piątek, 5 grudnia 2014

Tak niewiele trzeba!



Każdy, kto pracuje z ludźmi (w sensie świadczy im swoje usługi/towar), wcześniej czy później dochodzi do wniosku, że niektórzy z nich są pojebani zdrowo rąbnięci. Początkowo człowiek daje się zaskoczyć tym agresorom, przerośniętym dzieciom, ofiarom szczepionek na grypę, generalnie każdemu, kogo zachowanie odbiega od ogólnie przyjętych norm. I, co najważniejsze, naszych oczekiwań. 

Rok temu, gdy pacjentka wyzwała mnie od kurwy tylko dlatego, że trzymałam się zaleceń lekarza świadcząc jej usługę, mocno się tym przejęłam, wielokrotnie o tym opowiadałam, w sumie po to, by trochę wyładować złe emocje, które takie oskarżenie niesie ze sobą. Nie potrafiłam zrozumieć motywów tej pani, powodu dla którego tak się zachowała, zmiażdżyło mi to nieco ogląd na relacje międzyludzkie. Dziś, dwanaście miesięcy później, kilkanaście turnusów później, kilka kurw później, wiem już, że zasady, które wyniosłam z domu mają zastosowanie głównie tam oraz w gronie najbliższych mi osób. Jeśli idę do pracy, mogę spodziewać się wszystkiego, ale na pewno nie kultury i ogłady moich podopiecznych. 

Pisałam też kiedyś, że po dłuższym czasie spędzonym wśród ludzi takiego pokroju człowiek zaczyna się zmieniać. Dostosowywać do środowiska, w którym się znalazł. Pojawiają się stanowczość i niechęć wobec chronicznych kombinatorów, śmierdzieli, kłamców i alfonsów (czyli tych, który o Twojej profesji wiedzą więcej, niż Ty sam..). Pojawia się też odwzajemnianie agresji i epitetów (choć tu pragnę podkreślić, że nikomu nie powiedziałam, że jest kurwą), czyli zachowania, z którym wolałabym się nie identyfikować. Nie chcę być postrzegana jako ta pani, co warczy na każdego. Obserwuję siebie i swoje zachowanie, by móc chociaż sama przed sobą usprawiedliwiać się z jakiś wybuchów w stronę pacjenta, bo przecież sprowokował mnie, a ja taka zła zwykle nie jestem. 

Z obserwacji tych wynikła dzisiejsza refleksja (choć de facto skrystalizowała się ona w kolejce do kasy w Pepco) - tak niewiele trzeba, by zrobić na drugim człowieku lepsze wrażenie. Nie będę tu zachęcać do uśmiechu, miłych gestów, jak minął dzień i podobnych zwrotów, nie będę pisać o sobie. Skupię się, jak zawsze, na moich pacjentach. To oni są źródłem mego wkurwu, lecz także oni powodują, że chce się pracować w tym porypanym zawodzie.

Przychodzi pacjentka, wiek w okolicach nadętej matrony, komercyjna, więc stopy całować, bo płacę, to wymagam. Klasyka gatunku. Przychodzi spóźniona na zabieg 1 godz. i 10 min. Przychodzi i rzuca kartę, kwitując swą obecność słowami: Spóźniłam się.

Tyle. Spóźniłam się. Żadnego przepraszam albo spierdalaj. Nic. I stoi. Delikatnie próbujemy nakłonić panią do jakichkolwiek wyjaśnień, ale to jak grzebać kijem w gównie - bez sensu. Musiałam babona przyjąć, bo była z mojej zmiany, gdybym odesłała ją do planowania, trafiłaby już na zmianę koleżanki, która nie zasłużyła na obcowanie z podmiotem i ma co robić, więc pracy dokładać jej nie będę. Dzięki temu odjechał mi autobus (następny za 40 min), nie zdążyłam na przesiadkę i wróciłam do domu gruuubo po czasie. 

Życzenia masywnej sraki zaliczyła też dziś pani w Pepco. Kolejka do kasy dłuższa niż w osiedlowym mięsnym piątkowym popołudniem. Nagle zza stojaka z papierami ozdobnymi wyłania się kobiecina z torebką na prezent w garści i obwieszcza, że ona ma tylko to i chce bez kolejki. Poszczególne ogniwa podniosły głos, iż każdy tu ma tylko coś. Tylko tasiemkę. Tylko skarpetki dla wnuka. Tylko świeczkę. Itd. Baba przede mną pozwoliła jej wejść, a spytana, czy ja i inni z tylko jedną rzeczą też możemy przed nią skasować towar, oburzyła się. No i jestem bezczelna! 
Zrozumiałabym, gdyby wpychająca się pani była starsza, schorowana, niepełnosprawna, w ciąży, z wrzeszczącym bachorem, no cokolwiek. A tak, to tylko wkurw. 

Tymczasem tak niewiele potrzeba, by uchronić się przed natikową biegunką. Zupełnie inaczej traktuje się osoby, które nie dają się na dzień dobry poznać jako gbury i furiaci. Potrafią się przywitać po wejściu do pomieszczenia, przeprosić za spóźnienie, przełknąć ego i przyjąć na klatę, jeśli nic nie da się poradzić na konsekwencje ich czynów. Potrafią podziękować. Z grubsza wystarcza nawet, jeśli po prostu nie wyżywają się na nas, bo są nieudacznikami. Jeśli pamiętam, że dana jednostka przy każdym spotkaniu drze na mnie mordę, bo to jest jej sposób bycia, to chyba jasne, że odczuwam do niej głównie niechęć i odrazę, a co za tym idzie, nie będę chciała jej iść na rękę. Natomiast, jeśli spóźniona osoba dotychczas raczej ujmowała mnie swoim charakterem, czy kulturą, to choćbym miała rozmnożyć wanny przez pączkowanie, coś wymyślę. Z czystej sympatii.

Tak niewiele trzeba, bym uznawana była za miłą i uczynną osobę - i równie niewiele, by wyszedł ze mnie diabeł. Tylko odrobina kultury wystarcza, by nie wyjść na buraka i zostać pozytywnie zapamiętanym. Oraz jedna kurwa, bym maksymalnie uprzykrzyła delikwentowi pobyt na turnusie.

Tak niewiele.

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz