poniedziałek, 9 lutego 2015

WeekEnd - "powyżej 5 minut"


Meh!
Wytyrał mnie ten tydzień, choć spodziewałam się nadmiaru wolnego czasu ;p Ostatnio martwiłam się nadchodzącym kryzysem zawodowym, tymczasem swoją postawą zasłużyłam na miano pracownika tygodnia! 

WZLOTY I UPADKI

Wstawanie o 5 powinno być wynagradzane trzynastą/czternastą/piętnastą pensją - górnik może, to ja też chcę! W poniedziałek nawet podwójnie. Nim dotarłam do pracy obiłam ciało chyba o wszystkie szafy, framugi, krawężniki itp, które wyrosły na mej drodze, tak byłam nieprzytomna. Otrzeźwiałam jakieś 3 min po rozpoczęciu pracy - pacjent w wannie zabawiał się kurkami, czego robić mu nie wolno, o czym jest informowany w podpisywanym regulaminie, którego nie przeczytał oraz na kartce zawieszonej na ścianie w każdej kabinie. Dostał słowne upomnienie.

Tamtego dnia na zabieg spóźniło się kilka osób. Część nieznacznie, kilka minut, część znaczniej, kilkadziesiąt. Ci drudzy odsyłani byli do biura usług po nowy termin, co oczywiście wywołało burzę bluzgów w stronę nas, zabiegowców, bo przecież panie w zeszłym tygodniu przyjmowały nawet jak ktoś się spóźnił kilka dni, a my co? Tyle, że w zeszłym tygodniu było o jakieś 3/4 pacjentów mniej, więc spoko, teraz mam wszystkie wanny zajęte, a one jednak przez pączkowanie mnożyć się nie chcą ;p

W wtorek doszło do drastycznej sytuacji. Pani miała kąpiel o 8, przyszła 20 min spóźniona, bo ponoć nie miała jak dojechać (a domyślam się, że celowo tak przyjechała, bo musiałaby czekać ok. 30 min na kolejny zabieg, więc wymuszając u nas późniejsze przyjęcie mogła od razu polecieć na ten kolejny..). Miała pecha, bo trafiła na mnie. A ja już byłam w trybie zero tolerancji dla spóźnialskich. Powiedziałam jej, że już jej nie wezmę, niech przeplanuje zabieg. Pani chyba totalnie nie spodziewała się takiego obrotu spraw i mojej stanowczości, więc zaczęła na mnie krzyczeć, na zmianę jęcząc o litość, by znów wlepić kilka epitetów. W sumie jak się na to patrzy z boku, to niezły kabaret ;p Zdegustowana mą posągową postawą i powtarzanym w kółko nie, poszła sobie. Zrobiła kolejny zabieg i wróciła. Tym razem postawiła na inne argumenty - Mieszka na papierze. Rzuciła się na mnie, masakrując kieszeń mego mundurka, próbując upchać tam wyżej wspomniany banknocik. Tak mnie tym wkurwiła, że chyba każdy w jedenastu kabinach kąpielowych usłyszał, że ma sobie zabrać swoje pieniądze i iść do planowania ;D Poszła.

We środę przyszłam do pracy z pendrive'm, z którego wydrukowałam kartkę o treści: Drodzy kuracjusze, osoby spóźnione na kąpiel siarczkową powyżej 5 min nie będą przyjmowane na zabieg. Pani w recepcji, która drukowała mi ten świstek, tak spodobała się ta informacja, że dołożyła mi koszulkę gratis oraz taśmę klejącą i nożyczki :D 

Czwartek rozwalił mi system. Pan kuracjusz, wojujący z kurkami już we wtorek, dał tego dnia takiego czadu, że poszłam złożyć na niego skargę do Kierowniczki. Jeszcze żaden pacjent, a fikało wielu, nie dostąpił tego zaszczytu. No, ale ogarnijcie tę historię. Przychodzi gościu, w jednej ręce bety, w drugiej kubek z czekoladą? kakałkiem? innym napojem z automatu? - łamiąc punkt o nie spożywaniu pokarmów i napojów w trakcie zabiegów. Pyta się, gdzie idziemy. Czasem mówię do pacjentów, że idziemy tu, czy tam, więc początkowo nie zwróciło to mojej uwagi. Jednak pan mówi o sobie w liczbie mnogiej cały czas, gdy nie siedzi w wannie. Natomiast w wannie, a mieliśmy we czwartek wiele okazji do dyskusji podczas jego kąpieli, jest pojedynczym bytem :D 
Po tym jak zaprowadzę pacjenta do kabiny, ma on czas na rozebranie się, wejście do wanny i poinformowanie mnie o tym. Jest to dla mnie znak, że mogę zacząć odliczać mu czas oraz okazja dla niego, by powiedzieć, że woda jest za zimna, za ciepła, takie tam. Po dziesięciu, czasem piętnastu minutach (w zależności od zlecenia lekarza) wkładam rękę pod kotarkę i mówię pacjentowi, że już koniec zabiegu. Ma on wtedy wychodzić, wyjmując korek z wanny, by zdążyła się opróżnić, nim będę ją myć. Oczywiście można sobie najpierw wyjąć korek, poczekać w wannie, gdy siarka spływa i wyjść dopiero po tym - nie wnikamy w to. 
Pan z kakałkiem w dłoni wchodzi do kabiny. Po chwili słychać, że wchodzi do wody. Plum, plum, skrzypienie wanny, plusk, westchnięcie i nastaje cisza. Pytam więc, czy już wszedł, potwierdza, pytany o temperaturę wody stwierdza, że jest w porządku. No to pyk, zegar odlicza. Wykonuję kroki oddalające mnie od kabiny, wnet przypominając sobie, że właściwie to szłam do składziku po płyn... i oto słyszę falującą u niego wodę, skrzypienie odkręcanego kurka! Ha, wyczekał, aż odejdę i przystąpił do kręcenia! Chrząkam więc znacząco (będąc dokładnie za kotarką), ale nie reaguje. Upominam więc słownie, iż ma zakręcić kurki. Pan wchodzi ze mną w dyskusję, że jestem zasadnicza, że go pilnuję, że jemu zimno (tak, 10 sekund wcześniej powiedział, że jest w porządku :>) - a woda cały czas się dolewa. Nie ustępowałam, więc w końcu zakręcił. Postałam tak na nasłuchu przez kilkanaście sekund i łup, gość powtarza akcję z kurkiem. Znów go upominam, tym razem pytając czego nie zrozumiał w mojej prośbie sprzed minuty. Kolejny monolog typu jaka to ja nie jestem, co mi tak zależy, bla bla, zakręcił. I tak się goniliśmy jak mysz z kotem przez 10 min. Gdy zadzwonił zegarek poinformowałam go o końcu zabiegu, na co odrzekł dobrze, dziękuję i zaczął się wiercić w wannie. Chyba myślał, że sobie pójdę ;p Powiercił się moment i dalej cisza. Korka oczywiście nie wyjął, woda nie spływa (to też słychać), a on siedzi sobie dalej. Spytałam, czy mam mu pomóc, czy poradzi sobie z wyjęciem korka ;D Znów wyzwiska, znów epitety, ale słyszę, że korek wyjmuje.... i wkłada kilka sekund później. Co za tupet! Wparowałam mu do kabiny razem z kotarką, wyrwałam ten korek z wanny, wyrzuciłam i kazałam się zbierać. Pan oczywiście wyszedł uśmiechnięty, zadowolony, z kubeczkiem po kakałku, rzucając na do widzenia: Dziękujemy, życzymy miłego dnia! Tak właśnie zachowują się dorośli ludzie w uzdrowisku :>

Piątek trochę mi się przeciągnął za sprawą koleżanki, która nie mogła dotrzeć na swoją zmianę na czas, zakombinowała tak, że już nikt nie wiedział kto gdzie ma być i kogo zastępuję, więc musiałam po swojej zmianie zostać jeszcze 1,5 h na borowinie. 

Ale żeby świat nie był taki ponury, to we czwartek poszłam do fryzjera, przeżyłam (bo trauma, jak kobieta chwyciła za suszarkę to krew mi odpłynęła z twarzy ;p) i nawet mam coś fajnego na głowie. W piątek chodziłam i każdemu machałam ostentacyjnie głową, co skończyło się odblokowaniem C2/C3, strzelającym cały wieczór kręgosłupem i wyciskającym łzy z oczu bólem mięśni przykręgosłupowych w sobotę. Jednak odzyskanie, o tylu latach, pełnego zakresu ruchomości w odcinku szyjnym było tego warte! :D Natomiast w piątek kupiłam tunikę/sukienkę na promocji.

W niedziele Mężczyzna wyciągnął mnie na Kubińską Holę. Pizgało złem, skrótowo podsumowując ten wypad ;p Waliło śniegiem, chłostało wiatrem, widoczność w okolicach -10m, dwa piękne orły zaliczone, z czego pierwszy tak widowiskowy, że aż szkoda, że nie uwieczniony! A na osłodę ostatnia godzina szusowania w pełnym słońcu i po dziewiczym puchu <3

WYZWANIE NA KOLEJNY TYDZIEŃ

Z poprzednich wyzwań nie udało mi się totalne wyjebanie na pracę (ale trochę sobie odbiłam na niesfornych pacjentach, chyba im tego było trzeba, bo im dalej w tydzień, tym mniej spóźnień, pyskówek i innych dziwnych zachowań) oraz spotkania z D. Jak już wspomniałam, inaczej sobie wyobrażałam tamten tydzień, a wyszło jak zawsze. Na ten szykuję już sobie polówkę do pracy, bo właściwie po co wracać do domu ;p

Biegać dalej.
Jak się uda, zrobić badania krwi.
Nie wydać pół pensji na tygodniu azjatyckim w Lidlu ;p O sportowe ciuszki się nie martwię, nic mnie nie zainteresowało :(

BIEGUSIEM

W tym temacie coś delikatnie drgnęło ;p
We środę zrobiłam 3 km rozbiegania i podbiegi. Wciąż jadę na zmodyfikowanym planie i mam takie poczucie, że mogłabym już wrócić na swoje tory, a kilka godzin później nie mam już na nic siły, więc to jeszcze nie czas. Do tego praca, która właściwie jest x razy bardziej wysiłkowa, męcząca, destrukcyjna, niż pyknięcie 20 km w niedziele. Nie potrafię poskładać tego do kupy. Trochę ostatnio o tym myślałam i jeśli kiedykolwiek uda mi się znaleźć czas na te wszystkie posty, które napisałam w swojej głowie, to się dowiecie co wymyśliłam ;p

PIOSENKA TYGODNIA

Ponoć leci w jakieś reklamie w TV, bo jak się zachwyciłam, że zajebista nuta, to mi każdy mówi, że już nią rzyga, bo molestują nią niczym Lisowską swego czasu. No, ale mi się podoba, dobrze się do niej biega, więc podsuwam: AWOLNATION - Sail

I tak z drobnym poślizgiem podsumowałam zeszły tydzień i ochoczo wkraczam w kolejny ;p Właściwie to zostały już tylko 4 dni pracy i znów weekend!

N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz