środa, 7 września 2016

VIII Bieg w pogoni za żubrem

Dziś ostatni z zaległych biegowych wpisów! Wyszłam na prostą, a już w sobotę kolejny start, kolejny kontent będzie :) 


Ten bieg to znów inicjatywa Oli! O ile wspomnienie Biegiem na Bagry 2 jakoś nie grzeje mego serca, tak niedzielne południe 26 czerwca wciąż wywołuje uśmiech na mej twarzy - z dwóch powodów.
Pierwszy to otoczenie - z dala od Krakowa i trasa po Puszczy - tam jest naprawdę pięknie i tylko bułkowe lenistwo powoduje, że nie biegam tam co weekend.
Drugi to pogoda, ale o tym poniżej :)

Moje przygotowanie do startu ograniczyło się do styrania się w pracy, potem zniszczenia na imieninach rodziców i regeneracji podczas 3 h snu <3 Dobra baza pod 8 km! Do tego żar z nieba i tętno w kosmosie jeszcze przed startem #teamhr100 - stojąc w tłumie biegaczy rzucam jeszcze Oli, że teraz stoimy i się odwadniamy każdym cm ciała, potem pobiegniemy miastem, gdzie asfalt wytopi z nas ostatni tłuszcz, a pewnie puszcza zamiast chłodem, powita nas deszczem, bo przecież zapowiadali ulewę.

O, jak bardzo, kutwa, byłam blisko w swych żarcikach..

O 12:00 ruszamy, jest spoko, opowiadam Oli heheszki z pracy i tak leci nam czas do pierwszej kurtyny wodnej na granicy Puszczy. Mniej więcej tam wyprzedza nas pani na wózku elektrycznym, takim bardziej 'Murica Style, niż Hawking's Style, chociaż żadna z tych karoc prędkości świetlnych nie rozwija :D Troszku przypał. Na niebie już same chmury, w oddali pomruki burzy - powinnam zatrudnić się w tivi i przepowiadać przyszłość ;p

Dalej trasa prowadzi wśród drzew. Gdyby mnie ktoś spytał jak biegliśmy, no to takie jakby kółko, jajko, tu jakiś ostry zakręt - tyle. Zrzut z endo niżej :D


Można mnie wysadzić w lesie i jest więcej niż pewne, że z niego nie wyjdę bez pomocy ludzi lub elektroniki <3

Nadchodząca nawałnica jakby pozbawiła las tlenu, biegło mi się tragicznie, nie mogłam normalnie oddychać. Chociaż patrzyłam na Olę i to chyba nie była wina powietrza, tylko wyczerpanie. Gdy dopadłam wodę, jednocześnie piłam z jednego kubka, a drugi już wylewałam na głowę. Chwilę później pojawiły się pierwsze krople z nieba, Oli kazałam biec szybciej, niebo się otworzyło i zaczęła się impreza.

Właściwie to nie mam jakiegoś problemu z burzami, nie boję się ich, o ile nie jestem właśnie w górach - spieprzam wtedy w takim tempie, że pewnie niejedna życiówka mi pęka. Natomiast tamtego dnia łamane wiatrem i spadające nam pod nogi gałęzie zrobiły mi taki skok adrenaliny, że momentalnie ruszyłam w pogoń za Olą. Ona pewnie miała swój skok, bo znikała mi na horyzoncie szybciej, niż ja przebierałam nogami :D

Na 6,5 km, przy krańcu lasu miał być drugi wodopój, Ale nie był potrzebny, więc wszyscy wolontariusze siedzieli w karetce (?), a ja łącząc w zwojach mózgowych zastane fakty: asfaltowa droga, którą płynie rzeka po kostki + skraj lasu + walące wkoło pioruny, już widziałam siebie usmażoną. Z tym pozytywnym nastawieniem wykręciłam ostatni, najszybszy kilometr. Gdy dobiegałam do mety z nieba posypały się ostatnie krople, a 10 min później wyszło słońce.
Cudownie.

Choć biegłyśmy za żubrem, na mecie czekał na nas ciepły lech free (bo wywaliło prąd w Niepołomicach i lodówki nie chłodziły). Po raz pierwszy, korzystając z faktu, że jestem na biegu samochodem (Oli), zabrałam sobie rzeczy na przebranie, ręczniki itp., nie chciałam jej przepocić tapicerki - możecie sobie tylko wyobrazić ja bardzo cieszyłam się po, że w miarę suchych ciuszkach wracamy do Krk.

Po tym biegu nastąpiła przerwa w startach - trochę mi się nie chciało biegać na siłę, trochę miałam inne rzeczy do zrobienia, bardzo biegi kolidowały mi z weselami. Ale tak, jak pisałam na początku posta, już za kilka dni czeka mnie dyszka i choć z czasem na treningi u mnie słabo, to jakoś tak już nie mogę się doczekać! :)

N.

1 komentarz:

  1. To był chyba najładniejszy bieg w tym roku, trasa superowa - też ciągle o tym myślę, żeby tam pobiegać (ony day...).
    Buty schły dwa dni, koszulkę noszę po domu :D do powtórzenia za rok!

    OdpowiedzUsuń