Miałam nie kupować więcej wosków.
Uległam.
Choć za namową :)
Sezon świeczkowo-woskowy w pełni. Nic tak nie ociepla atmosfery w listopadowe popołudnie, jak wesoło podrygujący płomień. Do tego słodkie lub korzenne zapachy, zwiastujące nadchodzące już od dwóch tygodni Boże Narodzenie. Nim sięgnę po waniliowe herbaty i babeczki, odpalam zakupiony jakieś dwa miesiące temu Ginger Dusk.
Wosk pochodzi z tegorocznej kolekcji jesiennej (Q3 2014). Wybrała go moja Mama - sama pewnie bym się nań nie zdecydowała, wydawał mi się mocno wtórny do tego, co już posiadam w zapasach. Leżał zawinięty w folię w szufladzie i na bank bym o nim zapomniała, gdyby nie wielkie szukanie adaptera do karty microSD i rozpierdol zrobiony przy okazji :)
Imbirowy Zmierzch to bardzo mocny zapach. Właściwie wystarczy go odpakować i położyć na kominku - odpalać wcale nie trzeba, a woń momentalnie roznosi się po pomieszczeniu. Zastanawiam się, czy nie wrzucić kawałka tarty do szafy z ubraniami lub do samochodu. Sam zapach opisać można w dwóch słowach: cytrus i imbir. Ten pierwszy mocno odświeża powietrze, natomiast imbir nadaje..charakteru? Pikanterii? Jeśli pijacie herbatę z imbirem, to wiecie o co chodzi - jest to ostry, wyrazisty napar, aż drapie w gardle.
Zapach nie zmienia się podczas palenia, stąd po jakimś czasie gaszę kominek i daję sobie chwilę wytchnienia. Początkowo dziwiłam się, że tak odświeżający zapach stanowi jesienną propozycję, ale ilekroć wypełniam nim dom, ogarnia mnie chęć na herbatę, pledowy kokon i zajmującą lekturę.
Takie to jesienne!
N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz