poniedziałek, 4 lipca 2016

Biegiem na Bagry 2, czyli Natik tańczy w błocie

Jak obiecałam, nadrabiam zaległe wpisy-opisy startowe. Cofnijmy się zatem dwa i pół miesiąca wstecz, do pewnej pochmurnej niedzieli, gdy okutana we wszystkie kurtki świata, stawiłam się nad Zalewem Bagry. 

Ładny medal, c'nie?

Udział w tym biegu był pomysłem Oli i gdyby nie ona, na pewno bym nie startowała - krążyć 3 razy wokół zalewu, by wytuptać dyszkę? No, na pewno, już biegnę! Biec 3 km? A co to za dystans? Dystans adekwatny do ówczesnych możliwości Oli, więc miałam pobiec towarzysko, jako słynny popych na ostatnich metrach

Zatem okutana w kurtałkę, wraz z ojcowskim wsparciem, melduję się z dużym zapasem czasowym w biurze zawodów - totalnie niepotrzebnie, bo kolejek, przed którymi ostrzegano, nie było. Pół godziny później przybywa Ola, następnie jej kuzynki i robi się nam niezła ekipa :) Przed startem powtarzam nasze założenia na bieg, czyli dwa kilometry po 5:20, ostatni na pełnej pycie. O, ja naiwna! xD

Startujemy! Rozgrzewka mnie nie rozgrzała, nogi mam jak ze stali, lecz oto na pierwszy ogień leci plaża i piasek. Dobra, już mi cieplej. Potem liczne wąskie i kałużami zwężane gardła, kolejki i atrakcje na trasie. Ale to nic. Ola sadzi, ja tańcuje. Ola w obuwiu terenowym, ja w starych najeczkach, stanowczo asfaltowych. Ola robi dwa kroki, ja w tym czasie z dziesięć :D Ślizgałam się niczym włamywacze w Kevinie na zamarzniętych schodach :D Uczucie komiczne, widok pewnie też. Jakimś cudem nie zaryłam dupskiem w to błoto, ani nie wjechałam do wody, jednak, jak łatwo się domyślić, utrzymać 5:20 raczej nie utrzymałam. Gdzieś w połowie kazałam Oli biec, a sama szlifowałam swoje umiejętności z zakresu utrzymywania równowagi. 

Na mecie melduję się po 19 minutach, jakieś pół minuty po Oli. Szau ni mo, popychu tyż, za to są muffinki na mecie #biegamdlamuffsów. Namawiam jeszcze na posiłek pobiegowy, ale większą furorę niż makaron z koktajlem truskawkowym robi zwykła herbata - bo jest ciepła! Generalnie plan na resztę dnia wyglądał tak: herbata z wódką, koc i sen - byle się nie rozchorować. To mi się udało :)

N.

3 komentarze:

  1. Ale się obśmiałam przy tym opisie tańcowania na błocie :D ale medal dali ładny, trzeba przyznać. I te muffiny, love <3
    To był fajny debiut, szkoda że miałam zapalenie oskrzeli później :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak myślę o Twoim szczęściu i wyjść z podziwu nie mogę, że po Niepołomicach jedynymi ofiarami były buty schnące przez tydzień :D

      Usuń
  2. Nauczona doświadczeniem wiedziałam, że nie mogę zbyt długo siedzieć w mokrych ciuchach kiedy wieje... :D

    OdpowiedzUsuń