalnie poskracane i, aby to wszystko ogarnąć, kolega porobił ściągi. Leży sobie taka karteczka obok aparatu, więc nawet jak nie wiesz z której strony dupa, to możesz skorzystać z pomocy. Mimo to kogoś poniosło, pacjent zapamiętał, że pieszczoty trwają 9 min, to się przy innym zabiegowcu po przepisowych 5-ciu zbuntował. I weź wytłumacz, że masz kolegę niemotę :>

Ruszyły wzajemne oskarżenia (mnie też się dostało, a ostatni raz na fizykoterapii w godzinach popołudniowych byłam ponad pół roku temu ;p), pouczenia, obgadywanie i rzucanie mięsem, by okazało się, że rozpieścił pacjenta ten, kto najgłośniej krzyczał.

W tym samym pomieszczeniu, gdzie są ultradźwięki, jest też lampa sollux. Zainteresowanie jednym i drugim zabiegiem jest tak duże, że kabinka właściwie cały czas jest pełna. Ktoś zaradny wpadł na pomysł, by jeśli kolejka się mocno wydłuża, nieco usprawnić pracę i wyjechać ze stojakiem z UD do kabinki z laserem (dużo mniejsze zainteresowanie) i trzepać oba zabiegi jednocześnie. Szło świetnie, aż jedna z pań pracownic nie doniosła - teraz tak robić nie można, bo, a nuż stojak się wywróci i aparat zniszczy i będziemy musieli sami go odkupić :D

Jak już starsi donoszą na młodszych, to młodsi kablują, że ci starsi za wcześnie do domu wychodzą. Dojazd do Swoszo jest trudny, ja mam blisko, jak nic nie jedzie przez godzinę, to idę piechotą, ale mam świadomość, że nie każdemu się chce, a drugi etat tego samego dnia sam się nie zrobi. Jeśli komuś mogę pomóc tym, że przejmę jego zmianę te 10 min wcześniej, a on wyjdzie te 5 min wcześniej z pracy, to wchodzę w to. Tylko trzeba uważać, bo jak jakiś zawistny kolega podpatrzy, to oboje będziecie mieć przesrane.

A już dogłębnie przesrane ma planowanie. Bo lekarz powiedział A, przez telefon zabrzmiało jak B, a gdy interesant pacjent podszedł po owoc tego równania, wyszło im C. Dawno nie widziałam tak wkurwionego pana doktora, chyba już nawet jego opuszcza duch wszelkiej walki o rozwój i uczynienie tej placówki godnej polecenia. 

Kiedyś pisałam, że właściwie już tylko personel (i świadomość, że urząd skarbowy czuwa) trzyma mnie w tym miejscu pracy. Chyba czas ponownie przemyśleć karierę - może jeszcze w jakimś korpo mnie przyjmą?

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz