niedziela, 23 marca 2014

FAP - Filozofia i Atrakcje Pracy: Zmiana od rana jak śmietana!

Dzisiejszy FAP nieco przydługi, ale jakoś powinnam Wam wynagrodzić to ciągłe milczenie ;) Z moimi siłami witalnymi jest już o niebo lepiej, wczoraj pokusiłam się nawet o udział w parkrunie (0:26:12 - pobiłam swój dotychczasowy czas na 5km!). Kupiłam ciuszki sportowe, ogarniam budrello w pokoju.. jeszcze chwila i wejdę do kuchni gotować. Z pisaniem notek jest nieco ciężej - jak się raz człowiek rozleniwi, to potem wymówek ma cały arsenał, ale pomysłów jak ubrać myśli w słowa już nie.

Przejdźmy jednak do rzeczy. Historyjki nagromadzone w przeciągu ostatnich trzech tygodni, był nowy turnus, a to zawsze powód do uciechy oraz jest mała auto-wtopa, coby nie było, że naśmiewam się z innych, a sama taka wspaniała jestem. Oj, nie :)

***
Poniedziałek, nowy turnus, duuużo tłumaczenia i wyjaśniania. Następny w kolejce pacjent z różową kartą (komercyjny); polewam siareczki i proszę. Pacjent spokojnym krokiem zmierza do kabiny. Coś mi nie pasuje.. 
- Ma pan ręcznik?
- Nie, a nie dajecie tutaj?
 
***
Wpadam w rytm siarkowy: korek - woda - pacjent - mycie. Podchodzę do lady z kartami, a tam nieskromna piramida. Układam, przekładam, sortuje i nagle okazuje się, że ktoś pozapisywał po dwóch pacjentów na tę samą godzinę do jednej kabiny... Niestety zainteresowani nie podchwycili integracyjnej inicjatywy pań z planowania i porobiły nam się gigantyczne opóźnienia :(
  
***
Znów poniedziałek, fizykoterapia, letki chaos, bo kolejny nowy turnus i planowanie zabiegów na bieżąco (czyli listy pacjentów mam puste, a tu nagle wpada karta, że ktoś jednak jest). W koszyku przy drzwiach (mamy taki sprytny system - pacjent wrzuca swoją kartę do szpary w drzwiach, my odbieramy, segregujemy, ustawiamy kolejki do urządzeń i zapraszamy do środka konkretną osobę. Bardzo oszczędza to czas i nerwy na te cholerne "można wcześniej?", szkoda, że na innych działach nie da się tego tak rozwiązać ;p) pojawia się niebieska karta, której właścicielka raczyła była spóźnić się jedynie 20 min na zabieg. Nie zwracam jej uwagi od razu, bo mam w ręce jeszcze jakieś 10 kart "na teraz", z resztą uzgadniamy z drugą osobą na zmianie, że skoro jest tutejsza (mieszka w Uzdrowisku), to znaczy, że chce czekać (o, ja głupia, znowu!!!, założyłam, że jest świadoma tego, że się spóźniła..). Po jakiś 10 min i tonie pacjentów, których już poprosiłam, a jej nie, zarywam opieprz, że ile ona ma czekać. Pytam więc o dane osobowe i obiecuje sprawdzić jej kartę (kiedyś sobie włączę krokomierz na zmianie, bardzo ciekawa jestem ile km nabijam latając tak od drzwi do biurka, by poinformować kogoś na którą to właściwie ma zabieg). No cóż, było być na czas, to by się było przyjętym o czasie. Przy kolejnym proszeniu pacjenta wysłuchuję, że jesteśmy nieuczciwi, niesłowni, nierzetelni i jeszcze nigdy coś takiego jej nie spotkało. Ponieważ była to moja 10h pracy tamtego dnia i nerwy me na wodzy stanowczo nie były, a obiecałam sobie, że nie będę dawała popisów kontr-opierdolów w stronę pacjentów, nawet jeśli im się to należy, posłałam po kolegę ze zmiany, niech udobrucha leciwą niewiastę. Wziął ją podpiął pod kable, prądem szybciutko popieścił i podtykając kartę pod nos ostrożnie zapytuje, o której przyszła. Pani twardo obstawała przy swoim, czyli, że przyszła o 14.40, my przy naszym, czyli, że na karcie nadrukowane jest 14.20 i powiadam Wam, że choćby jej ową godzinę na czole wytatuować, jeszcze przez 10 lat będzie się upierała, że skoro wcześniej ten zabieg miała na 14.40, to tamtego dnia też tak było, choć widzi na własne oczy coś innego. I jesteśmy niepunktualni i nikt jej nigdy tak nie potraktował!
A przez nią kolejna osoba, która przyszła punktualnie, musiała czekać 3 min na zwolnienie aparatu..

***
Trzymam fason(y). Zbliża mi się przerwa, ostatnia osoba właśnie wyciera nogi, ja zacieram ręce na myśl o bułce z bananem w mej torbie i resztce wody na przepitę. Wtem w drzwiach zjawia się pan, który swoje 5 min (a nawet 10) miał jakiś kwadrans temu. Chcąc być miła nim go wywalę z gabinetu, strzelam:
- A cóż to się stało, że dopiero teraz pan przychodzi?
- No, na zabieg przyszedłem.
- Wspaniale, ale trochę po czasie..
- Ja żyję bez czasu.
Moja mina musiała być srająca, jak zawsze, bo pan dodał:
- Wiadomo, szczęśliwi czasu nie liczą!
Moja tama wezbrała i pękła..
- Ale głodni już tak..

***
Sobota, od rana spędzamy go z koleżanką na siarce. Pacjenci według sobie tylko znanego algorytmu przychodzą na zabieg, albo za wcześnie, albo spóźnieni. Słońce przebija miedzy deszczowymi chmurami, popadam w zadumę nad sensem wstawania o 5 do pracy za dość marną stawkę, gdy nagle na salony wpada nam wycieczka z Gimnazjum nr 1. O tym, że to moje gimnazjum dowiaduję się z krótkiej wymiany uprzejmości z opiekunem grupy:
- A które to gimnazjum?
- Nr 1
- Ooo! [tak, elokwencja to moje czwarte imię]
- A co, zna je pani?
- Tak, nawet je ukończyłam.
- Wspaniale! Słuchajcie [tu zwraca się do młodzieży, która wpakowała się już do kabinki i wącha siarkę ;p], mamy tutaj naszą absolwentkę! 
W podskokach ewakuowałam się do innej kabiny, prosząc goszczącego weń pacjenta o azyl..

***
Są czasem takie chwile w życiu pracownika, że mnogość spędzonych w robocie godzin zaczyna doskwierać, objawiając się nie do końca mądrymi pomysłami. Tak trochę, jak w powiedzonku, że wstrzymywane pierdy uchodzą do mózgu i są przyczynkiem posranych pomysłów..
Dzień, w którym mamy wieczorem grać w siatkówkę. Wpadam w odwiedziny na hydroterapię, gdzie stacjonują akurat koleżanki-organizatorki oraz masażysta. Humory dopisują, kręgosłupy bolą i gdzieś w tej wesołej atmosferze pojawia się pytanie o stabilność nóg biurka (takie metalowe rurki), które z dnia na dzień zmieniają swoje położenie względem podłoża z kąta prostego do kąta ostrego. Po sugestii, że może ktoś po zmianie tańczy na owych rurach postanawiam sprawdzić własno-cieleśnie, czy się da :D Otóż, nie, nie da się, co więcej, łatwo zaryć uchem o szufladę i wyrwać sobie zacną dziurę w małżowinie.. Koleżanka pocieszyła, że owo zranione miejsce w akupunkturze odpowiedzialne jest za nałóg palenia tytoniu, więc prawdopodobnie do końca życia będę miała ten problem z głowy. Co prawda nie palę, ale to wyśmienicie, że nigdy nie będę :D

Miłej niedzieli!

2 komentarze:

  1. jeju, gimnazjum to dla mnie tyle wspomnień.. choć chyba też w podskokach bym uciekała!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie też, po wielu latach edukacji stwierdzam, że to był najlepszy mój okres w życiu. Ale bycie eksponatem pt. "patrzcie, była taka jak wy, a teraz pracuje w uzdrowisku!" nieco mnie przeraża :D

      Usuń